Rzecz o rodzinie albo recenzja animacji ,,Mitchellowie kontra Maszyny”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 7 maja 2021
Debiutujący na Netflixie 30 kwietnia Mitchellowie kontra Maszyny są chyba jednym
z najlepiej ocenianych filmów animowanych i filmów w ogóle (prawie sto procent pozytywnych recenzji krytyków i widzów na Rotten Tomatoes). Co sprawiło, że to dzieło cieszy się aż tak dużym uznaniem?
Na samym wstępie musze powiedzieć, że na pewno jest to jeden z najlepszych filmów 2021 roku. Mitchellowie… opowiadają o masowym buncie maszyn i sztucznej inteligencji w ogóle, podczas gdy tytułowa czteroosobowa rodzina chce podczas podróży naprawić relacje pomiędzy poszczególnymi jej członkami. I na tym etapie możecie stwierdzić, że na pewno cały film został naszpikowany kolejnymi kliszami z wielu innych podobnych dzieł. Bo czy mamy tutaj złe działania ludzkiej jednostki doprowadzającej do sprzeciwu ze strony robotów? Tak. Czy wraz z rozwojem fabuły niepokorna córka i konserwatywny ojciec zaczynają się coraz lepiej rozumieć? Oczywiście, że tak. A czy w końcu mamy ckliwe i budujące zakończenie (no spoilers attached)? Po raz trzeci tak.
To wszystko zostało na tyle dobrze ograne, że kolejne stereotypy, jakie można by kojarzyć z kinem drogi, dojrzewaniem bohaterów do pewnych decyzji, a także „buntem maszyn”, ogląda się z rosnącą przyjemnością. Ludzie z Sony Pictures Animation (ci sami, którzy stworzyli oscarowe Spider-Man: uniwersum) doskonale wiedzą, jak wykorzystywać znane schematy na własną korzyść. Dzięki odpowiedniemu wyważeniu poszczególnych wątków, mamy tutaj do czynienia z filmem wypełnionym interesującymi postaciami, ale nieprzepełnionym niepotrzebnymi elementami.
Można by powiedzieć, że jest to taki film o złowieszczej i mściwej sztucznej inteligencji dla dzieci (od siódmego roku życia). Porusza on ważne kwestie związane z tym, czym technologia jest dla współczesnego człowieka. Jest to jedno z tych dzieł, które uświadamia, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od komputerów i coraz nowszych smartfonów. Dodatkowym atutem jest to, iż ten wątek nie został przedstawiony w jakiś nachalny sposób. Zostały przedstawione „suche fakty” i widzowie muszą sobie z tym poradzić. Mitchellowie kontra maszyny pokazują też, jak wielkim zagrożeniem jest zbyt wielkie przywiązanie do danego urządzenia i tego, na jak wiele rzeczy internety i komputery mają wpływ. Została tu ukazana dość mroczna i przerażająca wizja tego, że jak się na czas nie ogarniemy, to możemy uświadczyć tego, co bohaterowie w filmie.
Największymi wartościami dodanymi recenzowanego dzieła są: po pierwsze – humor, po drugie – odwołania do popkultury. Poprzez interesujące spostrzeżenia na codzienne tematy, jak oglądanie „idealnej rodziny z Instagrama”, twórcy w prześmiewczy sposób skomentowali nasze współczesne podejście do zbytniego przejmowania się tym, co zostało pokazane w telefonie. I przez to ludzie zaczęli zwracać mniejszą uwagę na otaczającą ich rzeczywistość. Jednakże największym (przynajmniej dla mnie) atutem tej animacji są odwołania do innych dzieł kultury, takich jak Świt żywych trupów, czy muzyczne wykorzystanie motywu przewodniego z Kill Billa.
Można by długo wymieniać kolejne zalety Mitchellów kontra maszyn, natomiast z grubsza zarysowałam to, co jest w tym filmie najlepsze. Jest to jedno z tych dzieł, które może nie zmieni Waszego światopoglądu o 180 stopni, ale sprawi, że poczujecie przyjemne ciepło na serduszku. Jest to też jeden z tych tak zwanych „feel-good movies”, z którym warto się zapoznać i dać mu szansę na ukazanie swoich największych zalet.
Ocena: 8/10 z serduszkiem
Tekst: Iwona Dominiec