Osobisty Dzień Świstaka
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 18 marca 2020
Oh, it’s such a perfect day
I’m glad I spend it with you
Oh, such a perfect day
You just keep me hanging on
Otwieram oczy, wyłączam dzwonek budzika, idę się wykąpać, ubieram moje ulubione sprane jeansy i koszulkę dziurawą, jak ser szwajcarski. Jeszcze tylko kawa i znowu będę żył wczorajszym dniem. Znowu obejrzę telewizję, w której cały czas mówią tylko o wirusie, zjem obiad, dokończę oglądać ten serial na Netflixie, który wczoraj znalazłem (nie, żeby był dobry czy coś, ale pozwala chociaż na chwilę wypełnić czymś pustkę i nudę, które wywołało ostatnio ciągłe siedzenie w domu). Przed pójściem spać przeczytam jeszcze trochę książki, tę samą co tydzień temu, ponieważ zamknęli biblioteki, a nie chcę cały czas siedzieć na smartfonie. Idę spać koło trzeciej nad ranem, nie jest ważne o której wstanę, przecież jutro będę robił to samo co dzisiaj.
Oh, it’s such a perfect day
Dzisiaj wyłączyłem dzwonek wcześniej. Dopiero po tygodniu robienia dokładnie tego samego przez całe dnie dotarło do mnie, jak bardzo moje życie (i dużej części młodych osób) przypomina życie Phila, głównego bohatera „Dnia Świstaka”. Postanowiłem więc obejrzeć ten film raz jeszcze. Bohater każdego ranka budzi się w łóżku, gdzieś w zapomnianej przez Boga mieścinie, na początku nie wie co się dzieje, jest zagubiony, szuka racjonalnego wytłumaczenia swojej sytuacji. Wtedy nie jest to dla niego aż taki problem, przez kilka dni mu się to nawet podoba. Później jednak przychodzi nuda, i świadomość tego, że co by nie zrobił, nie może się wyrwać z tej pętli czasu. Wtedy zaczyna poznawać innych mieszkańców, rozwijać swoje zainteresowania i w końcu uczy się, jak dobrze spożytkować swój czas. W finale filmu dzięki swoim nabytym umiejętnościom udaje mu się rozkochać w sobie współpracownicę i tym samym przerywa pętle czasu.
Miałem bardzo podobnie. Przez pierwsze dwa, trzy dni byłem bardzo zadowolony z tego, że w końcu mam chwilę spokoju, brak zajęć i mogę wreszcie odpocząć od tego smętnego Krakowa w swoim domu rodzinnym. Grałem sobie na konsoli, słodko leniuchowałem, życie niemal jak w bajce. Ale później i do mnie zawitała nuda i ja również doszedłem do wniosku, że to najwyższy czas by zacząć coś robić ze swoim życiem. Stwierdziłem, że może to jest dobry moment, by nauczyć się grać na jakimś instrumencie. Niestety trzy godziny plucia w harmonijkę ustną nie przyniosły żadnego efektu i dość szybko zraziłem się do tego pomysłu. Skoro ze sztuką mi nie wyszło, to może znajdę jakiś sposób na szybkie pomnożenie swojego majątku, w filmie się udało, więc czemu ja mam być gorszy. I znalazłem najprostszy i najszybszy sposób na duże pieniądze, odpaliłem stronę internetowej ruletki, przelałem tam całą gotówkę jaką miałem i postawiłem wszystko na czerwone. Plan idealny i bez skazy, jak mi się wtedy wydawało. Niestety nie przewidziałem, że wypadnie czarne i tak całe moje dziewięć złotych odleciało w siną dal. Zrozpaczony, bez zaplecza finansowego, stwierdziłem, że to koniec moich genialnych pomysłów i po prostu pójdę z psem na spacer.
Największa różnica pomiędzy mną a bohaterem filmu to możliwość spotykania się z ludźmi. Pod tym względem mam zdecydowanie trudniej niż Phil. Gdy on nie miał co robić, mógł chociażby wyjść z innymi na piwo. Ja jednak zgodnie z zaleceniami postanowiłem nie zwiększać szans na zachorowanie i wszystkie moje kontakty towarzyskie zostały nagle ucięte. Nie jestem nawet w stanie pograć z kolegami w grę online, bo laptopa zostawiłem oczywiście w Krakowie, a do swojego mieszkania raczej szybko nie wrócę, ponieważ trzy moje współlokatorki mają grypę, a kto wie, czy nie coś więcej. Jedyną moją przewagą nad głównym bohaterem jest to, że jestem świadomy zbliżającego się końca mojej pętli czasu. Według scenarzysty „Dnia świstaka” Phil był uwięziony przez około 40 lat, przy tej liczbie moje dwa tygodnie, ewentualnie miesiąc, nie wydają się być aż tak straszne.
Tekst: Maciej Gałecki