Otwarcie 57. sezonu w teatrze STU i premiera „Tartuffe”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 24 września 2022
Nie mogę zacząć inaczej recenzji jak od słów, że nie spodziewałam się, że Molier może mnie aż tak zaskoczyć. Na spektakl szłam sceptycznie nastawiona, nie wiedząc kompletnie, czego mogę się spodziewać po całym widowisku, a na dodatek nie będąc zbyt dużą fanką twórczości tego francuskiego komediopisarza. Jednak Teatrowi STU ufałam całym sercem i po raz kolejny nie zawiodłam się ani trochę.
Premiera Tartuffe miała miejsce 16 września bieżącego roku, otwierając jednocześnie 57. sezon teatralny STU. Spektakl bazuje na Świętoszku Moliera, jednak nie tym w przekładzie „Boya” Żeleńskiego, a Jerzego Radziwiłowicza, który – jak mówi Krzysztof Pluskota, reżyser przedstawienia – oddał zdecydowanie lepiej klimat utworu.
Spektakl rozpoczyna się sceną, w której większość bohaterów biega za sobą po sali, wchodząc w różne wejścia i pojawiając się z zupełniej innej strony. Po chwili aktorzy zatrzymują się na scenie i dochodzi do konfrontacji między nimi. W tym miejscu nakreślona zostaje cała sytuacja, a kwestie zostają wypowiadane wierszem – we wcześniej wymienionym tłumaczeniu, przez co naprawdę przyjemnie się ich słucha.
Scenografia została przygotowana przez Katarzynę Wójtowicz, a na scenie możemy zobaczyć aż dwa składy aktorskie. Ja miałam możliwość obejrzeć w roli Orgona – Rafała Dziwisza, Elmiry – Marię Seweryn i Marcina Zacharzewskiego w roli Kleanta. Szczególnie ta ostatnia rola naprawdę niezwykle mnie zachwyciła, a to przez to, że spodziewałam się spokojnej, opanowanej postaci, a w zamian dostałam pełnego emocji, czasem bezczelnego Kleanta, który jednak potrafi postawić dość mocno na swoim.
Akcja całego przedstawienia toczy się szybko – i to czasem nawet zbyt szybko (nadal ubolewam nad tym, że spektakl trwał tak krótko). Postacie wydają się być bardzo niecierpliwe i chcą, aby wszystko wydarzyło się od razu. Spowolnienie następuje, gdy na scenie pojawia się tytułowy Tartuffe (w tej wersji Andrzej Deskur). Wzmacnia to kontrast między nim a innymi bohaterami. Dodatkowo w dramatycznych momentach na scenie można było usłyszeć fragmenty Czterech pór roku Vivaldiego w odczytaniu Maxa Richtera.
Do odegranych ról nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszystko było na najwyższym poziomie – a nawet Tartuffe budził mój niesmak przez swoje podejście do życia i faktycznie bardzo nie lubiłam tej postaci, co też wskazuje na to, jak dobrze była wykreowana.
Zaskoczenie stanowił dla mnie jednak koniec, w którym zaczęły pojawiać się współczesne elementy, a do tego z oryginału zostały usunięte pewne sceny. Moim zdaniem zdecydowanie wpłynęło to na interpretację całego spektaklu, jednak nawet bez tego, nasuwa on pewne przemyślenia na temat kwestii związanych z religijnością.
Odbiór spektaklu zaskoczył nawet samego reżysera. „Odbiór był wymarzony” – mówi w wywiadzie. Spektakl uzyskał aplauz na stojąco, a dodatkowo niektóre kwestie również zyskały brawa od widzów jeszcze w trakcie przedstawienia.
Sama świetnie się bawiłam oglądając spektakl, a nawet spowodował na mojej twarzy uśmiech! Dlatego gorąco zachęcam, aby wybrać się i przekonać się na własnej skórze, czy Molier w takim wykonaniu przypadnie Wam do gustu. Najbliższe spektakle odbędą się 20, 21, 22 i 23 października, więc nie przegapcie okazji i już teraz kupujcie bilety!
Klaudia Karwan