Biopsja po amerykańsku – recenzja „Miami 1980” Nicholasa Griffina
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 4 maja 2022
Ciężko chyba znaleźć bardziej ikoniczne dla lat 80. i 90. miasto niż Miami. Wątpię, czy jest gdzieś człowiek, który słysząc tę nazwę nie widzi przed oczami neonów, słonecznych plaż, ubranych w hawajskie koszule przemytników i wąsatych detektywów. Zanim jednak Miami dźwignęło się, zanim zmieniło się w mekkę amerykańskiej turystyki, zanim stało się symbolem końcowych dekad XX wieku, musiało przeżyć rok 1980. Celnie wskazuje na jego specyfikę podtytuł książki – Rok niebezpiecznych dni. Każda doba pełna była cierpienia mieszkańców, śmierci niewinnych, a problemy zdawały się nigdy nie kończyć. Miami jednak przetrwało, wróciło odmienione, silniejsze i większe niż kiedykolwiek. O tych traumatycznych 365 dniach opowiada właśnie książka Nicholasa Griffina.
Griffin opiera swój dokument na trzech głównych problemach, które trawiły Miami w roku 1980. Pierwszym z nich są kwestie nierówności rasowych. Miami było miastem podzielonym na trzy części: białą, czarną i latynoską, a każda z nich rozdrobniona na podgrupy. Anglosasi nie dogadywali się z Żydami, Kubańczycy nie przepadali za Salwadorczykami, a czarną ludność żyjącą w Miami od lat mierziła imigracja Haitańczyków. Nierówności osiągnęły punkt wrzenia po uniewinnieniu policjantów, odpowiedzialnych za śmierć czarnoskórego Arthura McDuffiego podczas próby zatrzymania.
Drugim problemem Miami był nagły przypływ imigrantów z Kuby, których liczba przekroczyła wszelkie przewidywania ekspertów. Ta fala została dodatkowo wykorzystana przez rząd Castro do wysłania na Florydę przestępców i ludzi chorych psychicznie. Miami robiło co mogło, ale brak pomocy rządowej, przeszkody stwarzane przez Castro i niechęć części mieszkańców sprawiły, że kryzys imigracyjny stanął na granicy katastrofy humanitarnej.
Ostatnim, ale wcale nie najmniej istotnym problemem toczącym Miami był przemyt narkotykowy na niespotykaną skalę. Oczywistą konotację rozwoju tej branży stanowiła eskalacja przemocy oraz wywindowanie Miami w statystyce zabójstw na dobę.
Te trzy kwestie przeplatają się ze sobą w książce Griffina i tworzą niezbędną dla zrozumienia Miami w 1980 roku mozaikę. Autor, za pomocą stylu opisowego, przywołuje najważniejsze wydarzenia tamtego czasu w myśl zasady od szczegółu do ogółu. Opowiada historie indywidualnych jednostek: dziennikarki Edny Buchanan, kapitana wydziału zabójstw Marshalla Franka, ofiary policyjnej przemocy Arthura McDuffiego, burmistrza Ferrego, czy pracza narkotykowych pieniędzy Isaaca Kattana. Idąc za życiem tych i jeszcze wielu innych fascynujących postaci, odbiorca dowiaduje się o najważniejszych wydarzeniach, jakie miały wówczas miejsce, a książka zachowuje przy tym wartką „akcję” i potrafi utrzymać czytelnika przy sobie na długi czas.
Początkowo miałem nieco wątpliwości co do koncepcji, by przemieszać te trzy główne wątki-problemy i pójść w okazjonalnie przerywaną dygresjami kolejność chronologiczną. Czasami bowiem mamy rozdział dotyczący narkotyków, który przecięty jest trzema lub czterema o kwestiach rasowych, by potem wspomnieć o imigracji i znów powrócić do narkotyków. Jednak Nicholas Griffin dobrze zapanował nad ogromem informacji, które chce przekazać czytelnikowi, przede wszystkim za pomocą stałych postaci, zamieszanych we wszystkie te kwestie. Mowa tu oczywiście o dziennikarzach, głównie Ednie Buchanan (Pulitzer 1986) i Gene’ie Millerze (Pulitzer 1967 i 1976) z Miami Heralda. Ciągłość narracji sprawia, że multum wiadomości przedstawionych na kartach dokumentu staje się łatwo i przyjemnie przyswajane.
Istotną kwestią, którą chciałbym poruszyć, jest jeszcze to, w jakiej relacji ze współczesnym USA jest dokument Nicholasa Griffina. W końcu już na okładce książki dowiadujemy się, że badanie Miami w 1980 jest jak „biopsja na organizmie Stanów Zjednoczonych”. Marta Zdzieborska napisała, że ten reportaż jest „próbką tego co rozsadza Stany od środka”. Rzeczywiście, palącymi problemami USA wciąż pozostają te trzy filary, na których opowieść o pełnym cierpienia roku 1980 oparł Griffin. Narkotyki, wciąż nieprzegnane widmo rasizmu i polaryzacja społeczeństwa w związku z kwestią imigracji. Przez dekady, dzielące lata 1980 od 2022, problemy dręczące Amerykę nie zmieniły się tak bardzo, jak można się było tego spodziewać.
Podsumowując, mogę stwierdzić, że książka Miami 1980 Nicholasa Griffina to wstrząsający dokument i najlepszy reportaż, jaki dane mi było przeczytać. Nie jest to wyłącznie zasługa fascynującego czasookresu w historii Miami, na którego opisanie zdecydował się amerykański autor, ale również jego świetnego pióra oraz wnikliwości. Griffin przybliża czytelnikowi wielkie wydarzenia z perspektywy małych jednostek, skupiając się na ich spojrzeniu, charakterach i psychice. Dzieło nieprzeciętne, w zasadzie definiujące to, jak powinna wyglądać współczesna literatura faktu. Gorąco polecam.
Jan Woch