Czyli jak kwarantanna zmieniła moją percepcję muzyki
O Merzbow słyszałem już jakiś czas temu. Odkrywając co raz nową muzykę, śledząc grupy czy fanpage muzyczne, obserwując dyskusje w internecie, co raz natrafiałem na ten pseudonim. Kiedyś nawet puściłem sobie na spróbowanie jakiś jego utwór i… no cóż, nie byłem całkiem na nie, ale odstawiłem wgłębienie się w jego twórczość na później.
A jaki jest lepszy moment na zaczęcie swojej przygody z noise’em, jeśli nie ogólnoświatowa pandemia zmuszająca nas do pozostania w domu? Człowiekowi w takim położeniu przychodzą do głowy różne pomysły, a tym, na który wpadłem ja, było: Zacznę słuchać Merzbow. Więc zacząłem.
Jego prawdziwe imię brzmi Masami Akita, urodził się w 1956 roku w Tokio. Jest japońskim kompozytorem, który działa od lat osiemdziesiątych. Jeśli nadal nic wam to nie mówi, to dużą podpowiedzią jest nazwa gatunku, jaki Merzbow wykonuje – noise, czyli po angielsku „hałas”. I właśnie tym ta muzyka dla przeciętnego słuchacza jest: wielką, nieprzeniknioną ścianą hałasu, strasznym, szarym szumem bez większej struktury i sensu. Jeśli nadal nie wiecie o czym mówię, to po prostu odtwórzcie kilka sekund jego albumu Pulse Demon – to powinno pokazać wam, przynajmniej wstępnie, kurs, jaki obejmuje ta muzyka.
I tak, jej słuchanie i zrozumienie nie jest łatwe. Noise z natury jest gatunkiem niszowym, bowiem sposób jego percepcji jest na tyle różny od tego, co znamy z muzyki na co dzień. I ja – świeżo upieczony słuchacz Merzbow – nie mówię tego, aby się wywyższać, pokazywać, jaki mam elitarny gust muzyczny i jak to słucham gatunku, który jest taki trudny do zrozumienia. Bo ciężkość muzyki noise, specyfika tego gatunku, same w sobie sprawiają, że ciężko niedzielnemu słuchaczowi w niego wejść. Ale jeśli jesteście gotowi na wyzwania, to naprawdę warto, uwierzcie mi.
Teraz akapit dla tej grupy czytelników, którzy być może są wielbicielami muzyki, jaką będę tu opisywał: nie mam zamiaru tworzyć jakiegoś poradnika „Noise dla początkujących”. Mam z tym tematem zbyt małe doświadczenie, aby porywać się na coś takiego. Ten tekst to bardziej zapis pierwszych wrażeń i przemyśleń, jakie mam po ponad tygodniu eksplorowania twórczości Merzbow. Nie będę się kreował na eksperta, bo nim nie jestem. Chcę, aby czytelnicy niezaznajomieni z tą muzyką spróbowali popatrzeć na nią nieco inaczej, podzielić się swoim sposobem percepcji i być może zachęcić ich do zagłębienia się w gatunek samodzielnie.
Oprócz wpisanej w sam gatunek niszowości muzyki Merzbow, jest jeszcze jedna rzecz związana z japońskim artystą, która utrudnia początkującym słuchaczom wejście w jego twórczość – olbrzymia dyskografia. Akita ma na swoim koncie ponad 400 albumów, co czyni go jednym z najbardziej płodnych artystów na świecie. Jak jednak wejść w taką dyskografię? Od czego zacząć? Co wybrać?
Po krótkim poszukiwaniu natrafiłem na listę MERZBOW: Albums Ranked from Worst to Best, której autorem jest użytkownik portalu Rate Your Music o nicku Electricwatersheep. Polecam wam gorąco ten ranking, gdyż jego autorem jest osoba wyraźnie znająca temat o wiele lepiej niż ja. Electricwatersheep wykonał tytaniczną robotę, która jednak nadal trwa: na liście znajduje się na razie niewiele ponad 200 albumów, ale jest stale uzupełniania o nowe pozycje, przynajmniej dwa razy w tygodniu. Autor każdy tytuł, który uznaje za dobry album do rozpoczęcia przygody z muzyką Akity, oznacza jako „Beginner friendly!”, na temat każdej płyty kreśli przynajmniej kilka zdań i jeżeli szukacie dobrego punktu wyjścia, polecam przejrzeć tę listę i wybrać coś dla siebie.
Ja jestem po dość intensywnym zapoznaniu się z trzema pozycjami z katalogu Merzbow, z których co ciekawe – tylko jedna jest albumem typowo noise’owym. Mam tu na myśli płytę Hybrid Noisebloom z 1997. Oprócz tego na moim radarze pojawiła się ambientowa kolaboracja z Christophem Haamenem Sleeper Awakes on the Edge of the Abyss oraz noise-techno-ambientowy projekt Merzbuddha. Słuchałem też fragmentów Pulse Demon, czyli chyba najbardziej rozpoznawalnego albumu Akity. Każdemu z nich poświęcę trochę czasu, ale skupię się głównie na Hybrid Noisebloom, bowiem jako jedyny typowo noise’owy krążek w zestawieniu będzie dla mnie dobrą kanwą do rozważań nad moim odbiorem tej muzyki.
Noise to nie tylko hałas. A może inaczej – noise to tylko hałas, ale jest to hałas ciekawy, interesujący, niebanalny. Z pozoru brzmi po prostu jak hałas, ale włącz Hybrid Noisebloom i daj mu szansę, wsłuchaj się uważnie, rozróżnij warstwy, wyciągnij z tego hałasu jego pojedyncze elementy. Nie jest to łatwe, ale gdy już ci się uda, będziesz to robił bez przerwy.
Jak polecam słuchać noise’u? Znajdź wygodne miejsce – fotel, hamak, łóżko, leżak. Załóż na uszy słuchawki – nie próbowałem na głośnikach, ale mam wrażenie, że odcięcie się od świata zewnętrznego, jakie dają słuchawki, działa przy tej muzyce najlepiej. Poza tym słuchawki zapewniają lepszą jakość niż większość szeroko dostępnych głośników. Załóż więc słuchawki, połóż się lub usiądź wygodnie i naciśnij play. Autentycznie polecam sprawdzone przeze mnie Hybrid Noisebloom – wbrew pozorom najbardziej znany Pulse Demon nie jest dobrym pomysłem na początek, bo stanowi jedną z cięższych pozycji w katalogu Akity. Tymczasem Hybrid Noisebloom zachowuje naturę noise’u, ale przy okazji nie jest tak bardzo drastycznym i brutalnym albumem jak jego bardziej znany kolega z dyskografii. Liczne synthowe wstawki robią tu swoje i chyba one czynią tę płytę nieco łagodniejszą.
No więc leż lub siedź i słuchaj. Skup się na dźwięku. Możesz zamknąć oczy, jeśli Ci to pomoże. Spokojnie, nie zaśniesz, nie przy takiej muzyce. Merzbow nie pozwoli ci się nudzić i to jest chyba to, co mnie najbardziej do noise’u przekonało – to jest muzyka, która nie daje zmysłowi słuchu odpocząć. I nie chodzi tylko o ciągły hałas, bo gdyby to był po prostu hałas, ale jednostajny i niezmienny, to ucho szybko by się przyzwyczaiło i znudziło. Ale ten hałas się zmienia.
Słucham więc. Siłą rzeczy moje zmysły zaczynają ze ściany hałasu wyciągać poszczególne warstwy, dzieje się to po jakimś czasie. Czepiam się jednej z nich, jakiegoś pojedynczego rytmu, loopu synthowego, partii szumu o nieco innej dynamice niż pozostałe partie. Skupiam się na tym jednym elemencie, mój słuch stale wykonuje pracę, aby wyodrębnić ją z muru pozostałych dźwięków. Po chwili partia, którą się interesowałem, zaczyna zanikać, cichnąć, a na jej miejsce wchodzi nowa, inna. Skupiam więc uwagę na niej. Ta jednak po jakimś czasie znowu zanika i pojawia się jeszcze inna. I tak zasadniczo przez cały utwór, a potem następny utwór i ostatecznie przez całą ponadgodzinną płytę.
Ciągłe zaangażowanie słuchu w coś, co trzeba wyodrębnić ze ściany hałasu, stała zmiana tych elementów, brak jakichkolwiek motywów powracających, refrenów czy zwrotek, brak typowej konstrukcji utworu muzycznego. Ta konstrukcja jest tam z resztą niepotrzebna, sam musisz ją sobie zbudować, sam musisz wyjąć stamtąd te elementy i skupić na nich uwagę, licząc na to, że dadzą jakieś poczucie porządku.
I chyba to jest istota słuchania noise’u – szukanie porządku, do którego ludzie są w jakiś dziwny sposób zaprogramowani. Ludzki słuch nie zdzierży po prostu pustej ściany hałasu, więc zaczyna w niej poszukiwać pojedynczych, wyraźnych elementów. I Merzbow te elementy daje, stale zmienia motyw, sięga po nowe loopy, partie, dźwięki i cierpliwie podaje nam je do ucha, by zaraz zabrać i zastąpić nowymi.
Po zakończeniu albumu następuje cisza. I jest to cisza jak żadna inna, cisza, która aż piszczy w uszach. Żadna inna muzyka nie wywołuje we mnie po skończeniu jej odsłuchu takiego uczucia, jakie daje noise. Nagle ta ściana dźwięku ustępuje, wszystko się kończy równie niespodziewanie jak się zaczęło. Oczywiście, słyszysz jakieś tam dźwięki, ale w porównaniu z tym, czego doświadczałeś przez ostatnie kilkadziesiąt minut, są one tak ciche, że i tak jawią ci się jako cisza. Moment zakończenia albumu noise’owego to dla mnie jeden z najlepszych momentów w jego odsłuchu i wbrew pozorom jest to cecha pozytywna.
Ta metoda odsłuchu, którą opisałem powyżej, jest dość intensywna i zapewnia dużą dawkę doznań. Ale noise’u można słuchać na inne sposoby i też się nim cieszyć. Nie raz zarzucałem sobie Hybrid Noisebloom do spaceru czy nawet pracy związanej ze studiami. Nawet w tym momencie piszę ten tekst do dźwięków tego właśnie albumu i jego odbiór – choć nie tak intensywny jak przy skupieniu się w pełni – też jest pozytywny i satysfakcjonujący.
Teraz jeszcze słówko o dwóch pozostałych płytach, które udało mi się poznać. Sleeper Awakes on the Edge of the Abyss to bardzo dobry ambientowy album, znakomity zarówno jeśli chcesz się głębiej w niego wsłuchać, jak i do puszczenia jako relaksacyjna muzyka w tle. Parę razy noise’owy charakter artysty daje tu o sobie znać (chociażby pod koniec utworu Mandala), ale fanom ambientu powinno się spodobać.
Z kolei Merzbuddha to album mocno inspirowany dubem, choć ja określiłbym jego brzmienie raczej jako techno-ambient. Mamy tu oczywiście elementy noise’u, ale są one mało widoczne. Jeżeli chcesz wejść w dyskografię Merzbow, ale nawet dość łagodny projekt taki jak Hybrid Noisebloom to dla ciebie za dużo jak na początek, polecam właśnie Merzbuddhę. Jest tu na tyle dużo noise’u, aby dać początkowy wgląd w klimat gatunku, a jednocześnie w swojej istocie jest to bardziej podszyte basem minimalistyczne techno.
Jeszcze słowo a propos Pulse Demon – jak widzicie nawet ze swoją otwartością na ten gatunek i zachwytem, jaki we mnie wzbudził po poznaniu go bliżej, nie byłem w stanie odsłuchać tego albumu w całości. To pokazuje, że noise jest muzyką dość ciężką w odbiorze i trzeba do niej podchodzić ostrożnie, na początku skorzystać z nieco łagodniejszych pozycji, mierzyć siły na zamiaru. Z drugiej strony – jeśli włączysz nawet takie Hybrid Noisebloom i nie będziesz w stanie przez to przejść, to nie zniechęcaj się. Spróbuj czegoś łagodniejszego. Po raz kolejny polecam ranking Electricwatersheep – na pewno znajdziesz tam coś, od czego można zacząć, by potem przejść do nieco cięższych pozycji.
Dla mnie przygoda z Merzbow miała być tylko spowodowanym ciekawością i epidemiczną nudą eksperymentem, ale okazało się, że muzyka Japończyka na pewno zostanie ze mną na dłużej. Słuchając noise’u czuję rzeczy, których nie czułem przy żadnym innym gatunku muzycznym, moja percepcja na dźwięki, melodie, rytmy i ogólnie konstrukcję muzyki jako takiej musiała ulec poważnemu przemeblowaniu. Ale było warto. I was też do tego zachęcam.
Tekst: Maciej Bartusik