Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Aj waj! W to mi graj! – recenzja spektaklu ,,Leopold’’ z Teatru STU

Autorstwana 15 grudnia 2021

,,Dlaczego ja się nie urodziłem 100 lat przed tym jak się urodziłem?”
~ Alosza Awdiejew

Premiera nowego spektaklu w Teatrze Scena STU w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego była dla mnie wydarzeniem bardzo wyczekiwanym. Nie tylko dlatego, że muzyka klezmerska należy do moich ulubionych typów muzyki, ale od wielu lat mam w sobie głęboką tęsknotę za tym, czego niestety sam już nie mogę zobaczyć. Bardzo często łapię się na tym, że słowa Pana Profesora Awdiejewa pasują do mnie jak ulał. Chciałbym zobaczyć przedwojenny świat, przedwojenne miasteczka, przedwojenny Kazimierz. Z oczywistych przyczyn jest to niemożliwe, ale dzięki Leopoldowi Kozłowskiemu z klezmerskiego rodu Kleinmanów, który ocalił dla nas cząstkę, być może najpiękniejszą, tego minionego świata, mogę odczuwać wrażenie jego obecności. 

W spektaklu w buty Leopolda Kozłowskiego wchodzi Zbigniew Zamachowski i robi to z wdziękiem i lekkością, wcale nie siląc się na budowanie kopii tego wspaniałego człowieka, co zresztą byłoby bezsensowne w Krakowie, gdzie publiczność doskonale pamięta zmarłego zaledwie przed trzema laty klezmera. Jego kreacja jest bardzo plastyczna; mam przez to na myśli, że świetnie dopasowuje się do wspomnień widzów i dopełnia je, stanowiąc swoiste przedłużenie wyobraźni. Niejednokrotnie zdarzało się w trakcie spektaklu (niestety jest to sytuacja niepowtarzalna, możliwa tylko w związku z premierą), że Pan Zamachowski zwracał się do osoby z publiczności, opowiadając dykteryjkę związaną z tą właśnie osobą. Wszystko podsycone iskrzącym w powietrzu żydowskim humorem, muzyką na żywo, piosenkami, które publiczność wspólnie z aktorami mogła śpiewać. 

Jednak Pan Leopold Kozłowski był człowiekiem, który przeżył gehennę, shoah II wojny światowej, przewija się to głównie w drugiej części spektaklu. Wspomnienie to wdziera się w świadomość widza, nie pozwala zapomnieć, odrzucić, powiedzieć sobie, że to przecież nie mogła być prawda. Odnoszę się tutaj do płaszczyzny emocji, a nie wiedzy, gdyż czym dla narodu żydowskiego była II wojna światowa wszyscy wiemy, ale w trakcie takich widowisk jak spektakl ,,Leopold’’ lub film ,,Lista Schindlera’’ widz już nie tylko wie, ale czuje, wzrusza się, sprzeciwia, a dusza krzyczy „Nigdy więcej!”. Pan Leopold Kozłowski przeżył, w 1945 powrócił do Krakowa na Kazimierz, zastał tu pustkę i ciszę, którą jako „ostatni klezmer Galicji’’ rozproszył swoją muzyką, która brzmiała na Kazimierzu wystarczająco długo, by teraz można było ją słyszeć ponownie w murach i kamieniach. Niektórym czytającym te słowa może wydać się, że jest to egzaltacja z mojej strony, ale ja tak właśnie czuję. 

Jeszcze jeden szczególny element tego spektaklu zasługuje na wielkie gratulacje: mianowicie Pan Zamachowski nie był na scenie sam. Jeden z moich ulubionych zabiegów stosowanych przy takich opowieściach to wprowadzenie drugiego bohatera, który pochodzi już z nowego świata i odkrywa na równi z widzem całą opowieść, która rozgrywa się na scenie. Bohaterka, Rutka, która przygotowuje się do recitalu dyplomowego, nadaje dynamiki całości, zaskakującej, humorystycznej, czasami też poważnej, i świetnie połączyła to wszystko Joanna Pocica. 

Wszystko ponadto co już napisałem jest nie do wyrażenia słowem, to już trzeba usłyszeć, zatem gdy tylko będziecie mieli okazję pójdźcie na ten spektakl, jeśli ktoś pyta po co, to odpowiem, że gdy zobaczy całość, to już tego pytania nie będzie potrzebował zadawać.

Mateusz Leon Rychlak


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close