„Chodzi o to, żeby słuchacz obniżył gardę”. Rozmowa z Rafałem Klimczakiem i Michałem Dymnym z Neal Cassady
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 13 października 2022
W rozmowie z Mateuszem Sroczyńskim połowa składu psychodelicznego krakowskiego zespołu Neal Cassady opowiedziała o wydanej w czerwcu płycie DAMAGE HAS BEEN DONE, planach koncertowych, początkach wspólnej działalności oraz licznych projektach pobocznych. Koncert w klubie Re z Izzy & the Black Trees, o którym mowa w wywiadzie, z powodów losowych został przesunięty na 10 listopada.
MS (Mateusz Sroczyński): Powstanie waszej ostatniej płyty DAMAGE HAS BEEN DONE to klasyczna postpandemiczna historia?
MD (Michał Dymny): Chyba nie, dlatego że nagraliśmy materiał znacznie wcześniej. Powstał jakoś ze trzy lata temu?
RK (Rafał Klimczak): Jakoś tak. Chyba był wbity jakoś pół roku przed pandemią. Większość materiału, takie podstawowe ślady, w studiu AGH Kotłownia były już wbite. Natomiast dogrywki powstawały dość długo, a potem pandemia nie pomogła w tym, żeby się zająć sprawą, tylko prokrastynować, bo wszystkie opcje na trasy promocyjne i wszelkie właściwie myślenie promocyjne o tym odpadało, więc nie spieszyło nam się specjalnie, żeby to wydawać.
MS: Wydaliście ją ostatecznie w czerwcu tego roku. Z okładki bije wściekła różowość, kto ją zaprojektował?
MD: Okładkę zaprojektował Tomek Głuc, nasz perkusista, który poprzez tę intensywność koloru chciał zapewne oddać psychodeliczny walor zawartej na płycie muzyki.
MS: Rafał, w wywiadzie dla Radia 1.7 z 2019 roku powiedziałeś, że przed rozpoczęciem prac nad tą płytą zakupiłeś keyboard Korga i przyniosłeś go na próby, aczkolwiek koledzy patrzyli na to podejrzliwie. Ostatecznie DAMAGE HAS BEEN DONE nie jest płytą syntezatorową.
RK: Trochę jest tu syntezatorów, na przykład baza utworu Oceans of blood, rivers of tears jest syntezatorowa. Poza tym chwilę przed nagrywaniem płyty Michał przeniósł się z gitary na klawisze i syntezatorowych brzmień trochę używa. W Split jest taki mocny motyw syntezatorowy Michała, on ma dość dużą rolę w utworze. Więc syntezatory są, ale oczywiście nie jest to płyta syntezatorowa. Jest zdecydowanie rockowa, gitarowa i tak dalej, ale te elementy są. A że chłopaki patrzyli dziwnie na Korga… Przyniosłem coś, o czym nie miałem pojęcia. Od razu przyniosłem jakiś numer, który sobie wymyśliłem, a kompletnie nie byłem w stanie opanować urządzenia, które sobie sprawiłem. Początki były dziwne, ale ostatecznie stał się to stały instrument w zespole.
MS: Jesteście zespołem o raczej wielu obliczach. Zaczynaliście rzeczami mocno folkowymi, druga płyta była w pewnym sensie pomostem między lekko bluesowymi inspiracjami a wściekłym noisem, a tutaj mamy mocną psychodelię przełamaną jazzującymi momentami. Z czego wynika tak duża niejednorodność w waszym zespole?
RK: Z życia! [śmiech] Ewoluujemy albo zaliczamy regres. Zmieniają się rzeczy, których słuchamy, a muzyka to jest odzwierciedlenie nas – tej mieszanki, jaką jest zespół na przestrzeni czasu – więc dobrze, że różnorodność jest. Może świadczy to o nas, że poszukujemy, eksplorujemy, a nie stoimy w miejscu. W ogóle jako ludzie, cały czas się coś w nas zmienia, a muzyka musi to odzwierciedlać, bo nie jest to projekt skierowany na konkretny gatunek, że usiedliśmy dobre parę lat temu i uznaliśmy, że będziemy grać to, to i to. Jest pełna dowolność, różnorodność i wolność jako taka. To jest podstawa w ogóle do tworzenia, do grania, do koncertowania i tak dalej. Taka artystowska jazda. Muzyka odzwierciedla to, co się dzieje między nami.
MS: Przy okazji poprzedniej płyty mówiłeś ze swojej strony o wpływach All Them Witches, który uważałeś wtedy za swój ulubiony zespół. Tutaj słyszę trochę bardziej The Doors, The Bad Seeds i Osees. To dobre tropy?
MD: Na pewno dobre, skoro się pojawiły! [śmiech]
RK: No tak, to są rzeczy, których słuchamy. W okolicach nagrywania płyty miałem totalną jazdę na All Them Witches, dużo tego w zespole słuchaliśmy. Natomiast jeśli mówisz o The Doors, to rzeczy, których słuchaliśmy wcześniej, czy które w ogóle są podstawą muzycznych zajawek, w końcu wylezą.
MD: Ale to też trochę pewnie moja wina, bo ten klawisz, na którym zacząłem grać, po prostu się niektórym mocno kojarzy z tamtym okresem w muzyce. Wszyscy mi na przykład imputują, że gram jak Manzarek, chociaż ja gram głównie na rhodesach, a Manzarek chyba nie bardzo, ale niech już będzie [śmiech]. Biorę to więc na siebie.
RK: A The Bad Seeds lubimy wszyscy, podobnie okres Cave’a z The Birthday Party, czyli taki dość schizofreniczno-chaotyczno-rozwrzeszczany czas Cave’a z dużą energią. To jest totalnie coś, do czego nasza energia nawiązuje, moja osobiście też. Osees? Cudowne. Byłem ostatnio na koncercie i było pięknie.
MS: Na tym koncercie byłeś między innymi z Cyprianem Busiem z klubu Re, w którym 15 października zagracie koncert z Izzy & the Black Trees. Zagracie z nimi trochę koncertów w trasie. Jak się połączyły wasze siły z tym zespołem?
RK: Poznaliśmy się w Poznaniu podczas filmowania projektu, który już nie istnieje. W każdym razie nazywał się The Balcony TV, taki youtube’owy kanał ogólnoświatowy. Polski oddział był w Poznaniu i jak przyjechaliśmy na plan, to musieliśmy chwilę poczekać, bo właśnie z tego balkonu schodziło Izzy & the Black Trees. Nagrywali wtedy chyba swój pierwszy singiel w wersji live’owej. Od razu zbiliśmy piony i było poczucie, że kurczę, fajna kapela i fajnie byłoby kiedyś coś zagrać. To był 2018 albo 2019 rok, więc już parę lat temu, ale wreszcie się udało. Przed pandemią albo w trakcie pandemii były jakieś wspólne gadki odnośnie do wspólnych tras, ale wtedy wszystko się rypnęło i dopiero teraz jakoś udało się nam skrzyżować strumienie.
MS: Jeśli chodzi o współprace, to na waszej płycie pojawił się gość. Skąd się wziął tutaj Maciej Trojanowski z Tarabanu?
RK: Zaprosiliśmy go. W numerze Split, w końcówce, mieliśmy poczucie, że trzeba nagrać epic solo i że numer niebezpiecznie zmierza do jakiegoś patetycznego rozwiązania. Mogliśmy albo się wycofywać, albo pójść all in. No i poszliśmy all in. Potrzebowaliśmy do tego solówki z kosmosu i stąd się wziął Maciek, który jest naszym przyjacielem tak prywatnie, więc nie musieliśmy go samolotem z Kalifornii ściągać. [śmiech]
MS: Od początku istnienia Neal Cassady tworzysz teksty piosenek po angielsku. To twój wewnętrzny język twórczy, którym łatwiej ci się operuje?
RK: 99% muzyki, której słucham, jeśli nie jest to rzecz instrumentalna i ma tekst, to są rzeczy z tekstem angielskim, więc myśląc o pisaniu automatycznie odnajduję się w tym lepiej. Nie umiem pisać po polsku. Próbowałem… to by było straszne. Oszczędźmy tego ludzkości. Może kiedyś mi się uda poczynić coś dobrego, ale na razie nie róbmy tego światu. Już jest tak źle, że byłoby jeszcze bardziej fatalnie.
MS: Pozostając w temacie tekstów, wplatasz dużo humoru do muzyki ciężkiej i brutalnej niekiedy w brzmieniu. Można to wychwycić już w tytułach, takich jak Speed petting czy Sunday moaning.
RK: No w końcu ktoś to zauważył! Chodzi chyba o to, żeby słuchacz obniżył trochę gardę i dał się złapać na tym, że jest miło, przyjemnie, śmiesznie, a tu strzał. Albo mogę też odpowiedzieć tak, że ten humor musi się gdzieś pojawić w końcu. To znaczy, chodzi mi o dystans, ironię, whatever. Jest mi bardzo bliska na co dzień i w sztuce ta idea. Bez tego po prostu robi się siermiężnie i jakoś tak… Michał, pomóż mi. [śmiech]
MD: Absolutnie popieram, poczucie humoru jest absolutnie konieczne.
RK: Bo wiesz, gdyby tak popatrzeć na to wszystko, co robimy, no to jak to można brać na serio? Granie za grosze albo dokładanie w jakichś spelunach. Po co to wszystko? Więc albo z humorem, albo się pociąć.
MS: To zapytam jeszcze o utwór Speed petting. Na czerwcowej premierze płyty w Betelu opowiedziałeś, że ten utwór powstał w wyniku twojego doświadczenia ze zjawiskiem speed meeting, które ci zaproponowano.
RK: Tak, jako artysta i samozarządzający zarówno sobą, jak i projektem, oraz jako próbujący być kimś w rodzaju menadżera zespołu, postanowiłem się doszkalać. Brałem udział w różnych konferencjach, jak krakowskie Tak Brzmi Miasto, czy różnych festiwalach showcase’owych, gdzie próbowałem się jakoś networkingować, jak to się ładnie albo nieładnie nazywa. I Speed petting jest wynikiem dość upokarzającego – według mnie – zjawiska na tych wszystkich festiwalach showcase’owych i konferencjach branżowych, czyli speed meetingów. Masz pięć minut na pogadankę z danym szefem, trzy minuty na pogadankę z przedstawicielem danej wytwórni płytowej na przykład. Albo z bookerem na Czechy. Generalnie z ludźmi wysoko postawionymi w branży. Masz trzy minuty, że zaprezentować swój muzyczny profil tinderowy i sprzedać się jak najlepiej. Po takim spotkaniu poczułem, że coś jest grubo nie tak w tej relacji. Numer jest po prostu o tym. Po iluś latach działań robi się to po prostu niesmaczne.
MS: Premierę płyty zrobiliście w Betelu, z którym od wielu lat jesteście związani.
MD: Tak, jesteśmy tam w zasadzie od początku. Właścicieli Betelu poznałem jeszcze w klubie Święta Krowa, gdzie pracowaliśmy razem jako barmani. W momencie, kiedy postanowili założyć własną knajpę, z przyjemnością podążyłem jako klient. Bardzo dobrze się tam czuję, to jest znakomite miejsce, dobrze się tam gra…
RK: To nasza Alma Mater! Cudowny klub, cudowne miejsce, cudowni ludzie. Nie znam w Polsce miejsca, które tak fajnie zajmowałoby się artystami. Zależało im przede wszystkim na promocji. Betel nie organizuje wielu koncertów, ale jak już się coś dzieje, to od strony promocyjnej i zaopiekowania artysty jest bardzo dobrze.
MD: Graficznie też jest fajnie, ładne plakaty zrobią, akustyka dobrego zatrudnią. Wszystko się zgadza.
MS: Powracamy więc w pewnym sensie do tematu grafiki, bo do Tomka Głuca, który zaprojektował okładkę Damage has been done. Chciałbym spytać o to, skąd wytrzasnęliście tak piekielnie dobrego perkusistę?
MD: Kurczę, kiedy ja go poznałem?… To było dość dawno temu, przypuszczalnie w okolicach roku 2007. To było tak, że kręciłem się wówczas wokół rozmaitych krakowskich środowisk zajmujących się improwizacją w muzyce. Zawsze mnie to interesowało i parłem do tego, żeby zająć się tym praktycznie. Te środowiska natomiast nigdy nie były szczególnie duże ani też specjalnie hermetyczne, więc stosunkowo prędko można było zapoznać co ciekawszych ludzi. Tomka najpewniej spotkałem na którymś jamie w pierwszej Kawiarni Naukowej.
RK: Ja też.
MD: Kawiarnia Naukowa była jeszcze na ulicy św. Jakuba. Tam regularnie odbywały się jakieś grania. A Tomek to szalenie sympatyczny facet, bardzo zdolny, bardzo wrażliwy muzycznie, czujny w graniu – świetnie się z nim improwizuje. I fajnie się z nim wymyśla kawałki w toku takiej właśnie improwizacji. To jest coś, co praktykujemy od dwóch płyt. Drugi i trzeci album zawiera takie utwory, które powstały po prostu właśnie poprzez wspólne granie, które się rozpoczynało bez żadnego wcześniejszego ustalenia. Siadaliśmy, graliśmy i spośród tego wynurzały się jakieś riffy, jakieś ciekawe pomysły, które potem ekstrahowaliśmy z całości i pracowaliśmy nad nimi dalej. Tomek okazał się być znakomitym człowiekiem do tego typu pracy.
MS: Michał, jak mówisz, wywodzisz się ze środowiska wolnej improwizacji. Jak pojawiłeś się w projekcie Neal Cassady, który wówczas tworzył rzeczy z pogranicza blues, folk, country?
MD: To prawda, to było tak, że myśmy się poznali z Rafałem na studiach. Razem studiowaliśmy filmoznawstwo, obaj się interesowaliśmy muzyką, mieliśmy podobny gust w pewnych obszarach. Popraw mnie, jeśli się mylę, Rafał, ale kiedy ten zespół zakładałeś na początku, to miałeś swoje kompozycje, swoje gotowe piosenki, które chciałeś nagrać właściwie samemu, z pewną tylko pomocą Marcina Gągoli.
RK: Tak, zgadza się.
MD: No właśnie. I potem, jak już ten materiał jest nagrany, to warto by było go pograć na żywo, tylko trzeba mieć jakichś muzyków, jakiś zespół.
RK: Dokładnie, pamiętam, jak Tomka Głuca zapraszałem do projektu na jakiejś imprezie na Dajworze. Nie wiedziałem za bardzo, na jakiej pozycji, bo w sumie jest multiinstrumentalistą. Teraz w Krakowie jak się myśli o Tomku, to to jest głównie perkusja. Ale wcześniej grał na jakichś bębnach, djembach, przeszkadzajkach, sekwencerach, syntezatorach, no i na basie. Chociaż teraz chyba więcej gra na basie niż wtedy. W każdym razie chodziło mi o perkusję i z lekkim przerażeniem na mnie patrzył, bo chyba nie wierzył w swoje umiejętności, czy jest w stanie pociągnąć rockowy zespół. Ale – jak wiemy – pykło. A Michał? Tak, pamiętam Michała, jak mu puszczałem różne jakieś demowe nagrania, które zrobiłem z Marcinem Gągolą. Widziałem, że się zajarał, więc zagadałem, czy może by nie wpadł i zrobilibyśmy jakąś próbę, może by coś tam dograł. Od małych rzeczy zaczynaliśmy, od małych dźwięków. A teraz… jesteśmy tyle lat później dwa razy więksi, kredyty, wnuki… [śmiech]
MD: …i side projekty! [śmiech]
MS: Właśnie o tych side projektach chciałbym porozmawiać. Rafał wspomniał, że kiedy poznawał Tomka Głuca, już wtedy był on multiinstrumentalistą. Z tobą, Michał, gra na basie w Nucleonie. Mówiłeś mi podczas premiery płyty w Betelu, że Nucleon zmienił skład i na nowo nagrał stary materiał.
MD: A, to widocznie źle się wtedy zrozumieliśmy. Nucleon jest zespołem improwizującym, więc on nie ma za bardzo materiału, który byśmy mogli powtórzyć czy nagrać na nowo. To jest zespół dość stary, przynajmniej w perspektywie mojej działalności. Ostatnią płytę nagraliśmy w 2013 roku w składzie innym o tyle, że na saksofonie grał wtedy Olek Papierz, który niestety postanowił w pewnym momencie wyjechać z kraju, co mocno nam utrudniło kontynuowanie współpracy. Zespół w zasadzie zawiesił działalność na jakiś czas. Potem go wznowiliśmy i zaprosiliśmy do współpracy Aleksa Clova [obecnie w Ninja Episkopat – przyp. red.] na saksofon, potem na drugi saksofon wzięliśmy Sławka Pezdę – świetny jazzowy saksofonista. Tomek Głuc natomiast, oprócz grania na handsoniku, wskoczył również na bas. W zmienionym składzie próbujemy w miarę regularnie koncertować, natomiast płyty nowej nie nagraliśmy.
MS: Jest kilka osób, które łączą wasze projekty poboczne. Jednym z nich jest japoński gitarzysta Tetsuya Nara. Z Rafałem gra w AcidSitter, a ty, Michał, w wakacje zacząłeś także coś z nim działać. Mógłbyś nieco zdradzić?
MD: Trwają próby, na razie zdążyliśmy popracować nad pięcioma utworami, ale w drodze są oczywiście kolejne, bo ja tych szkiców napisałem dość sporo. Natomiast jest to póki co praca u podstaw – powolutku idziemy na przód, chłopaki się rozkręcają. Myślę, że to zażre i bardzo się cieszę na ten projekt, natomiast potrzebujemy jeszcze odrobinkę czasu, żeby wydobyć się z fazy utajonej i pochwalić się efektami.
MS: Oprócz ciebie i Tetsuyi kto jeszcze będzie w składzie?
MD: Oprócz mnie i Tetsuyi będzie jeszcze jeden łącznik między naszymi side projektami, mianowicie Filip Franczak na basie, który też gra w AcidSitter z Rafałem. Do tego Rory na perkusji, czyli Rafał Zając, świetny bębniarz. To będzie taki skład – gitara, bas, perkusja, a ja na klawiszu, wokalu, syntezatorach i gitarze.
MS: Ciekawe, bo chyba do tej pory nie miałeś doświadczeń wokalnych.
MD: Zbyt wielu nie miałem, a w dodatku na gitarze barytonowej chyba będę grał, więc w ogóle śmiesznie. Bardzo się przyjemnie na niej gra, bo to taka gitara, co jest obniżona o kwartę, a ja zawsze miałem tendencję do przestrajania tej niższej struny, robienia jakichś dropów do H albo czegoś w tej okolicy – a na barytonie nie trzeba. Mniej roboty, a wszystko stroi.
MS: I dotarliśmy do AcidSitter. Rafał, skąd w tobie potrzeba drugiego psychodelicznego zespołu? AcidSitter jest co prawda bardziej liryczny i kosmiczny niż Neal Cassady, gra tam też z tobą Tomek Głuc.
RK: Zaprosili mnie na próbę, tak jak ja zaprosiłem Michała. Miałem tam coś dograć i też to poszło. Ani się obrócisz, a już jest zespół, jest płyta, jest trasa. Nie było to w ogóle zaplanowane, raczej spontaniczne działanie. W AcidSitter ciężar odpowiedzialności kompozytorskiej czy w ogóle jakiejkolwiek rozkłada się dużo bardziej i mogę się trochę schować, co mi jest na rękę. Oddać pałeczkę, odpuścić i zobaczyć, co się dzieje, kiedy nie muszę myśleć o wszystkim. Jest mi całkiem wygodnie i miło. Zobaczymy, jak to dalej pójdzie.
MS: Już trzy utwory wypuściliście w świat. Na jakim etapie prac jesteście?
RK: Mamy od grudnia zeszłego roku nagraną płytę. Ostateczne mastery teraz się pojawiają i wysyłamy płytę do wydawców. Są gadki już na takim etapie. Nie wiem, kiedy płyta wyjdzie, mam nadzieję, że nie będzie to zależeć ode mnie, jeżeli tylko rozmowy się udadzą. Ale tak, cała płyta jest już wbita. Działamy przy materiale na kolejne single i kolejne wydawnictwa. Idzie to całkiem szybko i sprawnie.
MS: Michał, co stanie się z Zimno i Drogo? Ten zespół będzie kontynuować działalność?
MD: Nie wiem, tego nikt nie wie…
RK: Będzie ciepło i tanio?
MD: Tanio, jak wiadomo, na pewno nie będzie, ciepło zresztą też się nie zapowiada. [śmiech] No ale myślę, że ten projekt musi być jakoś kontynuowany. Na pewno będzie szereg okazji, żeby z Marcinem [Świetlickim – przyp. red.] jeszcze podziałać. Czy ten zespół będzie miał taki skład, jak do tej pory, czy będzie się zmieniał, tego nikt nie wie. Na razie zdaje się, że ten trzon, czyli Marcin i ja, pozostanie jako trzon, a oprócz tego będziemy żonglować możliwościami w zależności od potrzeb, bo każde wydarzenie wokół czegoś innego się będzie koncentrowało, no i zobaczymy. Sam jestem ciekaw, bo jest to ciekawa współpraca.
MS: Rafał, w wywiadzie dla Radia 1.7 z 2019 roku powiedziałeś, że gitary powinny być reglamentowane na kartki, bo zespołów gitarowych jest obecnie ogrom. Zaliczyliście ostatnio sezon festiwalowy, zagraliście między innymi na Flądrze Festiwalu w Gdańsku. Czy była to dla was okazja do poznania jakiejś muzyki gitarowej, która zrobiła na was wrażenie?
RK: Byliśmy na niesamowitym koncercie zespołu Weedpecker z Warszawy. To taka psychodelia stonerowa, trochę seventiesowa. Rozłożyła nas na łopatki.
MD: Potwierdzam.
RK: I co tam jeszcze? Chyba nic, chyba my jesteśmy najfajniejsi (śmiech). Nie no, jest cała masa superzespołów w Polsce. Przecież w sobotę w Re będziemy grać z Izzy & the Black Trees, których nie widziałem nigdy na żywo oprócz tamtego poznańskiego nagrania, więc czekam na koncert, bo to, co robią na płytach, zapowiada jakąś turbo wybuchową energetyczną punkową akcję. Super się jaram na to spotkanie i na wszystkie koncerty, które planujemy w każdy weekend października.
MS: Czego ostatnio słuchacie, czym się inspirujecie?
MD: Ja dzisiaj słuchałem Izzy & the Black Trees, muszę się przyznać. Jest to dość inspirujące, bardzo fajne mają teledyski. Jestem podjarany. Super to jest, dobra rzecz.
RK: Muszę zobaczyć, czego słuchałem na Spotify dzisiaj. [śmiech] O, ostatnio słucham Duran Duran i Elvisa. Tak mi mówi Spotify. No i ostatnia płyta Black Angels! Wyszła jakieś parę tygodni temu, to jest dobre.
MD: O, widzisz, to muszę posłuchać.
MS: Jakie plany macie na teraz oprócz trasy?
MD: Trasa i oprócz tego parę jakichś pobocznych rzeczy. Ja na przykład będę grał na festiwalu Krakowska Jesień Jazzowa w duecie z Aleksandrem Wnukiem. Oprócz tego pod koniec miesiąca, dzień po tym jak zagramy z Nealem w Gdyni, będę w Krakowie na „Dudziński Fest”, jak to sobie zapisałem, bo są urodziny Darka Dudzińskiego, super człowieka, z którym zagramy trio – z nim na perkusji i z Pauliną Owczarek na saksie. Zespół nieoczekiwanie nazywa się Tuje. Wiecie, jak krzaczki. Były jeszcze inne propozycje, ale może nie będę o nich mówił, bo obawiam się, że ta była najlepsza. [śmiech]
RK: Jeśli chodzi o Nealowe plany, to mamy nowe numery i myślimy o nagraniu EP-ki. Od soboty, jak Bóg da, będziemy grać te nowe numery oprócz całej płyty. Jak je sobie ogramy na żywo, to zechcemy je zarejestrować i wydać szybko, żeby te dziury między płytami nie były takie duże. AcidSitter też musi wydać płytę, a na koniec ja to wszystko olewam i robię solową karierę singer-songwriterską. Po prostu mam już ich wszystkich dość. [śmiech]
MD: Wszyscy tak skończymy, atomizacja.
RK: To jest prawda. Będziemy się supportować z twoim składem, Michał. Ale mówię zupełnie serio – pod koniec roku wszystko się będzie działo w akcji zupełnie nowej dla mnie.
Mateusz Sroczyński