Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Biegnij króliku, biegnij!

Autorstwana 1 września 2022

Kiedy rozpoczynał się 2020 rok, nikt nie spodziewał się lockdownu, który ciągnąć się będzie przez kolejne miesiące, a choroba krążyć między ludźmi przez następne (dwa) lata. 24 stycznia tego feralnego roku swoją premierę miał film „Jojo rabbit” w reżyserii Taika Waititi, który jako jeden z ostatnich filmów zdążył być wyświetlany w kinach przed wielkim zamknięciem wszystkiego. Opowiada on o dziesięcioletnim naziście, który pomaga młodej Żydówce.

Kiedy rozpoczynał się wrzesień 1939 roku, dzieci nie poszły do szkoły, bo wojska III Rzeszy zaatakowały Polskę, rozpoczynając II wojnę światową. Nikt nie spodziewał się, ile milionów istnień zabierze ten konflikt i jakich okrucieństw jest w stanie dopuścić się człowiek pod wodzą tyrana. Tyranem tym był Adolf Hitler, zbrodniarz wojenny, uznawany za osobiście odpowiedzialnego za politykę rasową III Rzeszy i śmierć milionów ludzi zabitych pod jego rządami, w tym również za Holocaust. Między innymi przez niego XX wiek kończy się niechlubną najwyższą liczbą ofiar ludzkich.

Kiedy rozpoczynał się czwartek 24 lutego 2022 roku, nikt nie spodziewał się, że inwazja Rosji na Ukrainę będzie ciągnąć się tak długo. Kolejne miesiące mijają, kolejni ludzie giną, a Putin mimo licznych sankcji gospodarczych i zjednoczenia przeciwko sobie reszty świata, nie odpuszcza.

Kiedy rozpoczyna się wrzesień 2022, konflikt w Ukrainie nadal trwa. Dzieci w Polsce, wśród których znajdują się także Ukraińcy i Ukrainki, inaugurują rok szkolny 2022/23. Nieraz pod ziemią, ukryci i starając się zapewnić bezpieczeństwo, pracę zaczynają też szkoły w Ukrainie. Dzień wcześniej w Kinie Pod Baranami przy krakowskim rynku po dwóch latach ponownie puszczają „Jojo rabbit”, którego przedstawienie wojny oczami dziesięciolatka uderza jakoś inaczej.

Nostalgia

Dla wielu ludzi czas przedpandemiczny i postpandemiczny liczony jest jakimś wydarzeniem. Może to być właściwie cokolwiek – wyjazd z rodziną, urodziny, ważny moment w pracy, zdany egzamin i tak dalej. Dla mnie klamrę {pandemia} otwiera film „Jojo rabbit”, na który zdążyłam pójść, gdy grali go w jeszcze wtedy otwartym Kinie Pod Baranami. Potem zaczął się lockdown i zamknięcie wszystkiego/rutyna domowa/rozłąka z ludźmi/problemy z łączeniem sieci/godziny przed ekranami/chorowanie/umieranie/zamknięcie się w sobie/dwa lata minęły nie wiadomo kiedy. Nagle jest 31 sierpnia 2022, przeddzień 83. rocznicy wybuchu II wojny światowej, i ponownie siadam w tym samym kinie, by jeszcze raz obejrzeć tę satyryczną czarną komedię o chłopcu, który jako mały nazista uczy się nienawidzić Żydów i nagle zaczyna pomagać jednemu, a właściwie jednej z nich.

Film rozpoczyna się zbitką archiwalnych nagrań z licznych parad na cześć Adolfa Hitlera. Obrazy tłumów ludzi wiwatujących i czyniących znany wszystkim gest pozdrowienia hitlerowskiego dopełnione są nagranym po niemiecku przebojem Beatlesów nomen omen „I Want To Hold Your Hand”. Zbiorowe szaleństwo na punkcie Führera jasno pokazuje siłę fanatyzmu i towarzyszy nam w pierwszym spotkaniu z małym Jojo (Roman Griffin Davis), który właśnie szykuje się przed najważniejszym dniem w całym jego życiu – obozem treningowym dla Hitlerjugend. Jak tłumaczy sam przed sobą i swoim wymyślonym przyjacielem, Adolfem Hitlerem (Taika Waititi), wreszcie stanie się prawdziwym mężczyzną. Nie wszystko jednak idzie po jego myśli i zamiast chwały i sławy jako przyszła prawa ręka prawdziwego Führera, zyskuje przezwisko tytułowego tchórzliwego królika i wraz z bliznami na twarzy i nodze pojawiają się rysy w jego bezrefleksyjnej wierze w III Rzeszę.

(Nie)nazizm

I już w tych początkowych scenach zaczyna się sinusoida, na jakiej zbudowany jest cały film. Sceny radości, dające złudne poczucie spokoju, kontrastowane są z brutalną rzeczywistością wojny. Radosny obóz kończy się pobytem w szpitalu; wesoła chęć mordowania Żydów kierowana propagandą wpajaną młodym Jungvolk styka się z realnością śmierci; samonakręcający się kult Führera i wręcz śmiesznie niedorzeczny nazizm dziesięciolatka przechodzi w niewinność dziecka, które boi się wojny; błoga nieświadomość zamienia się w bolesne uświadomienie sobie, na czym polega ulotność życia. Po chwilach spokoju i śmiania się z licznych absurdalności wojny, jakie serwuje nam reżyser Taika Waititi, raz po raz zostajemy oblani wiadrem zimnej wody i to sprawia, że film przyciąga widza wciąż na nowo, buduje napięcie i wzbudza emocje, które wywołać może tylko satyryczne przedstawienie największego światowego konfliktu zbrojnego ludzkości. A wojna przychodzi stopniowo – z pomruków burzy daleko poza miastem, drastycznych obrazów żołnierzy wracających z frontu, wreszcie uderza całą swoją brutalnością.

Niedorzeczność

Obraz wojny przedstawiony oczami dziecka, przypomina kreskówkę ze swoimi absurdalnymi scenami, ale dzięki temu jeszcze wyraźniej możemy dostrzec niedorzeczność wzajemnego zabijania się. W filmie pokazana jest smutna (nie)sprawiedliwość – nieważne, czy byłeś dobry czy zły dla innych, śmierć może cię dopaść, bo wojna jest bezlitosna dla wszystkich, kiedy za sterami zasiada szaleniec. Zresztą wariat ten, podobnie jak inne postaci, jest wyraźnie zbudowanym charakterem. Wyimaginowany Adolf je mięso jednorożca, co scenę proponuje młodemu Jojo, który jako jedyny go widzi, papierosy i nieustannie przypomina o swojej ideologii. Matka głównego bohatera, Rosie (Scarlett Johansson) ukrywa swój antyfaszyzm i daje schronienie żydowskiej nastolatce, Elsie (Thomasin McKenzie). Stara się także zastąpić nieobecnego ojca, który wyjechał na front. Kapitan Klenzendorf (Sam Rockwell) mimo gorliwego potępiania Żydów i szkolenia młodych Hitlerjugend do roli maszyn do zabijania, wielokrotnie ratuje życie głównemu bohaterowi.

Niezwykłość

Czytając różne recenzje spotkałam się ze stwierdzeniem, że film Waititiego to jeden z bardziej stylowych filmów minionego sezonu. I jak najbardziej się z nim zgadzam. Mam poczucie, że zadbano o wszystkie potrzebne detale: szczegółowo dopracowane i pełne ekscentryzmu (specjalny ukłon w stronę przebrania Kapitana K) kostiumy autorstwa Mayes C. Rubeo, odpowiednio skomponowane i w całej tej okrutności wojny estetyczne kadry pod okiem Toma Eaglesa, scenariusz stworzony przez nowozelandzkiego reżysera Taikę Waititiego płynnie spajający zarówno farsę, jak i efektowną batalistykę, i wreszcie świetna gra aktorska bohaterów, a zwłaszcza tytułowego bohatera Romana Griffina Davisa, który z prawdziwą szczerością łączy w swojej postaci zbitego szczeniaka, fanatyzm młodego Niemca oraz dziecięcą żarliwość. Nie można też zapomnieć o bardzo dobrej ścieżce dźwiękowej. Film kończy się sceną–obrazkiem, któremu towarzyszy kultowa piosenka Davida Bowie’ego „Helden” (niemiecka wersja „Heroes”) oraz cytatem z wiersza austriackiego poety–egzystencjalisty Rainera Marii Rilkego: 

“Let everything happen to you: beauty and terror.
Just keep going. No feeling is final”

Osobiście uważam, że „Jojo” powinien dostać Oscara za „Najlepszą scenę końcową”. Takiej niestety nie dostał, został za to nominowany w aż 6 kategoriach i wygrał Oscara za najlepszą reżyserię. Jak sądzę, zasłużenie, bo jedyne, czego nie lubię w tym filmie to tego, że już widziałam go po raz pierwszy.

Nadzieja

Waititi pozostawia w widzu sporo nadziei – między salwami śmiechu i łzami wzruszenia, dostrzec można światło szansy na nowy, lepszy świat. Kiedy skończył się film i zapaliły się światła w sali kinowej, posmak ten pozostał i przyszło mi do głowy, jaką ironią uraczyła nas Rosja, że mimo pamięci okrucieństw II wojny światowej znowu wrócili do bezsensownego atakowania i zabijania. Historia zatacza koło i jak zapewne wielu mam tę waititowską nadzieję, że konflikt się szybko skończy, a po nim będzie miejsce na nowy lepszy świat. Bez wojny.

Marta Malczyk


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close