Czy gwałtownymi ruchami można się wydostać z ruchomych piasków? Podsumowanie 14. kolejki Ekstraklasy
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 26 października 2022
Czternasta kolejka Ekstraklasy nie rozpieściła kibiców gradem goli czy wieloma niezapomnianymi starciami. Mieliśmy do dyspozycji co prawda niepodważalny hit, w postaci pojedynku Legii z Pogonią, ale spotkanie to, mimo niekwestionowanych emocji, które mu towarzyszyły, nie zapisze się złotymi zgłoskami w almanachach Ekstraklasy. Był więc czas, by skupić wzrok na meczu w Łodzi. Na stadion szokującego w tym sezonie swoją świetną grą Widzewa przyjechała czerwona latarnia ligi, Miedź Legnica. Miedzianka, prowadzona już przez nowego trenera, Grzegorza Mokrego, miała świetną okazję, by spróbować odpowiedzieć na, być może dla niektórych oczywiste, pytanie zawarte w tytule.
*****
Jeszcze parę miesięcy temu to Miedź z przewagą piętnastu punktów i wygranym dwumeczem z Widzewem wchodziła wraz z wyrwanymi z zawiasów drzwiami do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Wówczas piłkarze z Łodzi dyskretnie weszli dziurą pozostawioną przez Legniczan z drugiej pozycji. Teraz sytuacja obu klubów była nie tylko odwrócona, ale również bardziej dramatyczna. Widzew regularnie punktował i był już tuż pod strefą pucharową, natomiast Miedź po zwolnieniu trenera Łobodzińskiego zajmowała ostatnią pozycję z jedynie 6 punktami na koncie. Teraz nowy trener, Grzegorz Mokry, miał nadzieję zdobyć swój debiutancki skalp na starym przeciwniku zespołu z Legnicy.
Mecz zaczął się dość spokojnie. Obie drużyny testowały własne skupienie atakami pozycyjnymi. Raz skuteczny pressing założyła Miedź i zmusiła do błędu bramkarza Widzewa, ale ostatecznie nie skorzystała z niezłej okazji. Impas został przełamany już w 8 minucie, kiedy to prawdziwą torpedę w kierunku Mateusza Abramowicza wypuścił z dystansu Szymon Pawłowski. Piłka po odbiciu od podłoża wylądowała w siatce przy prawym słupku bramki. Dla lidera Widzewa jest to 5 bramka w sezonie i pierwsza od powrotu po kontuzji. Symboliczną asystę w środku pola zanotował Serafin Szota.
Stracona bramka bynajmniej nie podłamała piłkarzy z Legnicy. Próbowali tworzyć sobie okazje, ale tym samym odsłonili się na ataki Widzewiaków. Jednakże ani Terpiłowski po fantastycznym przerzucie Pawłowskiego, ani Milos wolejem nie podwyższyli prowadzenia gospodarzy. Znakomitą okazję na wyrównanie miała Miedź w 30 minucie po rzucie rożnym, ale ekwilibrystyczny strzał piętą Henriqueza wybił sprzed linii bramkowej Szota.
Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 1:0 dla Widzewa, choć mecz był dość wyrównany. Tabelowa odległość między obiema drużynami nie była zbyt widoczna, przypominało to raczej pierwszoligowe starcie pomiędzy liderem i wiceliderem zaplecza Ekstraklasy. Najaktywniejszy po stronie gospodarzy był Pawłowski, natomiast Miedź do ataku ciągnął ze środka pola Chuca.
W drugiej połowie Widzew starał się uspokoić i kontrolować grę, ale nie udało im się całkowicie zabić meczu. Błędy indywidualne prowokowały groźne sytuacje dla Miedzi. Na posterunku był jednak znakomity tego wieczoru Ravas. Legniczanie również nie byli przy rozgrywaniu idealni, Widzew odgryzał się szybkimi atakami. Poziom gry spadł, natomiast emocje wzrosły. Od końcówki pierwszej połowy było również więcej fauli. Doprowadziło to do sytuacji ze stałych fragmentów, ale znakomite uderzenie Pawłowskiego wybronił w 55 minucie Abramowicz. Można powiedzieć, że w tym pojedynku między bramkarzem a skrzydłowym było 1:1.
Wreszcie jednak sędzia zagwizdał po raz ostatni i Widzew zatrzymał bardzo cenne trzy punkty w Łodzi. Grali dobrze, szczególnie w obronie, choć nie widać było różnicy klas między beniaminkami mimo zupełnie różnych sytuacji w lidze. Widzewiacy święcą kolejny triumf i na dobre lokują się na przedzie tabeli, natomiast Miedź stacza się w coraz głębsze czeluści ekstraklasowego inferno. Efekt nowej miotły na razie nie zadziałał. Czy zmiana trenera, który wprowadził klub do Ekstraklasy i od początku ukręcał tutaj bicz z piasku pomoże? Nie sądzę. Oby zweryfikowała mnie przyszłość i osądzili potomni, bowiem legnickiemu projektowi życzę jak najlepiej.
*****
Niepodważalnym starciem kolejki był przyjazd Pogoni Szczecin do Warszawy na sobotni mecz z Legią. Zarówno jedna, jak i druga drużyna została ostatnimi czasy zepchnięta z utartej drogi. W Warszawie i Szczecinie kibice plują sobie w brodę, myśląc o porażkach z czarnymi koniami: Wisłą Płock i Stalą Mielec. Teraz nadeszła szansa na odkupienie – nie dość, że można było zapunktować, to starcie na Łazienkowskiej było okazją do pogrążenia rywala w walce o europejskie puchary. Tak zwany mecz za sześć punktów.
Pierwsza połowa to totalna dominacja Stołecznych. Pogoń w zasadzie nie istniała. Najjaśniejszym punktem Portowców był młody bramkarz Klebaniuk, który niespodziewanie zastępował Stipicę. Poza tym: skrzydła nie istniały, rozegranie od bramki ciągle się myliło, krycie było na alibi, a środek pola chyba nawet nie pojawił się na boisku.
Legia natomiast bawiła się, ale była nieskuteczna. Najpierw w 17 minucie słupek obił Rosołek. Josue rozdawał kolejne piłki, odnajdując bez problemów napastników, ale gola jak nie było, tak nie było. Carlitos zmarnował kilka znakomitych okazji. Dużo lepszy mecz od hiszpańskiego weterana rozgrywał młody Rosołek. Obrona Pogoni była jak dzieci we mgle.
Wynik spotkania otworzył dopiero w 44 minucie Mladenović, po podaniu od Josue. Legia przeprowadziła błyskawiczną kontrę, po tym jak piłkę w środku pola na rzecz Carlitosa stracił Kowalczyk. Dynamiczny wahadłowy Warszawiaków wykończył akcję bez zarzutu uderzając mocno, ponad wychodzącym z bramki Klebaniukiem.
Przed przerwą Legia mogła prowadzić już 2:0. Ba, mogła i 4:0, ale sytuacja z doliczonego czasu gry była najdogodniejsza. Wtedy to właśnie, po faulu Malca na Rosołku, do karnego podszedł Carlitos. Zwykły wykonawca jedenastek, Josue, oddał znakomitą okazję koledze z drużyny, by ten mógł się przełamać po ponad 8 godzinach gry bez gola, ale Hiszpan i tym razem nie zawiódł w zawodzeniu. Jego średnie uderzenie obronił znakomicie dysponowany tego dnia Klebaniuk.
W drugiej połowie obraz gry nareszcie się zmienił. Atakować zaczęła również mocno odmieniona Pogoń. Na boisku pojawili się Kucharczyk i Kurzawa. Szczecinianie nie zdominowali obrazu gry tak bardzo jak Legia w pierwszej połowie, ale można powiedzieć, że wygrali ją. Również wynik na to wskazywał, bowiem w 51 minucie po dośrodkowaniu z rożnego Dąbrowskiego do główki doszedł Bartkowski i mocnym strzałem wbił ją do bramki bronionej przez Kacpra Tobiasza.
Legia nie miała już zbyt wielu okazji do zmiany wyniku, a Pogoń mimo najszczerszych chęci nie zdołała wyjść na prowadzenie. W bramce gospodarzy uwijał się świetny w tym sezonie Kacper Tobiasz. Mecz zakończył się podziałem punktów, po którym obie drużyny czują niedosyt i postrzegają ten rezultat raczej jako dwa punkty stracone aniżeli jeden zyskany. W Częstochowie ktoś złożył wstępne zamówienie na szampany.
*****
Stal Mielec zremisowała 1:1 z Wisłą Płock. Pomimo znacznej przewagi w posiadaniu piłki Wiślaków, to właśnie Stal stworzyła sobie więcej klarownych sytuacji. Podopieczni trenera Majewskiego mogą czuć duży niedosyt.
Raków Częstochowa zaliczył kolejne czyste konto i zaliczył 5 z rzędu zwycięstwo. Tym razem piłkarze Marka Papszuna wypunktowali Koronę Kielce 1:0 po golu Iviego Lopeza z karnego. Mimo niewybitnej gry udało im się przedłużyć serię meczów bez porażki i straty gola do 9.
Warta Poznań zremisowała bezbramkowo z Górnikiem Zabrze. Bez goli zakończyło się również spotkanie Cracovii z poznańskim Lechem.
W pojedynku środka tabeli Śląsk Wrocław zremisował z Jagiellonią Białystok 2:2. Najwyraźniejsze piętno na meczu zostawił młody Samiec-Talar, który popisał się bramką i asystę dla WKS-u.
Piast Gliwice uległ 1:2 Radomiakowi Radom. Kolejna porażka Piastunek sprawia, że ich sytuacja jest nieciekawa, delikatnie sprawę ujmując. Dwanaście punktów po czternastu meczach to wynik, który raczej przekreśla jakiekolwiek europejskie plany ambitnej drużyny z Górnego Śląsk.
W ostatnim meczu kolejki Lechia Gdańsk rozbiła aż 3:0 Zagłębie Lubin. Zielono-biali stworzyli sobie tym samym pozycję do atakowania bezpiecznej pozycji, do której tracą już tylko jeden punkt. Piotr Stokowiec prawdopodobnie powoli żegna się z posadą trenera Miedziowych.
Jan Woch