Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Kicz i krew

Autorstwana 12 marca 2024

Idąc na musical Wredne dziewczyny w wykonaniu Studia Teatru Muzyki i Tańca w reżyserii Piotra Armatysa nie wiedziałem czego się spodziewać. Zarówno muzyczny pierwowzór jak i starsza wersja filmu nie była mi znana. Kojarzyłem generalny zarys fabuły, ale poza tym widowisko, na którym pojawiłem się w ubiegłotygodniową środę było dla mnie enigmą. Chciałem zostać uraczony muzyczną maestrią, pragnąłem doświadczyć katartycznego oczyszczenia i oczekiwałem ciosu wymierzonego w moją mieszczańską moralność. Moje oczekiwania zostały spełnione.

Wyżej wspomniany zarys fabuły nie jest specjalnie skomplikowany, ale nikt przecież nie aspirował, by takim był. Cady, nastolatka wychowywana przez całe życie przez rodziców, którzy byli biologami badającymi kenijską faunę, trafia do amerykańskiego liceum z zamożnych przedmieść. Tam spotyka się z silnie podzielonym, brutalnym, quasi kastowym ekosystemem złożonym z dziesiątek grupek i podgrupek. Niemalże od samego progu zostaje przyjęta do dwóch z nich, grupki niezbyt popularnych przegrywów o artystycznych ciągotach złożonej z Janis i Damiana oraz grupy popularnych dziewczyn zwanych plastikami – niezbyt rozgarniętej Karen, plotkującej Gretchen i trzęsącej całą szkołą Reginy George. Cady zaczyna balansować pomiędzy stronnictwami jako podwójna agentka, przesuwając cały czas granicę moralnej odpowiedzialności za swoje czyny i tonąc coraz głębiej w bagnie nastoletniego zepsucia jakim potrafi być liceum. Wredne dziewczyny to ostrzegawczy pamflet ukazujący jednostkę w zderzeniu z deprawującym ją społeczeństwem, która na koniec musi stawić czoła konsekwencjom własnych czynów.

Wredne dziewczyny w wykonaniu STMiT były jak tocząca się po górskim zboczu śnieżna kula. Najpierw nieco koślawo i powoli, po to by wkrótce nabrać masy i prędkości. Początek raczej mnie nie porwał, ale pozostawiłem otwartą głowę na dalszy ciąg spektaklu, gdyż wraz z wejściem Cady w szkolny ekosystem zaczęła pojawiać się fabularna pętla, a przy tym coraz bardziej wbijające w fotel demonstracje piosenkarskiego talentu aktorów i aktorek. Z pierwszej części szczególnie zapadła mi w pamięć znakomita wejściowa piosenka Reginy Jones, granej przez Patrycję Jagielską, która nie tylko utrzymywała wysoki poziom śpiewania przez cały występ, ale również zaprezentowała nieliche umiejętności aktorskie. Jednak niespodziewanym hitem pierwszej części spektaklu była dla mnie piosenka o Halloween w wykonaniu scenicznej Karen, granej przez Ewelinę Pawlik, która w pewien sposób skradła show tym jak świetnie wczuła się w rolę i nie przestawała grać nawet wtedy, kiedy była jedynie częścią tłumu w danej scenie. Na początku było jednak trochę problemów z dopasowaniem głośności mikrofonów do muzyki, więc to też mogło w jakiś sposób wpłynąć na moją ocenę tego, jak rozkręcała się akcja spektaklu.

Tak jak już wspomniałem, śniegowa kula jedynie nabrała tempa i druga część spektaklu była wyraźnie lepsza od pierwszej, co w dobrym stylu poprowadziło cały występ ku rozwiązaniu akcji. Konsekwencje własnych czynów zaczęły doganiać Cady i Reginę. Obie doświadczyły upadku z licealnego olimpu
i z królowych high schoolu stały się na powrót plebejuszkami. Muzycznie ta część stała na bardzo wysokim poziomie, piosenka Reginy przed rozpoczęciem dramy stulecia w szkole czy optymistyczny song w wykonaniu Janis (Emilia Potrzebowska) o pokazaniu środkowego palca oceniającemu środowisku zostaną z pewnością w mojej pamięci. Niestety podobnie jak śniegowa kula, doszło na końcu do zderzenia i rozbicia na mniejsze sceny, które nie chwytały widza za gardło tak jak zrobiłby to bardziej koherentny finisz. Rozumiem potrzebę dokładnego zakończenia wszystkich wątków, pozostał jednak niedosyt. Na pochwałę zasługuje jeszcze choreografia, za którą odpowiadał reżyser, Piotr Armatys, która choć nie była wielce widowiskowa, to zrobiono ją całkiem zręcznie i dobrze operowano grupą aktorów, sprawiających wrażenie licealnego tłumu.

Podsumowując, przyszedłem nie wiedząc czego się spodziewać, więc liczyłem na wiele. Wredne dziewczyny w wykonaniu Studia Teatru Muzyki i Tańca to solidna rozrywka. Nie poczułem nawet kiedy upłynęły dwie i pół godziny spędzone przy ul. Władysława Łokietka 60. Bawiłem się świetnie i z całą pewnością nie była to moja ostatnia wizyta na musicalu tej grupy. Mam nadzieję, że moja rekomendacja zachęci was do pierwszego i kolejnego spotkania z tym gatunkiem sztuki.

Jan Woch


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close