Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Obywatel Piszczyk „Obywatel Piszczyk” – recenzja

Autorstwana 30 marca 2023

Słowami „obywatel Piszczyk wracał do domu / chciało mu się żyć” rozpoczyna się debiutancki album trójmiejskiej grupy Obywatel Piszczyk. Początek filmu o tym samym tytule również można by było opisać w ten sposób, jeśli swoją wiedzę miałoby się oprzeć o dostępne jego opisy czy recenzje. Przyznaję, że tej produkcji nie oglądałem. Za to z niniejszą płytą nie tyle się zapoznałem, co nawet zaprzyjaźniłem. Jest to bowiem według mnie najbardziej pominięta premiera 2022 roku. I jest tak samo dobra, jak pominięta, choć znalazła się w moim ubiegłorocznym podsumowaniu.

(Nasiono Records, 2022)

Wiem, że takie głosy pojawiają się w kontekście albumu Pierwszy zespołu Koń (który nawet mnie umknął!), ale o nich przynajmniej pisano. O Obywatelu Piszczyku nie znalazłem ani jednego tekstu, a jedynie jedną wzmiankę na blogu Hałasy i Melodie. Generalnie niewiele o tym zespole wiadomo…. Pozwólcie więc, że przedstawię panów z Trójmiasta: Jacka Sitka (perkusja), Sebastiana Strycharczuka (bas) i Tomasza Kolaśnego (gitara, klawisze, fujarka, głos) oraz ich debiutancką płytę.

Wspomniane na początku słowa to pierwszy moment, kiedy pojawia się wokal. Jest to również pierwszy numer na albumie, post-punkowy szybki strzał z dziwną rytmiką. Potem wokal znika i pojawia się dopiero jako desperacki wrzask w dwóch ostatnich minutach albumu, który trwa minut 54. Co dostajemy pomiędzy? Uderzę mocnym porównaniem – zawartość Obywatela Piszczyka to pozornie prosty, przybrudzony trans rodem z Ewy Braun, Titanic Sea Moon czy Lotto. 

Zespół gra postrock, który najbliższy jest chyba TSM. Chociaż jest dużo bardziej brudny, ucieka od gładkości. Słychać tu garażowe naleciałości. Największym wspólnym mianownikiem obu zespołów jest psychodeliczny potencjał. Bas jest rusztowaniem wszystkich utworów i wraz z perkusją stanowią znakomity dowód na szacunek do rytmu. Stawianie subtelnych akcentów na talerzach jest ogromnie satysfakcjonujące, jak choćby w Jisus. Ten numer wydaje się kontynuacją pojawiającego się dużo wcześniej Dwukroć. Oba łączy fakt, że bas gra tu niby akordami, niby nie… A jeśli już akordami, to takimi, które wzbudzają konsternację. 

Nierzadko można odnieść wrażenie, że gitara chrobocze sobie gdzieś obok. Swoją drogą, brzmienie gitary jest równie fascynujące, ponieważ trudno określić jednoznacznie, czy jest ciepłe, czy raczej zimne. W swoich najspokojniejszych momentach zdaje się mieć obie temperatury na raz. Nawet użycie distortion ma przeróżne odcienie. Istnieje tu prawidłowość polegająca na tym, że noise’owe ciosy pojawiają się w połowie utworów. Ciężar w Siedem to niemal white noise, w Kociej pieśni ma błotnisto-mroczną konsystencję, a we wspomnianym Jisus szczypie ostrością.

Zmieniają się tempa, zmieniają się klimaty, ale mantra pozostaje. Mamy mocno wwiercające się w głowę kompozycje oraz takie, które płyną swobodniej, bardziej transowe. Pomimo utartej formuły utwory są różnorodne. Słyszę w tym ogromny potencjał koncertowy. Dobra płyta, której najlepiej słuchać w skupieniu przy zgaszonym świetle. Ma mnóstwo niuansów wartych odkrycia.

Mateusz Sroczyński

Zdjęcie w tle: Muzyczne Oko


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close