Śmierć i bezwzględność wkroczyły tam, gdzie oczekiwano pomocy – recenzja ,,Pielęgniarki’’
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 10 maja 2023
Szpital kojarzy się ze śmiercią. Większość pracowników spotyka się z nią niemal codziennie i nie jest to dla nikogo rzeczą niezwykłą – niektórym po prostu nie udaje się pomóc. W tej szczególnej sprawie role się odwróciły, bo osoba, która miała chronić ludzi przed śmiercią, zaczęła do niej przedwcześnie doprowadzać. Wydarzenia te nie są czystą fikcją, bo część z nich wydarzyła się naprawdę. Niezwykle trudno sprawiedliwie ocenić seriale true-crime, nie podejmując próby zauważenia ich z dwóch różnych perspektyw: rzeczywistej, jako interpretacja prawdziwych wydarzeń kryminalnych oraz fikcyjnej, jako artystyczną konstrukcję. ,Pielęgniarka’’, czyli nowa produkcja Netflixa, próbuje je ze sobą połączyć tworząc dzieło kulejące, jednak w wielu aspektach solidne i interesujące.
Miniserial przywitał widzów na platformie 27 kwietnia tego roku. Wyprodukowany w Danii, opowiada historię świeżo upieczonej pielęgniarki, która, wprowadzając się do nowego miasta, znajduje pracę w miejscowym szpitalu i szybko zaczyna zdawać sobie sprawę, że seria niewyjaśnionych zgonów nie może być tylko niefortunnym zbiegiem okoliczności. Historia ta oparta jest na prawdziwych wydarzeniach opisanych w książce ,,Pielęgniarka’’ autorstwa Kristiana Corfixena. W głównych rolach zobaczymy Josephine Park oraz Fanny Louise Bernth, a twórcą jest Kasper Barfoed.
Co wywołało na mnie największe wrażenie to niezwykle dobitne, lecz nienachalne przedstawienie rzeczywistości małej, zapomnianej przez świat miejscowości. Miejsce akcji wydaje się grać tutaj kluczową rolę – nikt nie prowadzi spisu wydawanych leków, a ludzie żyją niezdrowym trybem życia, więc nikogo nie dziwi natężenie nagłych zgonów. Czynniki te sprawiają, że zbrodnie mogą się dokonywać przez tak długi czas. Na uznanie zasługuje także solidny portret psychologiczny sprawcy. Sam serial nie ocenia, nie zawłaszcza sobie prawa do jednoznacznego odczytania postaci, nie wyrokuje i nie daje łatwych odpowiedzi. Doceniam też umiejętne zbudowanie napięcia, gdyż ostatni odcinek potrafi mocno zestresować, nawet jeśli spodziewamy się zakończenia.
Wspominałam też, że jest to produkcja kulejąca i niestety nie bez powodu. Moim zdaniem największą i najcięższą kulę u nogi stanowi główna bohaterka. Jest totalnie nijaka, wręcz do bólu. Nie jestem w stanie przywołać żadnej innej jej cechy charakteru oprócz potrzeby sprawiedliwości. Dawno nie widziałam postaci tak beznamiętnej, nawet w dużo słabszych produkcjach. Jej obecność na ekranie męczy i nudzi. Gra aktorska także zupełnie tutaj nie pomaga. Nie wiem, jak sytuacja wygląda naprawdę, gdyż jest to postać wzorowana na prawdziwej osobie, jednak w konwencji serialu dla mnie kompletnie się nie sprawdza. Kolejnym minusem pozostaje widoczny od samego początku, przynajmniej w mojej ocenie, mocny queerbaiting. Zupełnie niepotrzebny i rozczarowujący, szczególnie biorąc pod uwagę dalsze wydarzenia i życie romantyczne głównej bohaterki. Niezbyt przemówiła dla mnie także przewidywalność tej produkcji, ale w tym wypadku wracamy do sprawy perspektywy i zamysłu true-crime. Wystarczy powiedzieć, że pierwsze podejrzenie się sprawdza, mimo że wydaje się zbyt proste, a jako serial kryminalny pozostawia widza raczej rozczarowanego swoją prostotą.
Serial ten gra z dwoma rzeczywistościami – prawdziwą oraz fikcyjną. Nie zawsze udaje się to ująć w spójną i grającą całość, jednak uważam tę produkcję za godną poświęcenia jej chwili uwagi w wolny wieczór. Rozczarowanie potknięciami jest o tyle większe, że naprawdę widać tutaj potencjał i ciężko ocenić, co przycięło skrzydła od strony produkcyjnej, a co od strony prawdziwych wydarzeń. Nie oczekując od tego serialu niczego wspaniałego, potrafi zaintrygować i wciągnąć.
Emilia Wcisło