Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Relacja z koncertu Steel Panther. Pełny brzuch

Autorstwana 1 lipca 2022

Wśród wielu rzeczy, jakie zabrała pandemia, były również koncerty. Dla każdego wyznawcy rocka brak rytuałów bogatych w hałas i piwne wyziewy stanowił prawdziwy cios w serce. Gdzie się drzeć? Gdzie rechotać? Gdzie celebrować muzykę, którą kochamy? Pytania te zadawał sobie również piszący tę relację. Mimo pewnych substytutów (chciałbym tutaj przeprosić swoich sąsiadów) koncertowy głód powiększał się i ciążył.

Koncertowa odwilż ostatnich miesięcy była bogata w smakowite przystawki, ale też kilka dań głównych. Miałem okazję dobrze się najeść chociażby na wstępie Scorpionsów, mimo tego, że serwowane danie smakowało trochę jak przedwczorajszy obiad. Bęben domagał się jednak dania większego i smaczniejszego. Dostał je w Klubie Kwadrat, który 28 czerwca gościł szefów kuchni z zespołu Steel Panther, potrafiących przygotować pełnowartościowe rockowe danie bogate w podteksty seksualne.

Przed opisem uczty wspomnę, że zasmakowałem stali już dawno, w 2016 r., kiedy to Pantery po raz pierwszy zawitały do Klubu Kwadrat. Było to pyszne danie, które prosiło się o dokładkę. Ze względu na pandemiczne komplikacje czekałem na nią sześć lat.

Przystawką wieczoru była walijska kapela Florence Black, która oprócz solidnego autorskiego materiału (w tym smacznie klimatycznego SUN & MOON z urokliwym gitarowym motywem) zaserwowała przeróbkę Breadfan, czyli utworu kochanego w Polsce zespołu Bugdie. Klasyka wybrzmiała, a gdy głowy zaczynały coraz intensywniej latać, Walijczycy przestali grać. Hałasowali krótko, ale intensywnie; a na szczególne wyróżnienie zasługuje tutaj perkusista kapeli, Perry Davies, który zarażał pasją i energią oraz bił w talerze tak mocno, że prawie nie było z czego jeść.

Pierwszym daniem byli polscy wyjadacze z CETI, na czele z Grzegorzem Kupczykiem. Nadszedł czas na troszkę więcej pikanterii. Wybrzmiały kawałki z najnowszej płyty nazwanej po prostu CETI, w tym utwór Zaraza, który o ile nie prawi o pandemii, to jest chwytliwy i idealnie pasował do klimatu wieczoru, bo to niemiłosiernie oczywista przeróbka wszystkiego, co kiedykolwiek zrobiło Mötley Crüe (a w szczególności utworu Too Young To Fall In Love). Dobrą decyzją było ograniczenie repertuaru do materiału pochodzącego z ostatnich płyt zespołu i śpiewanego po polsku. Ostatnie dwa krążki CETI to takie przeciwności. Grzegorz Kupczyk wrócił do korzeni, a zespół odetchnął świeżym powietrzem. Dobrym smaczkiem dla staromodnych kuców było z pewnością zakończenie wstępu przeróbkami Turbo. Zagrano obydwie części Kawalerii Szatana, siarka zaśmierdziała, pod sceną otworzył się portal, a CETI przestało grać. Zaczęto szykować scenę na Pantery, napięcie rosło (jak i temperatura) w rytmie wcześniej wspominanych i jakże utęsknionych piwnych wyziewów.

Rytualne rechotanie przerwało danie główne, które otworzyło z Goin’ in the Backdoor. Utwór z albumu Lower the Bar (2017 r.) z pewnością intencjonalnie wrzucony na sam początek, zdefiniował klimat wieczoru. Szaleństwo. Pierwsze ciuchy schodziły już przy pierwszych kęsie. Następnie wybrzmiało Tomorrow Night i Asian H*****, czyli utwory kolejno z Balls Out (2011 r.) i Feel the Steel (2009 r.). Te dwa albumy zdominowały repertuar koncertu Panter. Po Tomorrow Night zespół zabawił widownię charakterystycznym utyskiwaniem pomiędzy członkami zespołu, dzięki któremu pamiętamy, że Michael Starr jest nadal stary. Ktoś musi. Następnie zagrali jedyny kawałek z najnowszej płyty Heavy Metal Rules (2019 r.) – All I Wanna Do Is F*** (Myself Tonight). Kluczowe słowo w tytule wybrzmiało bardzo doniośle. Po koncertowych musach w postaci Let Me Cum In i Fat Girl (Thar She Blows) pojawiła się przeróbka Ozziego Osbourna Crazy Train i odgryzanie głowy pluszowemu nietoperzowi.

Ciężko jest policzyć, ile coverów tego wieczoru zagrały Pantery. Zaprezentowały między innymi Whitesnake (zespół nie był przygotowany na to, że będziemy chcieli usłyszeć Still of the Night w całości), Judas Priest (skoczne Living After Midnight), Ratt (w całości zagrane Lay it Down  z fanem na gitarze), Rush (sic!) (pierwsze nuty The Spirit of Radio), jak i wiele innych utworów typu „gdzieś to już słyszałem” ukrytych głównie w solówce Satchela.

Po ofierze z nietoperza (należało mu się) nadszedł czas zaprosić którąś damę na scenę i zaśpiewać jej serię romantycznych improwizacji, zadziwiająco skupiających się na jej aparycji. Po tym, jak każdy członek zespołu wyłożył swoje serce na tace, wybrzmiało Weenie Ride. Przy 17 Girls in a Row do wybranki na scenie tradycyjnie dołączyły się inne „wybranki” i pomogły podtrzymać zmęczonych staruszków aż do Party Like Tomorrow Is the End of the World (wraz z późniejszym Gloryhole jedyne propozycje z albumu All You Can Eat 2014 r.). Końcówka to same (w pełni wyśpiewane przez całą salę) klasyki w postaci Death to All but Metal, Community Property i wcześniej wspomniane Gloryhole.

Kurtyna nagle opadła, a opamiętujący się widzowie spojrzeli na siebie i zobaczyli w połowie nagich, spoconych, zmęczonych, ale uśmiechniętych i najedzonych do syta wyznawców rock’n’rolla. Mam nadzieję, że Steel Panther jeszcze wróci. W końcu apetyt rośnie w miarę jedzeniem…

Konrad Wójtowicz


Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close