Okiem Syguły #5
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 18 kwietnia 2020
Wrażenia po 10 h z Mount & Blade II: Bannerlord
Dzisiaj znów coś dla słuchaczy „Kulturalnie przez gry”. No bo… Piekło zamarzło… Na Steama niedawno wskoczył Early Access, na którego pecetowcy czekali od lat. Baa – ja, osoba, która obecnie bawi się głównie na boisku konsolowym, rzuciłem się w wir średniowiecznej przygody. No bo Mount & Blade tureckiego studia TaleWorlds to tytuł, z którym spędziłem dziesiątki godzin lata temu. Z podstawką, Warbandem, i spin-offem – Ogniem i Mieczem (tak, w świecie prozy Sienkiewicza). Ale o co tyle hałasu?
Mount & Blade to symulator średniowiecznego rycerza. A w zasadzie – i handlarza, i kogo-sobie-wymyślisz. Tak naprawdę możemy tu robić co tylko dusza zapragnie. Zaczynamy jako nikt-stworzony-w-edytorze, możemy skończyć jako nikt, ewentualnie wejść na sam szczyt, jak w życiu. Ewentualnie, przy okazji, założyć własne państwo. Nim to jednak nastąpi wykonamy setki misji na mapie taktycznej, odwiedzimy dziesiątki miast, wiosek, no i – weźmiemy udział w wielu bitwach. Warstwa taktyczna posiada rys znany ze strategii, natomiast eksplorowanie lokacji oraz walka – rolplejowy rodowód. Tak więc – mamy tu udany miszmasz.
Mechanicznie gra wymiata. I wciąga jak bagno. A to robimy za chłopca na posyłki, a to decydujemy o losach jakiegoś konfliktu tragicznego, a to – jako najemnik – wstępujemy na usługi jakiegoś państwa. Tych jest kilka – w fikcyjnej Calradii spotkamy frakcje inspirowane tymi prawdziwymi, odwiedzimy więc krainy typowo nordyckie, środkowoeuropejskie, tureckie, czy arabskie. I to wszystko przy zmiennych porach roku. Jak na razie wybrałem służbę na dworze tych ostatnich. Przyszło mi więc dołączyć do armii jakiegoś emira z moją małą kompanią. Walczy się świetnie, model potyczek jest realistyczny i wymagający, a zarazem intuicyjny.
A co do mojej drużyny: jest ona na razie skromną – bo i pieniądze tutaj zbiera się długo. Polecam walczyć na turniejach rycerskich, które rozgrywają się co jakiś czas w niektórych miastach. Na początku jest to zbawienne dla naszych funduszy. Rozbudowa klanu jest kluczową funkcją Bannerlorda. Możemy do niej zrekrutować ciekawie rozpisanych NPC-ów, których znajdziemy choćby w miejskich karczmach, z własnymi historiami, a także randomowych wojaków. Musimy tu dbać o wiele detali, jak pożywienie dla załogi czy żołd. Czuć realność budowy świata. Projekty lokacji biją na głowę te znane z Warbanda, są bardziej rozbudowane i posiadają więcej szczegółów. W ogóle grafika jest znacznie lepsza, ale… Tutaj główny zarzut do obecnego stanu produkcji: warstwa techniczna.
Optymalizacja jest koszmarna. Produkcję ogrywałem i widziałem na paru kompach – na wszystkich zdarzały się przycinki, spadki płynności – bez względu, czy maszyna starczała na minimalne, czy rekomendowane detale. Cóż – tym bardziej widać popsute technikalia, iż niektóre bitwy na wiele osób chodziły mega płynnie, niektóre na kilka ledwo postaci – szarpały. Moim zdaniem pogoda i szeroko pojęte otoczenie generuje problemy, zobaczymy, jak zostanie to rozwiązane. Gra jest też zasobożerna – przez parę dni walczyłem o jej włączenie, bo crashowała na ekranach ładowania. Na szczęście udało się ten problem rozwiązać.
Podsumowując: Bannerlord mechanicznie jest praktycznie perfekcyjny. Co prawda dla niektórych osób, bawiących się modami oryginału, będzie tu za mało nowości. Dla mnie jednak jest to świetnie rozwinięcie formuły, z dopracowanymi mechanikami. Do tego klimat średniowiecza wręcz wylewa się z ekranu. Pomaga nam w tym też soundtrack. W większości to znane nam kompozycje z oryginału, w lekko podkręconych aranżacjach. Grajcie, po stokroć! Gdyby tylko nie przycinki i okazjonalne bugi – byłaby to gra prawie idealna. A obecnej wersji – gdybym musiał dać ocenę liczbową, czego nie lubię robić – byłoby to 9/10. Do następnego felietonu.
Tekst: Radosław Syguła
Audycje:
Kulturalnie przez gry
TAK BYŁO
Młodzi Zakochani