Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Moim domem są gwiazdy, rzekł kot

Autorstwana 26 kwietnia 2020

Recenzja EP-ki Astrokota „Pierwszy Kot w Kosmosie”

Przez lata naukowcy pracowali nad jego wytworzeniem. W najciemniejszych zakamarkach laboratorium był przetrzymywany w inkubatorze, mającym symulować kocią macicę. Do płodu przyczepiono specjalne elektrody, które przesyłały do jego mózgu obrazy przestrzeni kosmicznej – miejsca, które miało stać się jego domem. Porośnięty futerkiem, zwinięty w pozycji embrionalnej wyrób kotopodobny pomrukiwał przyjemnie i uśmiechał się przez sen. W jego głowie błyskały gwiazdy, wybuchały supernowe, a czarne dziury wciągały ostatnie promienie galaktycznego światła.

Astrokot to solowy projekt polskiego niezależnego artysty Mariana Mazurowskiego, obracający się w stylistyce space rocka i space ambientu. Mamy tu więc do czynienia z potężną dawką ciągnących się syntezatorów i gitarami przepuszczonymi przez szeregi efektów. Wszystko ubrane w koncepcje tytułowego Astrokota, czyli po prostu kota wysłanego w kosmos, który w przestrzeni pozaziemskiej przeżywa liczne przygody.

W 2018 Mazurowski wydał debiutancką EP-kę Pierwszy Kot w Kosmosie i to właśnie jej będzie poświęcony ten tekst. Całe wydawnictwo to w istocie jeden długi, 26-minutowy utwór, podzielony na 4 mniejsze segmenty. Koncepcja i historia stojąca za płytą nie jest oczywista, ale lubię myśleć, że to historia kota wysłanego w kosmos, którą słuchacz śledzi od momentu przygotowań do lotu, przez start rakiety, aż do pierwszych, ekscytujących chwil w przestrzeni pozaziemskiej.

Gdy w końcu wydostał się z komory inkubacyjnej, czekało go długie szkolenie. W specjalnych kołyskach był przystosowywany do kosmicznego ciśnienia, uczył się gonić myszy w warunkach zerowej grawitacji, zamiast z miski, pił mleko ze specjalnych próżniowych opakowań. Nocami razem z naukowcami patrzył w gwiazdy. Dobrze je znał – przed urodzeniem ich obraz przesuwał mu się w głowie miliony razy. Gwiazdy to jego przyszły dom – był wyrobem kotopodobnym, ale miał stać się Astrokotem.

Zaczynamy więc od ambientowego, elektronicznego Wyrobu Kotopodobnego, w którego trakcie poszczególne warstwy ciągnącego się, gumiastego intstrumentarium nakładają się na siebie, tworząc naprawdę piękną, wciągającą kompozycję. Astrokot nigdzie się nie śpieszy, powoli i ustawicznie buduje napięcie, a cały Wyrób Kotopodobny jest trochę jak build-up do o wiele bardziej dynamicznego Sowieckiego Skafandra Kosmicznego. Przejście między tymi dwoma utworami, kiedy ambient robi się o wiele bardziej ostry, cichnie powoli, a na pierwsze miejsce wychodzi nagle rytmiczna gitara, to chyba mój ulubiony moment na albumie.

Po wielu miesiącach przygotowań i szkoleń w końcu nadszedł ten dzień – spoglądał z okna na wielką rakietę, olbrzymi biały wahadłowiec, który miał go wynieść poza ziemską orbitę. Wszystko było przygotowane, Astrokot przechodził tę procedurę wiele razy. Najpierw ubrano go w sowiecki skafander kosmiczny, następnie podłączono butlę z tlenem. Był gotowy aby wejść na pomost i zasiąść za sterami wahadłowca. Jeszcze tylko odliczanie. 10… 9… 8… Jego małe kocie serce biło coraz mocniej, czekał na ten moment całe życie. Słyszał, jak silniki rozgrzewają się i zaczynają wyrzucać z siebie płonące paliwo. Ich tubalny zzum był niemalże ogłuszający. 7… 6… 5… Wydał z siebie pomruk zadowolenia. Gwiazdy czekają na niego. 4… 3… 2… 1… Odlot!

Sowiecki Skafander Kosmiczny to już o wiele bardziej rockowy numer – jak już wspomniałem, na pierwsze miejsce wychodzi gitara, z lekkim, nienachalnym efektem echa. Mazurowski buduje tu o wiele bardziej dramatyczną i niepokojącą atmosferę niż w poprzednim utworze. W okolicach trzeciej minuty do zapętlonej gitary dołączają ostre syntezatory, brzmiące jak blaszane trąby silników rakietowych, wyrzucające z siebie krwiste płomienie. Od tego momentu utwór zaczyna się powoli nabudowywać, a napięcie rośnie z każdą sekundą. W tle pojawia się kolejna gitara. Tym razem przepuszczona przez o wiele większą ilość efektów, brzmi ostro i bardzo kosmicznie, czasem przywodzi na myśl ejtisowy syntezator. Shoegaze’owe, obfite gitary gromadzą się w coraz większej ilości, tworząc imponującą ścianę hałasu. W okolicach szóstej minuty wszystko stopniowo cichnie, a na pierwszy plan znowu wysuwa się ten rytmiczny riff, który stanowił kanwę początku utworu. Po chwili jednak nawet on ustępuje monumentalnym syntezatorom i delikatnym kobiecym wokalizom, które płynnie prowadzą nas do kolejnego utworu, Dominującego Oka.

Podczas szkoleń przygotowano go do wysokich przeciążeń, ale i tak był w szoku. Aż zamiauczał z niezadowolenia i bólu, gdy ciśnienie wbiło go w fotel. Wzbijał się coraz wyżej i wyżej, a powierzchnia Ziemi za jego plecami rozmazywała się do niejasnych i coraz mniejszych kształtów, których nie dojrzał nawet swoim dominującym okiem. Minął warstwę chmur, na zewnątrz różnice temperatur i skoki ciśnienia narażały kadłub na ekstremalne warunki, ale on w swoim skafandrze i kabinie pilota czuł się bezpiecznie. Silniki wyrzuciły z siebie ostatnią cząstkę paliwa, po czym zaczęły milknąć, zmieniając ogłuszający huk w jednostajny pomruk. Rakieta osiągnęła drugą prędkość kosmiczną i opuszczała ziemską orbitę.

Trzeci utwór na trackliście jest zdecydowanie najbardziej „uduchowiony” ze wszystkich. Do takiego brzmienia przyczynia się z pewnością kobiecy, zawodzący wokal Slasi Wilczyńskiej z pagan-ambientowego projektu Soil Troth. Towarzyszą jej ciężkie, ale też jakby przytłumione syntezatory, które w drugiej połowie utworu przejmują pierwsze skrzypce. Słychać tam również mocno przesterowane gitary, które nadają kawałkowi dość drone’owy, a nawet noise’owy sznyt.

Wszystko jednak łagodnieje pod koniec, by przejść do tytułowego utworu, czyli Pierwszego Kota w Kosmosie. Już na wstępie numer ten wita nas delikatnym dźwiękiem syntezatora, który kojarzy się z wiejącym w przestrzeni kosmicznej wiatrem. Przed oczami stają obrazy z filmów science-fiction czy dokumentów o kosmosie, w głowie słuchacza pojawiają się nagrania z orbity, przedstawiające krzywiznę Ziemi. Mazurowski powoli prowadzi nas przez tę kosmiczną kompozycję, budując atmosferę ciszy, która nastąpiła zaraz po wyniesieniu Astrokota na orbitę. Po dość intensywnych i głośnych dwóch środkowych numerach, EP-ka powraca do ambientowych klimatów Wyrobu Kotopodobnego. Jednocześnie z biegiem czasu 10-minutowa kompozycja końcowa nabiera kolejnych warstw i charakteru, ale dzieje się to nieśpiesznie, słuchacz nie jest atakowany kolejnymi partiami, a bardziej wprowadzany w nie płynnie. Całość kończy wyciszona, minimalistyczna partia gitarowa.

Ziemia widziana z takiej wysokości była piękna – przesuwała się powoli i majestatycznie,  jakby toczona nieśpiesznie przez żuka gnojowego kulka. W jej atmosferze masy chmur wędrowały, niczym białe opasłe owce po wielkim, zielono-błękitnym pastwisku. Astrokot widział, jak Słońce odkrywa spowitą w mroku część planety, jak powoli gasną tam wszystkie światła i jak zapalają się stopniowo po drugiej stronie, tam gdzie noc się dopiero zaczynała. Tak, Ziemia była piękna, jednak znacznie piękniejsze było to, co widział, patrząc w przeciwną stronę – kosmos, wszechświat, niezmierzona pustka, w której na odkrycie i poznanie czekało tyle cudownych miejsc, tyle planet, komet, słońc i galaktyk. Nieskazitelnie czarne prześcieradło pokryte białymi plamami i cisza, całkowita cisza, niezmącona dźwiękami ulicy, szumem lasu czy rozmowami ludzi. Pomrukując z zadowoleniem poczuł, że chciałby tu zostać na zawsze. Był Astrokotem – pierwszym kotem w kosmosie – i w końcu dotarł do domu.

Tekst: Maciej Bartusik

Oznaczono, jako

Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close