Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Bitwa o wicemistrzostwo. Podsumowanie 28 kolejki Ekstraklasy

Autorstwana 19 kwietnia 2023

O pozapunktowej stawce meczów pomiędzy Legią Warszawa a Lechem Poznań nie ma się zbytnio co rozpisywać. Nawet do ludzi niezainteresowanych futbolem polskim, których wzrok raczej spoczywa na bataliach o najwyższe laury w Premier League czy Bundeslidze, przebija się wynik tego starcia. Bez znaczenia jest tutaj tabela czy organizacyjne sytuacje klubów – wszystkie oczy zwrócone są wtedy na murawę. Zatem jak boisko zweryfikowało dwóch ostatnich Mistrzów Polski?

*****

Zanim jednak doszło to niekwestionowanego meczu weekendu, starciem, które mogło wzbudzić większe emocje był pojedynek w środku tabeli pomiędzy bardzo nierówną w tym sezonie Cracovią, a niezwykle chimerycznym Radomiakiem. Zespoły dzieliło jedynie jedno oczko więcej w bilansie Pasów. Nikomu tutaj spadek raczej nie grozi, ale fakt faktem, że jedni i drudzy pragną dopisać jakieś zwycięstwo do kiepskiej w ich wykonaniu wiosny. Obie drużyny ostatnio mogły poczuć smak zwycięstwa jeszcze w lutym.

Od pierwszego gwizdka to Cracovia dyktowała tempo spotkania. Gospodarze może nie grali futbolu pięknego, opierali się raczej na długich podaniach i wrzutkach, ale stłamsili drużynę z Radomia. Zwyczajnie wykazywali się większym dynamizmem i przytomnością, co jednak na tle ospałych rywali nie jest jakimś wielkim komplementem. Szczególnie duet Oshima-Knap w środku pola udowadniał na każdym kroku wyższość.

Wynik spotkania otworzył w 19. minucie Michał Rakoczy. Cracovia zaczęła tę akcję z własnego pola karnego, wybijając piłkę po głębokim wrzucie z autu. Futbolówkę z własnej połowy wyekspediował dalekim podaniem Oshima, gdzie dopadł do niej Rakoczy. Młody skrzydłowy najpierw wyprzedził Jakubika, potem chwilę się z nim posiłował, a następnie mocnym strzałem po krótkim słupku pokonał Kobylaka. Wyglądało to tak, jak gdyby strzelec bramki zamienił się z obrońcą na wiek i jako doświadczony 33-latek z łatwością ograł niedopierzonego jeszcze 21-letniego defensora. Kobylak zresztą też mógł zrobić znacznie więcej – piłka przeszła mu pod rękami.

Później Cracovia wciąż dominowała, choć tempo meczu ewidentnie spadło po zdobytej bramce. Radomiak niby coś tam próbował, ale w pierwszej połowie koniec końców nie oddali nawet jednego celnego strzału. Piłkarze Mariusza Lewandowskiego dali pokaz bezradności i biedy kreatywnej w kwestii konstruowania sytuacji: wrzutki z wolnych, autów i rożnych, i to wszystko, na co było ich stać.

Na emocje w drugiej połowie trzeba było czekać bardzo długo i to niestety z tych negatywnych powodów. W 77. doszło do nieszczęśliwego zderzenia Oshimy i Ramosa, w rezultacie którego ten drugi złamał nogę i musiał opuścić boisko w karetce. Po początkowym werdykcie czerwonej kartki dla Oshimy, sędzia zmienił decyzję po wideoweryfikacji na kartonik koloru żółtego, gdyż rzeczywiście w całej sytuacji było dużo przypadku. Radomiak nie miał już mian i kończył mecz w dziesiątkę.

W doliczonym czasie Cracovia jeszcze dwukrotnie dobiła, w zasadzie dreptając po boisku Radomiaka. Najpierw, w minucie 92. gola główką po wrzutce Knapa z rożnego zdobył Ghita. Chwilę później, kiedy zegar na stadionie wskazywał setkę, wynik meczu na 3:0 ustalił Makuch, dobijając piłkę wyplutą przez Kobylaka po bardzo mocnym uderzeniu z dystansu Atanasova. Nokaut. 

Cracovia nie zagrała jakiegoś wybitnego spotkania, to Radomiak po prostu był aż tak słaby. Piłkarze Jacka Zielińskiego zwyczajnie wyszli na boisko i zaprezentowali się przyzwoicie, co wystarczyło do odnotowania bardzo korzystnego wyniku przeciwko zespołowi z Radomia. Wyniku, po którym szefostwu Radomiaka skończyła się cierpliwość, bowiem Mariusz Lewandowski, dotychczasowy trener, może już sobie szukać nowego zajęcia.  

*****

Hit kolejki obył się w niedzielny wieczór. Pogoda była piękna, wielu otworzyło w ten weekend sezon grillowy. Obie drużyny w świetnej formie i optymalnych składach. Jedyną rzeczą, która mogłaby zwiększyć prestiż tego spotkania byłaby walka o fotel lidera, lecz ten z bezpieczną przewagą okupuje jak na razie Raków Częstochowa. Nie zmienia to jednak faktu, że było to spotkanie, na które wszyscy fani polskiej kopanej czekali z niecierpliwością.

Na początku meczu to Legia pokazała więcej energii. Lech próbował długich piłek, ale to gospodarze kontrolowali grę pressingiem i skutecznymi przechwytami w środku pola. Już pierwsza dogodna okazja w tym meczu przyniosła im bramkę. Najpierw przypadkowo w środku pola zderzyli się Josue i Kapustka, lecz Portugalczyk zachował przy tym przytomność (czego nie można powiedzieć o Barrym Douglasie) i znakomitym długim podaniem wypuścił Pawła Wszołka na prawym skrzydle. Środkowy pomocnik Legii po raz kolejny udowadnia, że lepszego playmakera w polskiej lidze nie ma i nie było. Wszołek dograł piłkę po ziemi w pole karne, a formalności dopełnił Pekhart, wbijając futbolówkę wślizgiem do bramki. Od 13. minuty Legia prowadziła.

Z każdą kolejną minutą Lech nabierał tempa, ale to wcale nie oznacza, że Legioniści grali coraz gorzej. Dostaliśmy mecz na wysokim poziomie, gdzie nie brakowało dryblingów, a nawet popisów w stylu ekwilibrystycznych podań Josue. Obie drużyny pragnęły w tym meczu grać w piłkę. Z zaangażowaniem. Tylko tyle i aż tyle.

Podsumowując pierwszą połowę to Legia grała lepiej, choć nie zdołała udowodnić tego zwiększając przewagi bramkowej. Gdyby Muci był w niektórych sytuacjach nieco mniej samolubny, to być może przed stuprocentowymi okazjami stanęliby aktywni w tym meczu Wszołek lub Pekhart. Świetny był Mladenović, który szarpał Lecha na lewym skrzydle. Gospodarze zdominowali też środek pola. Lech mógł liczyć jedynie na okazje po odbiorze piłki przy pressingu oraz po długich przerzutach od bocznych obrońców do skrzydłowych. Ishak, choć dobrze się ustawiał, został znaleziony przez kolegów tylko raz i nie wykorzystał dogodnej sytuacji. 

W drugiej odsłonie meczu obraz gry zmienił się diametralnie. Legioniści byli zbyt zrelaksowani jak na wagę tego meczu. Oddali pole Lechowi. Poznaniacy po przerwie dostali skrzydeł. Zaczęli kontrolować grę, mieli większe posiadanie piłki, a obrońcy chętniej podłączali się do akcji ofensywnych. Wyrównanie przyszło już w 47. minucie, kiedy po pinballu w polu karnym i kilku przebitkach głową piłkę wstrzelił do siatki Alfonso Sousa. 

Później dochodziło do coraz częstszych wrzeń. Było dużo fauli, również takich napędzanych prawem talionu. Po żółtej kartce za przepychankę ujrzeli Milić i Jędrzejczyk. Na tym drugim potem odegrał się za swoje krzywdy kopany przez cały mecz Velde i również zarobił żółtko. Poziom sportowy jednak zbytnio nie ucierpiał. Wciąż mogliśmy oglądać dobry futbol, tyle że teraz przewagę mieli goście z Poznania.

W 69. minucie udało się Lechowi odwrócić losy tego spotkania i ponownie za sprawą Alfonso Sousy. Zaczęło się od tego, że przebitkę po nieudanej wrzutce z prawej strony wygrał Czerwiński i przedłużył podanie do Portugalczyka. Ten pokręcił się chwilę w miejscu i kiedy zdawało się, że popełnił błąd, nie wystawiając jej na strzał do Kvekveskiriego, to wówczas ofensywny pomocnik huknął z półobrotu prosto w okienko. Legia znów cierpi z powodu pasywności i niefrasobliwości we własnym polu karnym.

Jeśli ktoś jednak myślał, że Legia po prostu złoży broń to grubo się mylił. W 88. minucie wyrównał stan meczu Paweł Wszołek po asyście Macieja Rosołka. Legioniści po prostu wjechali w pole karne Lecha elegancką klepką w trójkącie. Był to dla gospodarzy potężny zastrzyk energii, gdyż potem to właśnie Legia była całkowitym dominatorem na boisku. Pomimo kilkuminutowego oblężenia bramki Lecha, nie udało im się jednak zmienić wyniku.

Hit kolejki i jeden z najważniejszych meczów sezonu nie zawiódł, jednak z wyniku zadowoleni mogą być jedynie ludzie związani z liderem z Częstochowy. Niewątpliwym bohaterem Lecha jest Alfonso Sousa. Portugalczyk zagrał słaby mecz jako kreator (nie pamiętam choćby jednego podania progresywnego), ale w kluczowych momentach był w dobrym miejscu o właściwym czasie. 

*****

Na otwarcie kolejki Warta Poznań zdemolowała u siebie 3:1 bezradny Śląsk Wrocław. Mimo zdecydowanej przewagi gości w posiadaniu piłki to nabijali oni statystyki głównie pasywnym klepaniem na własnej połowie, a Warta była bezlitosna z kontry.

Zagłębie Lubin uległo 0:2 Górnikowi Zabrze. Zespół pod wodzą Jana Urbana opuścił dzięki temu zwycięstwu strefę spadkową kosztem Śląska Wrocław. Gole zdobyli Bergstrom i Pacheco.

Coraz dalej od czerwonej kreski odskakuje również Korona Kielce, która pokonała u siebie Jagiellonię 2:1. Dzięki temu zwycięstwu popularne Scyzory kontynuują serię 6 meczów bez porażki.

W coraz gorszej sytuacji jest za to Lechia Gdańsk, która mimo wytrwałej walki przegrała 0:1 z Pogonią Szczecin po samobóju autorstwa Abu Hanny z 82. minuty. Pogoń dzięki tej wygranej już dyszy na kark trzeciego w tabeli Lecha, natomiast Lechia do bezpiecznej pozycji traci aż 5 punktów. Niby nie tak dużo, ale zważywszy na poziom, jaki prezentują Gdańszczanie oraz fakt, że na rozkładzie jazdy mają Piast, Legię czy Raków, to nagle ta przepaść urasta do rozmiarów Wielkiego Kanionu.

Piast Gliwice z trudem, ale jednak zwyciężył ciężki mecz z Wisłą Płock 1:0. Trzy punkty Gliwiczanom zapewnił Ameyaw.

W poniedziałkowy wieczór kolejkę zamknął mecz Stali Mielec z Miedzią Legnica, zakończony remisem 1:1. Jednobramkowe prowadzenie odebrał Legniczanom Matras w ostatniej akcji meczu. Powiedzieć, że sytuacja była kuriozalna to mało powiedzieć, ale jeśli ktoś chce się pośmiać i utwierdzić w przekonaniu, że Miedź w pełni zasługuje na spadek to zapraszam tu: (18) Matras bohaterem ostatniej akcji! | Stal – Miedź | Ekstraklasa | 2022/23 | 28. kolejka – YouTube

Fot. Przemysław Szyszka

Jan Woch


Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close