Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Koniec serii Radomiaka, rewolucja w Krakowie i buc Boruc

Autorstwana 16 lutego 2022

Podsumowanie 21 kolejki ekstraklasy

W ostatni weekend bezdyskusyjnym hitem kolejki było starcie czwartego w tabeli Radomiaka Radom z zamykającym podium Rakowem Częstochowa. Radomiak to rewelacja rozgrywek, beniaminek, który wciąż nie dał się pokonać u siebie. Jednakże, kto miałby złamać tę serię, jeżeli nie Raków, który ma ku temu bardzo konkretne argumenty w postaci świetnej kadry, trenera najwyższej klasy i rozważnego zarządu. Drużyny w tabeli dzieliły jedynie dwa punkty, więc stawka była bardzo wysoka.

Raków wszedł w mecz bez strachu, niezdeprymowany w żaden sposób przez tysiące gardeł kibiców w Radomiu, co dobitnie pokazała pierwsza akcja meczu. Po dośrodkowaniu Sturgeona, piłkę z pola karnego wybił głową Abramowicz, ale zrobił to tak niefortunnie, że spadła ona wprost na nogę Giannisa Papanikolau. Grek bez zastanowienia uderzył wolejem z okolicy 18 metra i wyprowadził Raków na prowadzenie już w 13 sekundzie spotkania, tym samym zdobywając drugą najszybszą bramkę w historii ekstraklasy. Marek Papszun nie mógł sobie chyba wyobrażać lepszego początku przeciw tak mocnej drużynie.

Raków jednak nie zaszył się na własnej połowie po pierwszej bramce. Piłkarze z Częstochowy zdominowali na początku środek pola i co chwilę organizowali dynamiczne wypady pod bramkę gospodarzy. Blisko szczęścia był Gutkovskis, którego strzał w polu karnym z 7 minuty obronił Majchrowicz. Chwilę później, po rzucie rożnym groźnie uderzył głową Petrasek, ale sprzed linii bramkowej piłkę wybił Cele. W 20 minucie znów strzał głową, tym razem Ledermana po wrzutce Kuna. Wspaniałą paradą popisał się wówczas bramkarz gospodarzy. Majchrowicz mógł pomyśleć „zachowałem czyste konto w meczu z Rakowem” jedynie przez 13 sekund tego spotkania, ale przez resztę meczu, nie licząc incydentalnej sytuacji, kiedy prawie stracił piłkę naciskany przez jednego z zawodników gości, był świetny. 

Mecz szybko się rozkręcał. Dużo akcji, strzałów i niestety bardzo dużo fauli, które hamowały spotkanie. Nikt nie odstawiał nogi i skończyło się między innymi wędką dla Cele’go w 27 minucie, który wciąż faulował pomimo żółtej kartki. Trzeba przyznać, że była to dobra decyzja trenera Banasika, gdyż sędziujący to spotkanie Damian Sylwestrzak nie bał się sięgać do kieszeni i upominać zawodników.

W drugiej połowie piłkarze Radomiaka najwyraźniej poczuli nóż na gardle, gdyż zaczęli odważniej atakować i to Raków został zepchnięty do defensywy. Gospodarze pressowali bardzo wysoko i Częstochowianie zaczynali się gubić. Nie przekuli tego jednak na gole. Najbliżej był chyba Karol Angielski, którego potężne uderzenie z dystansu minęło prawy słupek o centymetry. Mecz mógł zostać zamknięty przez gości w 83 minucie, a konkretniej przez debiutującego Sorescu. Wystarczyło by, gdyby w sytuacji sam na sam z Majchrowiczem oddał piłkę Musiolikowi, przed którym znajdowała się pusta bramka. Młody Rumun chciał jednak zabłysnąć w debiucie i zdecydował się na strzał z trudnej pozycji, posyłając futbolówkę obok prawego okienka i zapewniając postronnym kibicom rozrywkę, zaś fanom obu grających drużyn nerwówkę przez następny kwadrans.

Radomiak przycisnął jeszcze w ostatnich minutach, ale nie udało mu się stworzyć klarownej sytuacji. Hit kolejki dla Rakowa, który zabiera trzy punkty z powrotem do Częstochowy i odjeżdża Radomiakowi na bezpieczną odległość. Zwycięstwa Pogoni i Lecha oraz porażka Lechii pozwalają na podzielenie niedawnej piątki pretendentów do tytułu mistrzowskiego na grupę podiumową i grupę walczącą o czwarte miejsce, które w przypadku zwycięstwa którejś z pierwszych trzech drużyn w Pucharze Polski będzie gwarantowało udział w kwalifikacjach do Ligi Konferencji Europy. Lechia jest jednak w kryzysie, a niewiadomą jest, jak na porażkę zareagują piłkarze z Radomia po tak długiej serii bycia niepokonanymi. Kto wie, być może do walki włączy się ktoś ze środka tabeli?

*****

Sobotnie spotkanie Wisły Kraków ze Stalą Mielec było widowiskiem niezbyt ciekawym, delikatnie mówiąc. Obie drużyny zagrały bez polotu, ciekawych akcji było mało, a błędów technicznych, nawet jak na realia polskiej piłki, zatrważająco dużo. Stal powróciła ze spotkania z tarczą, przemęczyła się i wywiozła z Krakowa trzy punkty po bramce Tomasiewicza z 11 minuty, który mierząc 167 cm wzrostu doszedł do główki po rzucie rożnym. Stali nie należy jakoś specjalnie chwalić za ten mecz, ale z uwagi na ciężką sytuację finansową, kłopoty z kontuzjami i znaczne osłabienie po zimowym okienku transferowym, należy docenić, że ta drużyna trzyma się kupy i na dobre oddaliła od siebie widmo spadku. A Wisła to zupełnie inna historia.

W meczu ze Stalą jedyne, co pokazali Wiślacy to jak nie należy grać w piłkę. Bezsensowne i bardzo powolne przerzuty z jednej strony na drugą, akcje kończące się bardzo niecelnymi podaniami na wybieg, brak dynamiki. Kiedy Biała Gwiazda była przy piłce to wystarczyło, że piłkarze z Mielca stali na swoich pozycjach, a wówczas futbolówka wracała do nich po paru minutach powolnego rozgrywania gospodarzy. A w obronie nie wyglądało to jakoś szczególnie lepiej. Wiśle zabrakło doskoku przed szesnastką i tam niczym nieskrępowana Stal mogła sobie organizować grę.

Kiedy w kwietniu 2020 roku, po ciągnących się miesiącami perturbacjach, Jakub Błaszczykowski, Tomasz Jażdżyński i Jarosław Królewski przejęli Wisłę Kraków i uratowali ją przed upadkiem, zdawać by się mogło, że nadeszły w końcu lepsze czasy dla Białej Gwiazdy. Wkrótce długi narobione przez Sarapatę i Dukata zostały uregulowane, zarząd miał konkretne pomysły na klub i planował sensownie kolejne posunięcia. Ale cóż z tego, jeśli wykonywanie tych planów to seria kolejnych porażek. Puklerz nadany obecnym właścicielom po uratowaniu klubu przed upadkiem powoli przestaje wystarczać na zablokowanie krytyki. Najpierw Skowronek i konflikt z Błaszczykowskim, potem Hyballa, który na zawsze zostanie zapamiętany z zamordyzmu i kontrowersyjnych metod szkoleniowych, a teraz zakończył się trzeci projekt, czyli ten, zdawać by się mogło, najbardziej racjonalny. Adrian Gula i czesko-słowacki zaciąg wymieszany ze stawianiem na młodych Polaków z akademii. Wszyscy trzej trenerzy prowadzący Wisłę od 2020 skompromitowali zarówno siebie, jak i klub.

Co do tego doprowadziło? Przecież kiedy przed sezonem Jarosław Królewski mówił o celowaniu w miejsca 9-11, to kibice krytykowali go za brak ambicji. Przede wszystkim kiepskie przygotowanie do sezonu pod względem kadrowym i zły dobór szkoleniowca do przedstawionych przez zarząd zadań. Nie oszukujmy się, kadra Wisły nie była najmocniejsza, a większość sprowadzonych latem piłkarzy zawiodło. Nie pomogło z pewnością odejście Yeboaha i El-Mahdiouiego w styczniu. O ile ten drugi grał dobrze, ale nie wybił się jakoś specjalnie poza poziom solidnego ligowca, to Yaw Yeboah był już największą gwiazdą klubu z Reymonta. A Adrian Gula? On może i nie jest złym trenerem, ale nie umie prowadzić klubu z tak ograniczonymi możliwościami finansowymi i kadrowymi jak Wisła. Są trenerzy, którzy znają się najlepiej na trenowaniu klubów przeciętnych, słabych, mocnych i do projektów pretendujących do stania się mocnymi. Ciężko powiedzieć, w której z tych kategorii jest obecnie Wisła, ale na pewno nie w tej co Adrian Gula.

Słowaka zastąpi Jerzy Brzęczek. Przed byłym selekcjonerem ciężkie zadanie, zastaje kadrę rozbitą i niezbyt uzdolnioną. Będzie musiał z niej zrobić drużynę na miarę utrzymania się w ekstraklasie, a w obecnej sytuacji, nawet po zmianie trenera, widmo spadku staje się coraz realniejsze na Reymonta. W tej chwili Wisła ma 21 punktów i zajmuje 13 miejsce. Oczko mniej ma Warta, Górnik Łęczna i Zagłębie Lubin. Sytuacja jest napięta i napiętą pozostanie do końca sezonu. 

*****

Artur Boruc nigdy nie słynął z chłodnej głowy lub dobrze przemyślanych postępowań na boisku. Mogło by się jednak wydawać, że 42-letni kapitan będącego w kryzysie mistrza polski nabrał jednak trochę ogłady podczas długiej kariery na europejskich boiskach. Rzeczywistość zweryfikowało jednak takie przypuszczenia. 

W 72 minucie meczu z Wartą Poznań, czyli bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie, błyskotliwy kapitan Legionistów obejrzał czerwoną kartkę i sprokurował karnego. Spytacie: za jaki występek, tak straszliwą karę wymierzył Łukasz Kuźma legendzie polskiej reprezentacji? Otóż Król Artur zdecydował się po złapaniu piłki złapać za głowę przeszkadzającego mu we wznowieniu gry zawodnika Warty i popchnąć go na ziemię. Oczywiście, zaatakowany dołożył przy tym nieco zdolności aktorskich, padając jak długi i wijąc się w spazmach bólu, ale takie zachowania nie powinny mieć miejsca. Tym bardziej jest to absurdalne kiedy spojrzymy na sytuacje z szerszej perspektywy. 42-letni kapitan osłabia swoją goniącą wynik drużynę i prokuruje karnego niesportowym zachowaniem. Geniusz.

Ale czekajcie, to jeszcze nie wszystko. Chwilę później schodzący z boiska Boruc w przypływie złości popchnął jednego z pracowników Live Parku gdyż ten śmiał stanąć mu na drodze. Był odwrócony plecami i nie widział Króla Artura, tym samym popełnił błąd i nie ukorzył się przed majestatem. Należy kłaniać się w pas i schodzić z drogi zirytowanemu piłkarzykowi!

A jakby tego było mało to jakiś czas później Boruc udostępnił na swoim instagramowym story relację wyzywającą arbitra spotkania od męskiego członka. Klasa, panie Arturze!

A teraz bez szydery. Takie zachowania są żałosne i ujawniają bezrefleksyjność bramkarza Legii w pełnej okazałości. Boruc dał pokaz chamstwa, którego dawno nie widziałem na boiskach ekstraklasy. Zachował się jak buc i bucem w moich oczach pozostanie już na zawsze. A składa się na to wszystko, zarówno faul i sprokurowany karny, jak i popchnięcie pracownika Live Parku, a także późniejsze zachowania w mediach społecznościowych. Takich sytuacji w moich oczach nigdy nie ratują żadne przeprosiny, uważam je wówczas za nieszczere i robione pod publiczkę, ale spokojnie, Boruc przepraszać nie zamierza. Wciąż czekamy na decyzję komisji ligi w sprawie zawieszenia bramkarza Legii.

Najbardziej przerażający w tym wszystkim jest jednak fakt, że istnieje spora grupa osób która broni Artura Boruca w mediach społecznościowych. Oczywiście, są to skrajne przypadki, zaślepione miłością do klubu tak bardzo i nie będące w stanie dodać choćby krztyny obiektywizmu w analizę sytuacji. Wracając do kwestii sportowych- Legia przegrała ten mecz 0:1 po bramce Szymonowicza.

*****

W pozostałych spotkaniach również sporo się działo. Górnik Łęczna w szalonym meczu podczas śnieżycy zremisował ze Śląskiem Wrocław 1:1. Cracovia pewnie pokonała Lechię Gdańsk 2:0. Lech Poznań zdemolował Termalicę w sobotni wieczór aż 5:0. Pierwszą bramkę po powrocie zdobył w tym meczu Kownacki. Piast Gliwice jako pierwszy w tym sezonie zdobył twierdzę Płock, pokonując Wisłę 0:2. Podobnie do Kownackiego, pierwszą bramkę po powrocie do Polski zdobył Kamil Wilczek. Pogoń Szczecin zwyciężyła z Zagłębiem Lubin 2:1, fantastycznym uderzeniem z dystansu popisał się Bichakhchyan. W poniedziałkowy wieczór Górnik Zabrze uległ na własnym boisku Jagielloni Białystok 1:2. Szczęśliwych Walentynek! 

Jan Woch

Oznaczono, jako

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close