Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Retrospektywa Daft Punk – Discovery

Autorstwana 15 marca 2021

Tydzień temu – sprawny, różnorodny debiut. Dzisiaj – elektroniczne arcydzieło pionierskie dla french touchu. Kontynuujemy podróż przez dyskografię Daft Punk.

Discovery zaczyna się jak dobry hitchcockowski film – od trzęsienia ziemi. Tym trzęsieniem, niechybnie spowodowanym przez stukot nóg tańczących na parkiecie, jest hitowe One More Time, w którym duet pokazuje maestrię w sztuce samplingu. Główny orkiestrowy motyw wydaje się wycięty idealnie, co do ułamka sekundy, stworzony do tego, aby budować wokół niego syntezatorowe pasaże i zawiesić podekscytowany głos wokalisty. To drugi po Around The World utwór, w którym Dafci udowadniają, że na powtarzaniu znają się jak mało kto i potrafią wynieść repetytywność do rangi sztuki.

Drugie na trackliście Aerodynamic zwraca uwagę swoją całkiem rozbudowaną, jak na zaledwie 3 i pół minuty trwania, budową wyznaczoną przez trzy uderzenia dzwonu. Dwa z nich kończą i rozpoczynają nam utwór. Jeden z kolei wyznacza mniej więcej w połowie trzeciej minuty granicę między dwiema częściami. Pierwsza jest bardziej dynamiczna, oparta na bardzo syntetycznym, zelektryzowanym gitarowym riffie. Druga to taniec syntezatorowych motywów, które swoją laidbackową atmosferą prowadzą prosto do miłosnej ballady Digital Love.

Tu mamy do czynienia z w gruncie rzeczy nieco smutnym, ale jednak przepełnionym nadzieją miłosnym wyznaniem. Digital Love ma w sobie coś z beztroskiej pop-rockowej piosenki miłosnej (skoczne bębny, gitarowe solo pod koniec) tylko przepuszczonej przez housowy filtr dwójki francuskich DJ-ów. Tego samego nie można powiedzieć o Harder, Better, Faster, Stronger – mocno zrobotyzowanym hymnie transhumanizmu. W obliczu syntetycznego brzmienia naturalistycznie brzmiące bębny, a szczególnie charakterystyczny krowi dzwonek brzmią jak wyjęte z innego świata. Mimo to współgrają idealnie z całością.

Crescendolls zaczyna się skromnie, ale narastający syntezator nieuchronnie prowadzi do imponującego swoim bogactwem dropu. Bardzo dużo się tu dzieje – od świetnego sampla wokalnego, przez wypalające się w czaszce bębny, aż do charakterystycznego, plumkającego synthu, który buduje jakieś abstrakcyjne arpeggio gdzieś w tle. Tym ciekawiej po tym niemalże orkiestralnym doświadczeniu wypada wyciszona, kosmiczna miniaturka Nightvision. Komuś może wydać się na albumie zbędna, jednak tworzy bardzo wyraźny balans i chwilę na oddech między Crescendolls a Superheroes – jednymi z dwóch najbardziej dynamicznych utworów na płycie.

Z resztą te dwa numery dla mnie były zawsze w jakiś sposób swoimi lustrzanymi odbiciami – obydwa bardzo energiczne i taneczne, obydwa dość bogate brzmieniowo, obydwa mają mniej więcej w 2/3 długości moment wyciszenia. Różnica polega na tym, że Crescendolls uderza w bardziej teatralne i orkiestrowe tony, a Superheroes kojarzy mi się z epicką, nieograniczoną space operą o odkrywcach bezkresu kosmosu.

Hihgh Life to z kolei futurystyczny soundtrack do prestiżowego pokazu mody. Zwraca tu uwagę głównie genialny sampel wokalny, ale też dudniący, bezczelny bas. Bez przecenienia są też chwile wyciszenia budowane na prostym połączeniu hi-hatów i keyboardu oraz sposób, w jaki te pauzy rosną do nieuniknionych dropów. High Life na naprawdę wysokiej stopie kończy nam środkową część albumu, wypełnioną energetycznymi, bogatymi bengerami do tańca.

Kolejna ballada to Something About Us – jeszcze bardziej wyciszona i spokojna niż Digital Love. Kawałek ten nosi znamiona klasycznego, gorącego R&B, rzecz jasna po daftowemu zdigitalizowanego i bardziej syntetycznego. Bardzo skromna instrumentalnie rzecz, ale mimo to nadal wirtuozerska i swój minimalizm wynosząca na piedestały. Końcówka, gdy skomlący gitarowy riff wycisza się powoli prowadząc za sobą perkusję i keyboard to moment, w którym nietrudno odlecieć gdzieś myślami.

Odlecieć wraz z kosmicznym, przestrzennym Voyagerem. Ten kawałek świetnie wpisuje się w to miejsce tracklisty – jest nieco bardziej energetyczny niż otaczające go Something About Us i Veridis Quo, a jednocześnie nie tak bardzo jak taneczne monstra ze środkowej sekcji albumu. Dość prosty motyw nawiązujący do ejtisowego disco ciągnie się bardzo zgrabnie przez niemalże cztery minuty. Siła Veridis Quo drzemie z kolei w charakterystycznym, syntezatorowym motywie, który cierpliwie trwa przez cały utwór. To na nim Dafci dobudowują sekcję bębnów, kosmiczną linię basu przypominającą nieco hip-hopowe 808-ty czy w końcu syntetyczne brzmienie kolejnych klawiszy. Każda z sekcji dochodzi do kompozycji po kolei, w swoim czasie, tworząc niezapomniany, lekko dyskotekowy klimat.

Short Circuit to bardzo ciekawa rzecz, głównie przez swoje podzielenie na dwa bardzo wyraźne segmenty, każdy zajmujący niemalże idealnie połowę utworu. Pierwszy zdaje się totalnie nie pasować do reszty albumu – skoczne syntezatory i surowe bębny nie przystają french touchowej delikatności. Zdaje się, że Dafci oddają tu hołd swojemu pierwszemu albumowi, na którym momentami pobrzmiewała ta techniawkowa surowość. Z kolei drugi segment to już typowy dla reszty płyty delikatny motyw, który w miarę upływu czasu staje się coraz bardziej zaburzony i zglitchowany. Fajny zabieg, który z jednej strony przełamuje nieco monotonię, a z drugiej w bardzo świeży sposób nawiązuje do debiutu duetu.

Face to Face rozpoczyna się french touchowymi zabawami na samplu wokalnym. Roboty cierpliwie budują przed nami całą podstawę instrumentalną przez pierwsza minutę utworu i dopiero wtedy oddają głos wokaliście. Ten zaczyna na pozornie zupełnie innym podkładzie, jednak już po chwili charakterystyczna gitara i wokalny sampel powracają. Niesamowite jest, jak ten dość łagodny i wyluzowany instrumental nabiera dynamiki czy niemalże agresywności, gdy doda się do niego bardzo zdecydowany wokal i tekst o zmierzeniu się ze swoimi problemami.

Tytuł zamykającego album Too Long można odczytywać jako samospełniającą się przepowiednię, gdy zobaczymy, że trwa aż 10 minut. Jest to szczególnie dużo w porównaniu z pozostałymi pozycjami na płycie, z których większość mieści się w przedziale od 3 do 4 minut. Jak jednak wiemy, zarówno z tej jak i poprzedniej recenzji płyt Robotów – Daft Punk to mistrzowie powtarzalności i nawet najbardziej monotonne motywy potrafią przekuć w arcydzieła. Tak jest i w tym przypadku. Głos wokalisty pojawia się i znika, powtarzając kilka razy zestaw paru segmentów. A duet buduje wokół niego swobodną housową improwizację, dokładając i zabierając kolejne partie instrumentalne. Mniej więcej w połowie wokal zostaje przytłumiony i zastępuje go trwający niemal do końca energetyczny instrumental. Ten z resztą po chwili wyciszenia znowu uzupełniany jest ludzkim głosem. Toczy się ta cudowna dźwiękowa zabawa przez dwie trzecie kwadransa, ale przysięgam, że choć słyszałem ten album już wielokrotnie, to dopiero niedawno zorientowałem się, jakie Too Long jest długie. Zawsze sprawiało wrażenie utworu równie krótkiego jak pozostałe pozycje na płycie. Niech to najlepiej świadczy o tym, jak wciągającą i różnorodną pozycję stworzył francuski duet.

Gdy mówię o Discovery nie mogę nie wspomnieć o genialnej konstrukcji tej płyty. Poszczególne utwory są ułożone na trackliście w takiej kolejności, aby współgrać ze sobą na zasadzie podobieństwa i kontrastu. Zaczynamy od dwóch energicznych utworów (samplowanego One More Time i rockowe Aerodynamic), następnie mamy nieco łagodniejszą rockową balladę (Digital Love). Potem przechodzimy do czterech bardzo dynamicznych i bogatych brzmieniowo bengerów (Harder, Better…, Crescendolls, Superheores i High Life), które w połowie maja wrzuconą wyciszającą, niemalże ambientową miniaturkę (Nightvision). Z kolei kolejna łagodna ballada, czyli Something About Us zamyka nam wraz z Digital Love energetyczną, środkową część albumu w swego rodzaju miłosnej klamrze. Voyager i Veridis Quo to chwile bardziej minimalistycznego wyciszenia, wciąż dość energiczne, ale nie w bardzo ewidentny sposób. Short Circuit to zasadniczo dwie miniaturki połączone w jeden utwór, korespondujące z przeszłością zespołu. A Face to Face i Too Long kończą nam album wokalną konkluzją o stawieniu czoła swoim decyzjom i zrzuceniu emocjonalnego bagażu z barków.

Daft Punk stworzyli na Discovery płytę kompletną, która nie tylko ma bawić i zachęcać ludzi do tańca na parkiecie, ale przede wszystkim przekazać pewną wiadomość czy historię. Każdy pojedynczy numer jest na swój sposób małym arcydziełem, a połączone razem tworzą naprawdę wspaniałą opowieść dziejącą się gdzieś na galaktycznym parkiecie. Album idealny? Ocenę pozostawię wam, ale chyba znacie moje zdanie…

Tekst: Maciej Bartusik

Oznaczono, jako

Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close