Wyścig po… wszystko? Recenzja „Potworem rodzisz się albo stajesz” Tanvi Berwah
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 29 kwietnia 2023
Czytanie to przede wszystkim dobrze spędzony czas, z którego zawsze powinniśmy coś wyciągnąć. Czy to będzie rozrywka, czy to będzie wiedza, czy może jakieś nowe odkrycie – zawsze coś z tego czytania mieć będziemy. A taką mamy przynajmniej nadzieję. Mnie ostatnimi czasy potrzeba było właśnie rozrywki, chciałam się dobrze bawić, kompletnie odpłynąć od rzeczywistości w jakiś świat nie z tej Ziemi, o którym nie umiałabym przestać myśleć. Sięgnęłam więc po pozycję wydaną końcem marca nakładem wydawnictwa OdyseYA – nowej marki Znaku, która zajmuje się głównie literaturą młodzieżową. Walka, brutalność, skomplikowane, burzliwe relacje i… potwory morskie. Te słowa chyba najlepiej oddają klimat Potworem rodzisz się albo stajesz – debiutanckiej powieści z ramienia Young Adult autorstwa pochodzącej z południowej Azji Tanvi Berwah. Czy dzięki temu nastrojowi lektura okazała się wystarczająco interesująca, by chciało się do niej wracać myślami?
Potworem rodzisz się albo stajesz to przede wszystkim opowieść o szesnastoletniej Koral i jej starszym bracie Emriku, którzy muszą ryzykować swoim własnym życiem, by utrzymać i wyżywić rodzinę. Ich zadaniem jest polowanie na… maristragi, czyli potwory, jedne z najgroźniejszych, mieszkające w głębokich wodach wokół wyspy, na której przyszło im żyć. Robią to, by zdobyć pieniądze na leczenie młodszej siostry. W tym świecie aż roi się od różnego rodzaju bestii, bardziej i mniej krwiożerczych, z którymi zarówno Ziemcy – czyli elita rządząca – jak i Łowcy – trudniący się polowaniem na potwory – muszą się na co dzień zmagać. I to właśnie Ziemcy zobowiązują rodzinę głównych bohaterów do dostarczania maristagów na Wyścig Chwały, czyli na podwodne igrzyska, śmiertelnie niebezpieczne, w których mogą uczestniczyć tylko szlachetnie urodzeni. Ale w momencie, kiedy sytuacja materialna rodziny diametralnie się pogarsza, Koral postanawia stawić czoła wszelkim zasadom i zawalczyć o zwycięstwo w Wyścigu Chwały, dzięki któremu mogłaby zapewnić byt całej rodzinie i – przede wszystkim – siostrze. I tu zaczyna się lawina przeszkód, intryg, walk na śmierć i życie oraz prób przezwyciężania własnych słabości.
Czy książkę warto polecić? Niestety – mam z nią olbrzymi problem. Potworem rodzisz się albo stajesz to dosyć dystopijna historia, która przywodzi na myśl Igrzyska śmierci Suzanne Collins – szalenie popularne jeszcze kilka lat temu. W gimnazjum często sięgałam po tego typu lektury, w których pojawia się silna bohaterka, wojowniczka, która z rozdziału na rozdział coraz mocniej czuje oddech śmierci na plecach, oraz wartka akcja, ale też niezwykle trudna sytuacja społeczno-polityczna, niemal niewyobrażalna w Europie lat dwudziestych XXI wieku. Mówiąc szczerze: trochę tego właśnie chciałam i oczekiwałam od tej powieści. Moje oczekiwania nie były wielkie, miałam nadzieję na opowieść, która mnie zaangażuje i sprawi, że będę z całych sił kibicowała bohaterom powieści. Nie do końca jednak tak się stało.
Tę książkę określiłabym jako po prostu „okej” – nie było to nic wyszukanego i odkrywczego, sporo tu schematów i motywów, które już się wielokrotnie pojawiały wcześniej. Jasne – można się inspirować, zresztą sama wybrałam Potworem rodzisz się albo stajesz po przeczytaniu opisu, który przywołał w mojej głowie wspomnienia lektur typu Igrzysk śmierci czy Niezgodnej. Ale z drugiej strony oczekiwałam też, że dostanę coś nowego, świeżego, nietuzinkowego, dzięki czemu pokocham tę historię. Tymczasem jest to zwyczajnie powieść, którą po przeczytaniu odłożę na półkę i raczej do niej nie wrócę, mimo że nie była zła. Bawiłam się całkiem dobrze, ale jednak brakowało mi tam czegoś. Poza tym zbyt często czułam jakieś nawiązania czy bezpośrednie niemal zżynanie z innych tekstów (i tu mam na myśli także samą koncepcję i formę Wyścigu Chwały, które – oprócz tego, że aż zbyt wyraźnie przypominają igrzyska głodowe z powieści Collins – wyglądają jak mordercze wyścigi rydwanów rodem z Ben Hura Wallace’a, tyle że z udziałem potworów morskich, nie koni).
Można też tutaj zaznaczyć kilka pozytywnych aspektów. Podobała mi się relacja Koral z jej byłym chłopakiem Dorianem, która – choć też dosyć schematyczna – była naprawdę interesująca i angażująca. Jeśli lubicie burzliwe relacje, trochę zahaczające o schemat enemies to lovers, to z pewnością ich historia przypadnie wam do gustu. Warto też pochwalić sam świat przedstawiony, drobiazgowo skonstruowany, rządzący się swoimi prawami i zgrabnie opisany. Jest to rzeczywistość dystopijna, w której raczej nie chcielibyśmy się znaleźć, chyba że patrząc na niego przez szybę, nie ingerując w nic. Postaci autorka również stworzyła interesujące, są charakterystyczne, mają swoje motywacje i zmagają się z realnymi problemami. Ciekawym rozwiązaniem – aczkolwiek jest to już kwestia bardziej edytorska niż fabularna – okazuje się wypisanie i opisanie na pierwszych kartach książki znajdujących się w Sollonii bestii, dzięki czemu możemy w dowolnym momencie zerknąć tam i doczytać o stworzeniu, z którym bohater ma aktualnie do czynienia. Popieram również zaznaczenie na samym wstępie trigger warnings, bo mamy tu takie tematy jak śmierć, przemoc fizyczna i psychiczna, ataki paniki czy choroby w najbliższej rodzinie.
Powieści Tanvi Berwah nie mogę jednoznacznie polecić ani odradzić. Jak już wspominałam – była okej. Nic wyjątkowego, ale też nic złego. Czy zaspokoiła moje czytelnicze marzenie o czymś nie dającym o sobie zapomnieć? Chyba niekoniecznie, zbyt wielu czynników mi tu jednak brakowało. Na pewno nie będę o niej myślała miesiącami i odkopywała po latach jako coś wyśmienitego. Ale jeśli lubicie czasem wrócić do schematów i podoba się Wam aura niebezpieczeństwa, walki o życie i chłodu płynącego z oceanu – sięgnijcie po ten tytuł. Zabawa jest naprawdę dobra, chociaż dla mnie sama rozrywka to jednak trochę za mało.
Anna Lala