Bez słów, ale z historią – recenzja „Flow”
Written by Redakcja Online on 25 stycznia 2025
Wyobraźcie sobie, że ktoś daje Wam takie wyzwanie: opowiedz świetną historię. Myślicie pewnie sobie: no dobra, da się zrobić; ale jest jeden haczyk. Opowiedz nie dość, że świetną historię, to jeszcze bez użycia ani jednego słowa. Wręcz awykonalne. Na szczęście w świecie kinematografii okazuje się, że owszem jest to szalenie trudne, lecz jak dowodzi film Flow jest jak najbardziej do zrobienia. I z jakim fantastycznym skutkiem!

„Flow” (2024). reż. Gints Zilbalodis
Do tej pory angielskie słowo flow okrutnie mnie irytowało i miałam z nim niezbyt dobre skojarzenia. Na potrzeby tego fragmentu tekstu i zrozumienia, o co mi chodzi, sparafrazujmy sobie taką oto rozmowę wyjętą z typowego randkowego reality show niskich lotów:
–Wiesz, z Józkiem mamy mega flow! Świetnie nam się rozmawia!
–To świetnie kochana!
Czyli innymi słowy nadają na tej samej fali, doskonale się rozumieją. Jednak w kontekście filmu oznacza przede wszystkim płynność. Płynność, która jest bez wątpienia jego esencją, w opowiadanej historii czy montażu. Flow jakie oferuje Flow jest fascynujące i przyniesie Wam wyłącznie radość i przyjemność. Bez krztyny zażenowania.
A zatem, o czym jest Flow? O przyjaźni, o diametralnej przemianie, o przewartościowaniu swojego życia, o przetrwaniu, o współpracy w obliczu kataklizmu, o siejącym zniszczenie żywiole. Czyli standardowe motywy wielu filmów. Poniekąd tak, ale Flow jest wyjątkowe i różni się od wielu produkcji tym, że bohaterami są czarny kot, kapibara, lemur, ptak, pies i inne zwierzęta, a poza tym przez te niecałe dwie godziny nie wybrzmiewa ani jeden dialog. Przyznam szczerze, że bardzo się ucieszyłam z tego powodu, ponieważ nienawidzę kiedy w filmach, których głównymi bohaterami są wszelkiej maści zwierzaki, na siłę wpycha się w nie cechy ludzkie, poddaje się je antropomorfizacji. Nie znoszę gadających ludzkim głosem zwierząt, które poruszają pyszczkami sterowanymi przez sztuczną inteligencję.
W tym filmie na pierwszy plan wysunęła się między innymi natura. Jedynymi dźwiękami jakie możecie usłyszeć jest oczywiście sam soundtrack, który swoją drogą jest niesamowity i wbijający momentami w fotel: dźwięki natury i te wydobywane przez mruczka, lemura, kapibarę, ptaka czy pieska. Czyli nareszcie zwierzęta były po prostu, że tak powiem „zwierzęce”, a nie uczłowieczone.
Miejsce akcji filmu jest trudne do określenia, ale jedno od razu rzuca się w oczy. Nie ma tam żadnego człowieka. Co prawda w pierwszych minutach filmu pojawia się kadr z domem, do którego każdej nocy zakrada się główny bohater, czyli czarny kot, aby spać w wygodnym łóżku, jednak nie jest wiadome, czy to był kiedyś jego dom. Być może, ponieważ w wielu miejscach pojawiają się rzeźby przypominające mruczka. A może jest jeszcze inna opcja w kontekście przemiany naszego głównego bohatera. Jak już jesteśmy przy tym to przejdę do tego wątku. Otóż, kot jak to kot daje się na początku poznać jako samotnik, indywidualista, no prostu chadza własnymi ścieżkami nie potrzebując przy tym zupełnie nikogo. Ale do czasu, bo jak się wraz z rozwojem historii okazuje, na końcu staje się empatycznym i współpracującym z innymi zwierzakami kociakiem. Owszem, zmusiła go do tego pewna dramatyczna sytuacja (sami zobaczycie jaka), ale dzięki temu zaszła w nim znacząca przemiana, która została ukazana w sposób prawidłowy przy użyciu odpowiednio dobranych środków narracyjnych i rozmieszczeniu stopnia jej dynamizmu w filmie.
Jeśli chodzi o te kocie figury, mam taką teorię, że zostały tam umieszczone, aby zasymbolizować jego pierwotną naturę przed przemianą. Czyli egocentryczną i samotniczą. A inna teoria jest taka, że być może w tym domu mieszkał jego właściciel z przeszłości, który miał obsesję na jego punkcie, dlatego stworzył te rzeźby. No dobra. Chyba trochę za bardzo odpłynęłam. Zastanawiam się, bo w sumie jedynie ten wątek w filmie nie został wyjaśniony i nie wrócono do niego pod koniec filmu. Wydaje mi się jednak, że reżyser Gints Zibalodis zrobił to celowo. Nie wynikało to raczej z jego niedopatrzenia. Może uznał, że dalsze poprowadzenie tego motywu i jego wyjaśnienie nie jest istotne dla morału jaki miała nieść cała historia. Jednak mimo wszystko jestem zdania, iż nie zaszkodziłoby całemu filmowi uwzględnienie choćby kilkuminutowej wstawki tłumaczącej, dlaczego pojawił się ten dom i kocie figury. Do tej pory się zastanawiam. No cóż, czekają mnie nieprzespane noce. Oczywiście, że żartuję. Po prostu bardzo mi tego zabrakło.
Zwierzęta tak naprawdę nie potrzebują człowieka, same są w stanie przeżyć. Dobitnie zostało również przedstawione to, że natura nie jest litościwa dla nikogo. Nikt nie zostaje przez nią zagłaskany. Nawet widz, który również zostaje bezlitośnie wciągnięty przez sidła żywiołu przez ekran. A wszystko to można było zawdzięczyć imponującemu i płynnemu ruchowi kamery.
Z kolei przestrzeń i krajobraz filmu to lasy, zarośnięte i opuszczone przez człowieka tereny. Być może jest to wizja postapokaliptycznej rzeczywistości? Wizja świata, w którym zwierzęta przejęły kontrolę, a ludzie dawno wyginęli? Motywy użyte w tym filmie prawdę mówiąc są dosyć proste, jak ten dotyczący choćby przemiany bohatera, ale jednocześnie są uniwersalne i dające szerokie pole do interpretacji. Oceńcie sami.
A dla kogo jest ten film? Na pewno nie jest on dla malutkich dzieci. Nie dlatego, że jest brutalny, nieodpowiedni czy coś takiego. Nic z tych rzeczy. Po prostu odnoszę wrażenie, że Flow dla dzieciaków byłby zbyt nudny i mało dynamiczny, zbyt naturalny, ale też ze względu na trudną i niezbyt pozytywną sytuację w jakiej znaleźli się nasi bohaterowie. Zdaję sobie sprawę, że czarny kocurek i brygada zwierzaków może być bardzo atrakcyjna dla dzieci i przyciągnie je wraz z rodzicami do kin. Trzeba przyznać, że widać podjętą próbę dostosowania tego filmu dla wielu grup wiekowych, na przykład w postaci przemiany innego bohatera, jakim jest sympatyczny labrador, która została przedstawiona według mnie dosyć klarownie. Ze zwierzaka bez charakteru, imitującego zachowania innych niczym kameleon kolory, staje się tym, który potrafi w obliczu trudnej sytuacji mieć własne zdanie. Chodzi mi po prostu o to, że Flow to nie jest naiwna bajka pozbawiona głębszego morału, jak współcześnie produkowane filmy animowane dla dzieci, nastawione wyłącznie na migające kolorowe obrazki i wplecenie w nie jak najwięcej niepotrzebnych bodźców. Powiedziałabym, że jest to produkcja zdecydowanie bardziej przystosowana dla starszych dzieci i dorosłego widza, których rama percepcyjna jest zdecydowanie szersza.
Nie można nie wspomnieć o fakcie, że jest to film, który 5 stycznia zdobył Złotego Globa, szereg innych nagród oraz dwie nominacje do Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny” i „Najlepszy pełnometrażowy film animowany”, co jest ogromnym wydarzeniem dla Łotwy, czyli ojczyzny reżysera Gintsa Zibalodisa, bowiem ten kraj po raz pierwszy otrzymał nominacje do Oscara. W przypadku Złotych Globów istotne jest to, że pokonał przy tym Vaianę 2, W głowie się nie mieści 2 i Dzikiego robota. Co oznacza, że film z niezależnego studia z Łotwy z budżetem wynoszącym niecałe 4 miliony dolarów (dla porównania Vaiana 2 miała 200 mln dolarów) pokonał giganty kinowej animacji takie jak Disney, Pixar i Dreamworks. Jest to tylko dowód na to, że budżet nie jest żadną przeszkodą w stworzeniu czegoś naprawdę pięknego. Ponadto, Flow został wyprodukowany w całości w Blenderze.
Flow miał swoją światową premierę na festiwalu w Cannes 22 maja 2024, a w polskich kinach pojawił się dopiero 24 stycznia tego roku. A więc, biegnijcie do kin na spotkanie z mruczkiem i dowiedzcie się, co ma Wam do przekazania. Gwarantuję Wam, że te niecałe dwie godziny będą kontemplacyjnym, relaksującym, ale jednocześnie trzymającym momentami w napięciu przeżyciem. Nie zanudzicie się na śmierć.
Karolina Harchut