Dwa promyki nadziei. Podsumowanie 24 kolejki
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 15 marca 2023
Według mnie hitem kolejki nie powinniśmy nazywać spotkań najwyżej notowanych zespołów, lecz takie mecze, które są o największą stawkę. Co mi przyjdzie z opisywania zwycięstw Legii i Rakowa nad Stalą i Śląskiem, kiedy drużyny te dzieli kolejno 7 i 9 miejsc? Po co mam skupiać się na pojedynku Warty z Cracovią, kiedy jedni i drudzy raczej nie mają już szans na europejskie puchary? Dlatego mój wzrok powędrował w dół, do najgłębszych ekstraklasowych czeluści, gdzie na otwarcie kolejki przedostatnia Lechia gościła u siebie czerwoną latarnię ligi, Miedź. Stawką meczu był promyk nadziei na utrzymanie i trzy arcyważne punkty, potrzebne jak powietrze obu drużynom.
*****
Marcin Kaczmarek nieco namieszał w składzie przed tym meczem. Nie zobaczyliśmy Gajosa ani Durmusa, czyli dwóch podstawowych zawodników, którzy nie pokazali się z dobrej strony w ubiegłotygodniowym laniu, jakie Lech sprezentował zespołowi z Gdańska. Miedź mogła podchodzić do tego meczu z nieco większą pewnością siebie niż Lechia. Ich piłkarze niedawno urwali po oczku Jagielloni i Warcie oraz pokonali Wisłę Płock. Było to jednak dość powolne ciułanie spóźnionych punktów, których do utrzymania brakowało jeszcze bardzo dużo.
Początek meczu, jak można było się spodziewać, nie zachwycał. Obie drużyny grały mocno szarpany futbol. Akcje może i zaczynały się od bramki, lecz kończyły się zwykle błędami technicznymi lub wrzutkami na aferę w ataku. Dużo było strat i walki w środku pola. Największą różnicę stanowiło to, że Lechia wyszła wysokim pressingiem, natomiast Miedź cofała się po stratach piłki i naciskała rozgrywających Gdańszczan jedynie dla zasady. Więcej sytuacji podbramkowych mieli jednak z początku właśnie Legniczanie.
Stałe fragmenty, czyli to, w czym obie drużyny upatrywały swoją największą szansę, nie przynosiły efektów. Podobnie jak cokolwiek innego. By otworzyć ten mecz potrzeba było ogromnego pecha obrońców lub szczęścia atakujących…
Ale nie. Żadnemu z 22 boiskowych wojowników nie udało się skonstruować niczego groźnego. Nie było to bynajmniej spowodowane znakomitą grą obronną. Miałem momentami wrażenie, że Miedź zostawiała naprawdę dużo miejsca ofensywnym piłkarzom Lechii, ale ani Diabate ani Terrazzino nie potrafili nic z tego uzyskać. Tak jakby przytłaczała ich ilość wolnej przestrzeni na pokazanie swoich umiejętności. Pierwsza połowa była zwyczajnie nudna.
W drugiej już od samego początku było trochę ciekawiej. W 48 minucie Lechia prowadziła kolejny dość statyczny atak, lecz wtedy na ratunek przyszedł Pietrzak i znakomitą wrzutką znalazł się w polu karnym Zwolińskiego. Snajper Lechii miał mnóstwo miejsca, które wypracował sobie w następujący sposób: po prostu wbiegł pomiędzy Matuszka i Carolinę, którzy wydawali się tym bezpardonowym zagraniem zdziwieni tak bardzo, że nawet nie próbowali kryć na alibi. Polski napastnik skierował piłkę głową do bramki Legniczan, zaliczając w ten sposób ósme trafienie w tym sezonie i wyprowadzając Gdańszczan na prowadzenie. Obrona Miedzi ewidentnie nie wyszła jeszcze z szatni.
Zaspanie defensorów Legniczan szczególnie było widoczne w następnych minutach spotkania. Stracona bramka nie tylko nie otrzeźwiła ich, ale nawet uczyniła ich grę bardziej chaotyczną. Piłkarze Lechii natomiast dostali skrzydeł. Na 2:0 mógł już po chwili podwyższyć Piła, a potem Diabate, lecz ich strzały były niecelne. W obozie Miedzianki robiło się nieciekawie.
Po około kwadransie Miedź odżyła i zaczęła stwarzać zagrożenie pod bramką Lechii. Świetne okazje na wyrównanie mieli po wrzutkach z rzutu wolnego Szymon Matuszek i Narsingh, ale obaj popełnili proste błędy przy wykończeniu. Z dystansu próbowali Drygas i Chuca, ale brakowało albo dokładności, albo na posterunku był Kuciak.
Swój moment odkupienia zaliczył za to Ilkay Durmus. Krytykowany skrzydłowy był w tym meczu jedynie zmiennikiem. W 75 minucie Turek dostał piłkę pomiędzy dwóch obrońców Miedzi w okolicach środka boiska i ruszył z samotnym rajdem. Przed szesnastką ładnie przełożył sobie piętą piłkę na prawą nogę i oddał fantastyczny, techniczny strzał wewnętrzną częścią stopy, który przelobował bezradnego Kapino. Durmus pokazał, że nawet pomimo słabej gry w tym sezonie, wciąż dysponuje takimi umiejętnościami jak wtedy, kiedy wraz z Lechią bił się o europejskie puchary.
Lechia dopełniła dzieła zniszczenia w 88. i 94. minucie. Najpierw po zamieszaniu w polu karnym, faulu Velkovskiego na Bartkowskim i interwencji VARu sędzia Jakubik podyktował karnego. Zwoliński bez większych problemów umieścił piłkę w lewym dolnym rogu, choć trzeba przyznać, że Kapino był blisko obrony. Później podczas kolejnej kontry Gdańszczan w doliczonym czasie swoją okazję dostał Flavio. Portugalski weteran zabawił się z Kapino jak z juniorem, przerzucając nad nim piłkę, a następnie władował futbolówkę do pustej bramki. W ten sposób legenda Lechii strzeliła bramkę każdemu zespołowi z Ekstraklasy, przeciwko któremu grała w swojej karierze.
Po fatalnej pierwszej połowie kibice Lechii zostali urzeczeni prawdziwą strzelaniną. Gdańszczanie byli zespołem ewidentnie lepszym, grającym składniejszy futbol i choć okazje do strzelania dało im to, że Miedź ruszyła do przodu stawiając wszystko na jedną kartę, to Lechia wykazała się zabójczą skutecznością przy grze z kontry. Na szczególną pochwałę zasługuje Zwoliński i Durmus, oni napędzali atak Lechii w tym meczu, nierzadko samotnie prowadząc rajdy przeciwko kilku obrońcom z Legnicy. Biało-zieloni nie opuścili jeszcze po tym czterobramkowym zwycięstwie strefy spadkowej, ale uczynili ogromny, kilkumilowy krok w tym kierunku. Miedzi pozostaje jedynie pocieszać się tym, że do końca sezonu zostało jeszcze sporo meczów, bo nic innego nie może poprawić humorów w Legnicy.
*****
Murawa w Kielcach już nie raz i nie dwa była wystawiana na ciężkie próby. Z prób tych najczęściej wychodziła na tarczy, stając się przez jakiś czas memem nie tylko w środowiskach okołoekstraklasowych, ale również ogółem w polskim dyskursie piłkarskim. Tym razem Kielecka trawa musiała podejść do kolejnego testu, którego oczywiście nie zdała. Roztapiający się śnieg, leżąca woda, błoto i ciągłe opady doprowadziły do tego, że derby kielecko-radomskie odbyły się w iście ekstremalnych warunkach.
Wynik meczu został otwarty już w 7. minucie, kiedy po samotnym rajdzie Machado dośrodkował w pole karne, a kompletnie niepilnowany Luis Rocha skierował piłkę głową do bramki. Dwumetrowy napastnik Radomiaka był praktycznie niekryty i zdobycie gola z okolic piątego metra było dla niego w zasadzie formalnością.
Po wyjściu na prowadzenie Radomiak zdecydował się cofnąć, zrzucić ciężar gry na Koronę i szukać swoich szans z kontry. Była to dość ryzykowna taktyka, zważywszy na fatalne warunki pogodowe. Na przemokniętym boisku leżał śnieg, a do tego ciągle padało. Zdarzały się kiksy i błędy w obronie, a Gabriel Kobylak miał ograniczoną widoczność. Korona zaczęła tworzyć sobie sytuacje, głównie długimi podaniami. Bardzo aktywny był Łukowski, swoje szanse miał również Shikavka, jednakże bramka Kobylaka zdawała się być zaczarowana.
Zdawała się aż do 44. minuty, kiedy to tuż przed przerwą wyrównanie Kielczanom dał Shikavka. Białorusin uderzył piłkę głową po dośrodkowaniu Deaconu z rzutu wolnego. Piłka trafiła w zasadzie w Kobylaka, ale tuż przed młodym bramkarzem odbiła się od murawy i po rykoszecie od jego rąk wpadła do bramki. Błąd bramkarza, możliwy do wytłumaczenia kiepskimi warunkami, ale wciąż – błąd bramkarza.
Jeśli chodzi o Radomiak, to próbowali kontrować, ale dynamiczne ataki utrudniała pogoda. Po strzeleniu bramki zostali zdominowani. W zasadzie na własne życzenie oddali tę pierwszą połowę. Do przerwy 1:1 ze wskazaniem na Koronę, która w sposób toporny, acz skuteczny stworzyła sobie całkiem sporo sytuacji jak na takie warunki gry.
W drugiej połowie Radomiak ocknął się. Mecz pomimo kiepskich warunków i niskiego, że tak to ujmę, poziomu techniki, oglądało się bardzo dobrze. Z obu stron szedł atak za atakiem. Były to ataki orlikowe, polegające na rajdach i długich podaniach, ale przynajmniej mieliśmy strzały, zmarnowane okazje i dużo walki.
Na rozstrzygnięcie trzeba było jednak czekać aż do czasu doliczonego. Wtedy w sukurs coraz bardziej słabnącej Koronie przyszli dwaj zmiennicy: Błanik i Kostorz. Ten pierwszy zakręcił na lewej stronie Jakubikiem jak derwiszem. Ten drugi był w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i dołożył nogę do wstrzelonej w piątkę piłki. W ten sposób Kostorz dał zwycięstwo Scyzorom, a Błanik odkupił winy za wcześniejsze zmarnowane okazje.
Radomiak jeszcze walczył, ale ostatecznie uległ 2:1. Korona zgarnia trzy punkty i opuszcza strefę spadkową po raz pierwszy od 13. kolejki. Nadzieja na utrzymanie odrodziła się w sercach Koroniarzy. Ciężko było to spotkanie nazwać meczem piłki nożnej. Raczej była to dyscyplina piłkopodobna, zważywszy na pogodę i stan murawy. Nie zmienia to faktu, że oglądało się ją dobrze, a wyjątkowe warunki, w jakich było rozgrywane spotkanie, pozwoliły mu z pewnością wyszczególnić się w historii derbów scyzorykowo-warcholskich.
*****
Raków Częstochowa wciąż jest w świetnej formie i utrzymuje bezpieczną przewagę nad Legią. Tym razem podopieczni Marka Papszuna rozbili u siebie Śląsk Wrocław 4:1. Dubletem w tym meczu popisał się Ivi Lopez. Są to pierwsze bramki hiszpańskiej gwiazdy Rakowa w rundzie wiosennej.
Po meczu-męczarni w Lubinie miejscowe Zagłębie ostatecznie uległo 0:1 Pogoni Szczecin. Bramkę na wagę trzech punktów zdobył w 92. młody Wędrychowski.
Jagiellonia przełamała się i zakończyła passę trzech meczów bez zwycięstwa wygraną 2:1 nad Górnikiem Zabrze. Po tym spotkaniu podopieczni Bartoscha Gaula zostali wyprzedzeni przez Koronę Kielce oraz Lechię Gdańsk i znaleźli się w strefie spadkowej. We wtorek władze klubu z Zabrza wydały fascynujący KOMUNIKAT KLUBU W SPRAWIE TRENERA PIERWSZEJ DRUŻYNY, w którym zakomunikowali, iż trener przygotowuje zespół na spotkanie z Wisłą Płock (czyli robi to, co powinien), że spotkanie jest bardzo ważne (tak jak każde spotkanie o punkty), a jego praca będzie zweryfikowana (czyli wcześniej nie była?). Dziękujemy zarządowi Górnika za ten komunikat.
W meczu sąsiadów z tabeli, Warty i Cracovii, padł bezbramkowy remis. Remisem zakończyło się również spotkanie Piasta Gliwice z Lechem Poznań, tym razem 1:1.
Legia Warszawa zwyciężyła 2:0 ze Stalą Mielec w ciekawym meczu, który obfitował w niewykorzystane okazje. Bramki dla stołecznych zdobyli Pekhart oraz Mladenović.
Wisła Płock po dość nudnym i niezbyt obfitującym w dobry futbol meczu zremisowała 1:1 z Widzewem Łódź. Bramkę dla Nafciarzy zdobył w 40 minucie Rafał Wolski, zaś remis dla Widzewa uratował w doliczonym czasie gry Jordi Sanchez.
Fot. https://korona-kielce.pl/
Jan Woch