Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Grząska muzyka z kolcami. Szorstkie „Szorstkie” – recenzja

Autorstwana 9 września 2022

Nakładem Gusstaff Records ukazał się debiut częstochowskiej grupy Szorstkie, która składa się z muzyków, mających już muzyczne debiuty za sobą. Dwóch braci – Michał Klama (zespoły Pleń, Pi) na perkusji oraz Kamil Klama z Beukotu na gitarze i elektronice – a także znany z Lewych Łokci gitarzysta i operator elektroniki Robert Kafel. Trio powstałe w 2020 roku ma na koncie gościnne występy z legendarnym zespołem Ścianka, a także tytuł laureata cyklu „Kapitał Start Up!”. Koncertowo debiutowali na Festiwalu Dekonstrukcji Słowa „Czytaj!” i nawiązali tam do albumu Lou Reeda Metal Machine Music z 1975 roku. Płyta Szorstkie jest jak dotąd najwybitniejszym dziełem wszystkich trzech muzyków.

Czytając początkowe zapowiedzi co do omawianej przeze mnie płyty, z jakiegoś powodu zacząłem mieć skojarzenia z cenionymi przeze mnie The Psychic Paramount. Po wysłuchaniu singlowego Dziczego bagna wszelkie takie skojarzenia odrzuciłem i nieśmiało kierowałem myśli ku Swans. Teraz kiedy znam już całą zawartość tego trzydziestopięciominutowego albumu, oddalam wszelkie skojarzenia i to samo radzę osobom, które mają zamiar po tę płytę sięgnąć. Może łatwiej będzie, jeśli nakreślę tropy gatunkowe. Otóż mamy do czynienia z iście nawiedzonym awangardowym noisem z bogato eksplorowaną improwizacją i elementami industrialnymi. Nie istnieją tu żadne formy piosenkowe, które uprawiał w Lewych Łokciach Robert Kafel. Jednocześnie, jeśli chodzi o całokształt, Szorstkie to przedsięwzięcie dalece różne od bardziej gładkiego Plenia, którego echa mimo wszystko pobrzmiewają delikatnie na tej płycie. Także muzyka poetyckiego Beukotu znajduje się na zupełnie innej muzycznej gałęzi.

Zawartość Szorstkiego, jak wspomniałem, to muzyka nawiedzona. Muzyka kompletnie dzika, pierwotna, rozemocjonowana, krzycząca z rozpaczy. Przy tym jest to muzyka niesamowicie oddziałująca somatycznie, dziejąca się blisko ciała, wyrażająca przerażenie z głębi napiętych w krzyku strun głosowych i panicznie kurczących się mięśni. Najwyraźniej słychać to w pracy gitar w najdłuższym na krążku utworze Krew i sierść. Można odnieść wrażenie, że dźwięki wydawane przez gitary tworzą chwilami agonalny krzyk, któremu w tle wtóruje elektroniczny bulgot wrzącej mikstury. W połowie tego utworu pojawia się na moment śliska, gładka elektronika, którą napędza z wolna gęstniejący bojowy rytm.

A jeśli o gęstości mowa – prawdopodobnie największym atutem tego albumu jest właśnie jego grząskość, gęstość i bagienność. Wydaje się, że wszystkie osiem kompozycji powstają z jednej, ciągnącej się masy. Głównie za sprawą gitar, ale też elektroniki, klimat wydobywanych przez Szorstkie dźwięków staje się lepki, błotnisty. Niekiedy nawet magmowy, jak w Przedzieranie / Smoła w drzewie, w którym doświadczamy brudnego, ropnego pulsowania, jak gdyby z rannego drzewa wylewała się smoła, płynąca dotychczas jego arteriami. Jest tam też taki moment, który w odniesieniu do tytułu mogę nazwać wystukiwaniem dziury w drzewie, za co odpowiada perkusja. W ogóle praca perkusji tutaj ma określone zadanie – brzmi ona najczęściej brutalnie, a nawet plemiennie, czego najlepszym przykładem niech będzie Gruz. Cudownie rytualny rytm, na który nałożono jaskiniowe echo. Michał Klama rozwija na tej płycie swój rytualny właśnie styl, który w piękny sposób zaprezentował na zeszłorocznej płycie zespołu Pleń, a prawdopodobnie szczególnie w otwierającym tamten album utworze Rozkład. Momenty zwolnienia zdarzają się tylko dwa razy – w dwuczęściowych Śladach, które najpierw operują plamami niepokoju skontrastowanymi ciszą, a później szeleszczącą perkusją wplecioną w nienachlany ambient. W Gruzie na przykład znajdziemy też mnóstwo elektronicznych świstów i świergotów à la Laibach na żywo. Te efekty oraz rezonujące groźnie tła i iglaste ukłucia w Podszycie (także w Dziczym bagnie) nadają muzyce klimatu pozaziemskiego, coś jak z opowiadań H.P. Lovecrafta. Obecność czegoś absolutnie nieznanego i przez to przerażającego. Wielkość wszechświata zestawiona z mikroskopijną, makabrycznie funkcjonującą naturą. Taka refleksja przy okazji tytułu Podszyt. Zresztą tytuły na tej płycie są piękne i doskonale naprowadzają na interpretowanie dźwięków, wywołują mnogość skojarzeń. Mówią więcej, niż wszelkie słowa, które na szczęście się na tej płycie nie pojawiły i pozostawiły ją instrumentalną historią.

W mojej ocenie Szorstkie wyznaczają nowy kierunek w graniu noise’u w Polsce i na ten moment pozostają raczej osobni. Nie jest to czysty noise, absolutnie nie, ale to dobrze. Nie jest także jakkolwiek (na standardy gatunku) piosenkowy, co przez lata wydawało się intensywnie eksplorowanym gatunkowym kierunkiem. Szorstkie zrywa z nurtem słupskim spod znaku klasycznej Ewy Braun czy aktualnie funkcjonującego Titanic Sea Moon, nie ma wiele wspólnego z legendarnym trójmiejskim Thing ani Columbus Duo, nie nawiązuje do Ścianki czy Piątej Strony Świata. Ucieka także od ocierania się o black metal, jak to miało miejsce w przypadku Próchna. To oparta na śmiałej improwizacji muzyka hałaśliwa, gorąca jak magma i kleista jak błoto. Unoszą się nad nią bagienne opary, krzyki ostatnich tchnień. Wystają z niej igły, kolce i chropowate wyrostki. Cudowna dzikość i porywistość. Muzyka nie nadaje się do horroru, ale tylko dlatego, że jest horrorem sama w sobie. To bezsprzecznie jedna z najlepszych polskich płyt tego roku. Idealna do słuchania w środku nocy, a dla bardziej odważnych na głębokim odludziu lub w samym sercu lasu.

Mateusz Sroczyński

 

zdjęcie w tle: Jakub Bieniek


Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close