Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


„Jakich słów jeszcze ci brakuje?” – „Dzienniki raka” Audre Lorde

Autorstwana 24 listopada 2022

Feminizm jest dla mnie czymś naturalnym. W domu rodzinnym mama zawsze dbała o to, żeby bycie kobietą nie było traktowane jako obelga i robiła wszystko, co się da, żeby doedukować się w tematach, które może nie zawsze w pełni rozumiała. Dlatego też z wielką ciekawością zabrałam się za książkę Dzienniki raka Audre Lorde, która jest jeszcze niestety mało znaną postacią po tej stronie oceanu.

Audre Lorde (a właściwie Gamba Adisa – „ta, która sławi własne imię, która jasno komunikuje swoje znaczenie”, jak zdecydowała się przedstawiać pod koniec życia, oddając hołd swoim afrykańskim korzeniom) była czarnoskórą, amerykańską pisarką oraz poetką urodzoną w 1934 roku w Nowym Jorku. Jako aktywistka działała na rzecz praw mniejszości (sama była czarnoskórą lesbijką z rodziny imigranckiej i osobą niedowidzącą) i praw obywatelskich. Diagnozę raka piersi usłyszała w 1977 roku, a w 1980 roku wydana została jej książka Dzienniki raka, która opowiadała o zmaganiach z chorobą, własną śmiertelnością i cielesnością, jak również o dalszej walce z nierównościami społecznymi z nowej perspektywy – kobiety z bagażem życiowym i nowotworem niszczącym ją od środka. Sześć lat po diagnozie raka piersi usłyszała kolejną druzgocącą informację – rozwija się u niej również rak wątroby. Ostatecznie walczyła z chorobami przez 14 lat. Zmarła w 1992 roku w wieku 58 lat.

Dzienniki raka to właśnie zapis jej walki z nowotworem na samym początku. Książka to mieszanka dziennych, krótkich notatek i dłuższych esejów, w których porusza kwestie związane ze swoim stanem psychicznym i fizycznym, ale też zawiera jej przemyślenia dotyczące tego, jak to jest być czarną kobietą, lesbijką i przede wszystkim poetko-wojowniczką na tym świecie. Pisze do kobiet – aby skończyły milczeć i otwarcie krzyczały o niesprawiedliwości. Porusza też temat intersekcjonalności, pewnego paradoksu, według którego czarne kobiety są jednocześnie wystarczająco widoczne, by groziła im nienawiść i agresja ze strony społeczeństwa, ale też są wystarczająco niewidoczne, by były pomijane w rozmowach o feminizmie.

Książka została podzielona na trzy zasadnicze części: pierwszy już omówiliśmy, dwa pozostałe, mimo że nadal oparte są na tożsamości autorki jako feministki, są już bardziej przyziemne – opowiadają o jej doświadczeniu z rakiem, bólem, a na samym końcu z mastektomią i rekonstrukcją piersi. Szczególnie ta ostatnia część jest trudna – opisuje swoje zderzenie z systemem, który chciałby jej pomóc, a nie do końca jest na nią gotowy. Zawiera opowieść o organizacji pomocowej, która istnieje, by pokazać kobietom, że nie są same ze swoją diagnozą, ale ona nie może odnaleźć się w tej narracji. Kobieta z Reach Recovery, która odwiedziła ją w szpitalu, oferuje jej wizję heteronormatywną – a Audre nie boi się przecież o to, że straciła właśnie na atrakcyjności w oczach mężczyzn! Jednak zostaje to wzięte za złą monetę i jej niechęć do współpracy.

Dzienniki raka są zapisem wielu wylanych łez, ale też niezwykłą książką o walce ze światem, który czyha tylko na tę jedną chwilę, kiedy zdecydujemy się poddać. To zapis ciągłej wojny z patriarchatem, nowotworem i przede wszystkim własnym zwątpieniem. Audre Lorde sama o sobie mówiła, że jest poetką walczącą i o tym jest ta książka – o wstawaniu z kolan po każdej przegranej bitwie, aby znów wrócić na ring.

To, co podobało mi się w niej najbardziej to fakt, że ta książka nie ma jednego określonego czytelnika, któremu może się spodobać, jest uniwersalna. To książka nie tylko dla tych, którzy stanęli oko w oko z rakiem, ale to też wspaniała lektura opowiadająca o intersekcjonalności feminizmu, o potrzebie wspólnoty, o tym, że należy wyjść ze swojej własnej bańki światopoglądowej i przyjrzeć się tym, którym głos zabrano, a których życie też się przecież liczy. To niezwykła książka opowiadająca trochę o człowieczeństwie, jakie jest i jakim chcielibyśmy je widzieć. To też ostatecznie „po prostu” piękna proza – Audre nawet notując rzeczy do dziennika, posługuje się słownictwem godnym największych poetów, którym przecież była.

Audre Lorde nie poddała się – stanęła do walki z nowotworem na twardych nogach i z równą butą co przez całe swoje życie stała do nierównej walki. Lorde boi się i cierpi, jednak ma poczucie, że jest to walka o coś: „Znam ból i przetrwałam go. Pozostało mi tylko oddać mu głos, podzielić się bólem, by mógł stać się użyteczny, żeby się nie zmarnował” – pisze w książce.

Uważam, że Audre nie przegrała walki z rakiem. Jej głos nadal wybrzmiewa w kręgach feministycznych, choć jeszcze nie tak głośno, jak powinien. Mam nadzieję, że książka Dzienniki raka wydana teraz przez Wydawnictwo Fame Art zainteresuje polskich czytelników-aktywistów do sięgnięcia po nią. A co do raka? Przecież on też zmarł tamtej jesieni. W tej sytuacji ogłaszam remis.

Nana Asante


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close