Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Krew, błoto i więcej krwi, czyli recenzja Wikinga

Autorstwana 7 maja 2022

Bardzo często, jak czytam jakieś recenzje, lub częściej, jak czytam dyskusje i komentarze, pojawia się pewien temat. Czynnik warunkujący, czy dana produkcja jest śmieciem lub arcydziełem. Czynnik sprawiający, że niektórzy fani potrafią zbojkotować film. Magiczne słowo: realizm.

Jednocześnie nie ma też aspektu w kulturze, który by mnie mniej obchodził. W sensie: opowiadamy historie, a one mają przede wszystkim budzić emocje i naprawdę nie obchodzi mnie, czy to, co widzę na ekranie jest wykonalne, czy nie. Jeśli jest dobrze zrobione i pracowali przy tym utalentowani ludzie to się to obroni. Dodatkowo dochodzi kwestia realizmu historycznego, który aktualnie jest ulubionym narzędziem wojującej prawicy. Szczytem absurdu była dyskusja wokół filmu „Śmierć rewolwerowca”, gdzie bohaterami byli czarnoskórzy kowboje. Duża część polskiej publiki chciała spalić ten film, nie zauważając, że większość postaci pokazanych w produkcji istniała naprawdę, co czyni ten obraz bardziej historycznym niż jakikolwiek western.

Dlaczego o tym piszę, i to w recenzji? Bo jest wyjątek od tej reguły. Uwielbiam realizm i uważam go za coś bardzo ważnego, o ile autorzy podchodzą do niego z całym zaangażowaniem i gdy nie idą na żadne kompromisy. Kiedy kino nie tylko wydaje się historyczne i zahacza o wiarygodność, ale pokazuje dawne dzieje z pełnym ich anturażem. Proszę Państwa, przed Wami „Wiking”.

Jest to najnowszy film Roberta Eggersa, pierwszy jego nie-horrorowy film, choć nie znaczy to, że nie będzie krwawo. Dzieło to przedstawia historię Amletha, księcia jednego z regionów w Skandynawii w X wieku. Dzieckiem będąc widzi on, jak jego wuj morduje mu ojca. Czując, że on będzie następny w kolejce, ucieka za morze. Tam trenuje, zyskuje sześciopak i wraca jako wojownik rządny zemsty.

Fabuła była tworzona na podstawie legendy, wokół której Szekspir napisał „Hamleta”, więc pod względem scenariusza nie należy oczekiwać fajerwerków (choć jest jeden fajny zwrot akcji). Siła tego filmu leży gdzie indziej. Po pierwsze: wspomniany już realizm. Eggers zatrudnił specjalistów od wierzeń i kultury wikingów, przez co potrafił odtworzyć najdziwniejsze zwyczaje i zachowania. Daje to niesamowity efekt w filmie, bo pokazuje nam, że fakty dotyczące przeszłości potrafią być bardziej szalone od najdziwniejszej fantastyki czy horrorów.

Oddanie realizmowi widoczne jest też w sposobie kręcenia scen walki. Każdy cios ma masę, bohaterowie nie biegają po ścianach, zamiast tego walczą tak, że widać po niech każdy wykonany ruch. Film jest bardzo brutalny, Eggers nie szczędzi sztucznej krwi czy nawet sztucznie wykonanych części ciała. To wszystko świetnie dopełnia wymiar historii z naszym głównym bohaterem, który podejmuje się często czynów gorszych niż „ci źli”.

Jednak ten film nie byłby tak dobry, gdyby nie zaangażowanie śmietanki aktorskiej. Każdy gra wybitnie, dając z siebie 110 procent, natomiast ja chcę najbardziej wyróżnić Alexandra Skarsgårda, którego praktycznie nie widziałem na ekranie – widziałem za to Amletha, gdyż aktor całkowicie wtopił się w postać – oraz Claesa Banga, bo ten najmniej znany aktor na liście płac moim zdaniem kradł każdą scenę.

Reasumując: „Wiking” to wielkie epickie widowisko, które pokazuje, że wierność historii to coś więcej, niż niezatrudnianie nie-białych aktorów i bezmyślna brutalność. To dziwna, miejscami odpychająca podróż w dawne czasy, bez upiększania ich, ale jednocześnie oddająca im ogromny szacunek.

Ocena: Sześciopak Skarsgårda na 10

Szymon Stankiewicz

Oznaczono, jako

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close