Zabawa w wojnę. Recenzja mangi „Drifters”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 6 listopada 2021
Gdy wróciłem do Krakowa, jednym z pierwszych miejsc, do których poszedłem, była arteteka. Dla tych, którzy nie wiedzą: jest to miejsce, w którym można wypożyczyć wszystko, co nie jest książką. Gry, muzykę, filmy, seriale i komiksy. Mógłbym pewnie godzinami wychwalać, jak to miejsce jest unikatowe i wspaniałe, ale nie o tym jest to tekst. Tekst jest o komiksie, który tam przeczytałem, i który pochłonął mnie na cały weekend. Przed wami Drifters.
Jest to manga autorstwa Kohty Hirano, twórcy Hellsinga (który, tak się składa, jest jednym z moich absolutnie ulubionych dzieł popkultury). Drifters odpowiada na pytanie: co by było, gdyby zebrać postacie historyczne z różnych epok (najlepiej wybierając te z skłonnościami psychopatycznymi), i kazać im brać udział w jednej wielkiej wojnie w świecie fantasy. Chcecie zobaczyć, jak japoński pilot z II wojny światowej walczy ze smokiem? Proszę bardzo. Billy the Kid strzelający do orków? Czemu nie. Joanna D’arc, która jest magiem ognia i walczy z samurajem z XVII w.? Ależ oczywiście. I dużo, dużo więcej.
Warto pamiętać jednak, że z uwagi na to, że autor jest Japończykiem, najwięcej jest właśnie bohaterów z tego kraju, bardzo często nieznanych dla kogoś z naszego kręgu kulturowego, co nie oznacza, że paru Europejczyków się nie znajdzie (Polaków na razie brak, ale chcę zobaczyć szturm husarii na armię elfów). Ten absurd pomysłu jest paliwem napędowym całej historii. Z zaciekawieniem czytelnik może obserwować coraz to nowe „znajome” twarze w odświeżonej wersji, oraz jak w kreatywny sposób ten mix wykorzystać.
Wspominam o tej dominacji Japończyków, bo główni bohaterowie to właśnie trzech samurajów, o których pierwszy raz słyszałem właśnie czytając komiks. Shimazu Toyohisa pełniący rolę protagonisty, lekko naiwna i przygłupia esencja wyobrażenia o samurajach. Jest to postać porządna, lecz no zbyt mało wyrazista moim zdaniem. Obok niego mamy Nasu no Yoichi, który jest swoistym comic relief (miejscami bawiącym mnie bardziej niż powinien). Trójkę zaś zamyka moja absolutnie ukochana postać: Oda Nobunaga, wiecznie szaleńczo się śmiejący, genialny strateg, który ma obsesje na punkcie ognia. Jest to postać, która nie ma żadnych granic, czysta definicja słowa badass… który praktycznie nie walczy.
To jest kolejna unikalna cecha Drifters. Mamy tu do czynienia z opowieścią o wojnie, gdzie znacznie ważniejsi od żołnierzy na froncie są stratedzy. Jest tu mocne skupienie na taktyce, odpowiednim przygotowaniu i manipulowaniu ludźmi. Zwłaszcza to ostatnie mi się podoba. Drifters jest bardzo brutalną historią, zahaczając miejscami wręcz o nurt exploitation. Dzięki czemu mamy wiele scen wręcz nauki przemocy i przekonywania różnych społeczności, że brutalna siła jest ich jedynym wyjściem. To wszystko, co teraz piszę, może wydawać się absurdalne i właśnie takie jest. Historia jest absurdalna, nie bierze się jej na serio i jest spełnieniem skrytych, brutalnych fantazji.
Niestety, ta eksploatacja idzie miejscami z daleko. Ciężko mi uznać to wadę sensu stricto, natomiast jestem obecnie bardziej wyczulony na sceny przemocy seksualnej i jakoś głupio mi ganić brutalną mangę za to, że ma brutalne sceny, natomiast jako człowiekowi zwyczajnie mi się to miejscami nie podobało, o czym szczerze piszę. Tak samo uważam za problematyczny humor występujący w serii. Nie zrozumcie mnie źle. Miejscami jest świetny, zwłaszcza przepychanki słowne wojowników czy próba udowodnienia, który z nich jest najlepszy. Pasuje, dopełnia całości, rozluźnia atmosferę, jestem na tak. Natomiast za absolutnie niepotrzebny uważam humor na zasadzie: „Haha, ta postać ma duże piersi, teraz będziemy przekręcać jej imię, by dodać słowo cyc”. Albo, co znacznie gorsze, misgenderowanie postaci trans przedstawiane jako szczyt humoru. Tiaaa…
To wszystko powiedziawszy, lubię Drifters. Jest to spełnienie mojego zapotrzebowania na przepięknie zaprezentowaną przemoc (styl rysunku 11/10) i przedstawienie świata, gdzie zwyciężają Ci najbardziej wyszczekani i z najgiętszym kręgosłupem moralnym. Jak wspominałem, w artetece możecie wypożyczyć całość… a tak, bym zapomniał. Drifters niestety na ten moment kończy się cliffhangerem: prędkość pisania Kohty jest zabójczo niska, więc no, ostrzegam przed zgrzytaniem zębami przy zakończeniu. Mimo to, warto.
Ocena: Japoński pilot walczący z rzymskim konsulem na 10
Autor: Stankiewicz Szymon