Taktyczne szermierki 16 kolejki
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 1 grudnia 2021
Jest chłodny, listopadowy wieczór. Lekka mżawka moczy spóźnionych przechodniów zmierzających szybkim krokiem na kolację. Brunatnoszare błoto rozbryzguje się pod lekkimi krokami postaci, której tożsamość ukryta jest przez późnojesienną szarugę. Postać wchodzi w wąską uliczkę, gdzie jedynym źródłem światła jest mrugająca latarnia. Rozbłysk latarni ukazuje jej twarz. Po chwili, z ciemności, słychać głos: „Hrabia Carradine… nie sądziłem, że się zjawisz”. „Nie mitrężmy, Keitel. Stawaj!” Rzucili się na siebie, obnażając szpady i ukazując cięcia, finty i parady wprost z podręcznika szermierki.
Tyle że to nie był hrabia Carradine i pułkownik Keitel, a trenerzy ekstraklasy. I nie wydarzyło się to we Francji w końcówce XVIII wieku, tylko w ostatni weekend. Zamiast szpad, mieli jedenastu zawodników na boisku i siódemkę na ławce. Jak wiadomo, nie na wiele przydają się w takiej sytuacji finty, cięcia i parady, zatem szkoleniowcy uciekają się do pressingu, rozgrywania i stałych fragmentów. Może nie brzmi to aż tak romantycznie jak pojedynek w deszczu, ale zapewniam, że jest równie ciekawe. A w miniony weekend mogliśmy zobaczyć nie jeden, lecz dziewięć pojedynków, z czego o trzech opowiem bardziej szczegółowo.
*****
W sobotnie popołudnie, w stolicy zachodniopomorskiego, naprzeciwko siebie stanęli piłkarze Pogoni Szczecin prowadzeni przez Kostę Runjaica i zawodnicy Lechii Gdańsk pod wodzą Tomasza Kaczmarka. Obie drużyny prezentują w tym sezonie zbliżony poziom i stanowią wraz z Rakowem Częstochowa grupę pościgową za Lechem Poznań. Ten pojedynek miał zatem kolosalne znaczenie, był typowym meczem o sześć punktów. Tym bardziej zdziwić mogło, że zobaczyliśmy starcie bardzo jednostronne. Było to spotkanie pięści z nosem, gdzie Pogoń była pięścią.
Zaczęło się golem Damiana Dąbrowskiego z karnego w 9 minucie, po tym jak Dusan Kuciak po indywidualnym błędzie technicznym sfaulował naciskającego go Luisa Matę. Dla kapitana Portowców była to pierwsza bramka od 1664 dni (94 mecze bez gola). W 22 minucie z kontuzją zszedł Rafał Kurzawa, co paradoksalnie pomogło Szczecinianom, bowiem zastąpił go Kamil Grosicki – bezdyskusyjny król tego meczu.
Chwilę po tej zmianie wyrównującą bramkę dla Lechii zdobył Zwoliński, który po długiej piłce za plecy obrońców popisał się doskonałym wykończeniem i chłodną głową w polu karnym Pogoni. Gdańszczanie nie dowieźli jednak remisu do przerwy, gdyż w 36 minucie mogliśmy po raz pierwszy tego wieczoru zobaczyć pełną i spuentowaną bramką akcję trio Kowalczyk-Grosicki-Zahović. Ten pierwszy wypuścił popularnego „Grosika” na lewym skrzydle, a następnie polski sprinter dograł po ziemi do znajdującego się w polu karnym Zahovića, który bezproblemowo umieścił piłkę w siatce z najbliższej odległości. Obrona Lechii została po prostu rozklepana jak na luźnym treningu.
Druga połowa, to był już koncert w wykonaniu ofensywy Pogoni Szczecin pod batutą maestro Kamila Grosickiego. Najpierw w 51 minucie mieliśmy bliźniaczą akcję wyżej wymienionego trio. Kowalczyk do Grosickiego na skrzydło, Grosicki fantastycznie, na centymetry wrzucił do nieobstawionego w polu karnym Zahovića, a ten z bliska wpakował piłkę do siatki głową.
Chwilę później, w 54 minucie, po asyście Maty (który piłkę otrzymał sekundę wcześniej od 83-krotnego reprezentanta Polski) Sebastian Kowalczyk do dwóch kluczowych podań dorzucił jeszcze bramkę, po znakomitym uderzeniu z bocznej części pola karnego. Zawodnicy Pogoni nie zamierzali jednak na tym kończyć. W 69 minucie Grosicki zakończył swoje show fantastyczną asystą w stylu Quaresmy do nadbiegającego Michała Kucharczyka, który z bliska umieścił piłkę w siatce swoim pierwszym kontaktem z futbolówką w tym meczu. Rzeź zielono-białych mogła się skończyć jeszcze wyższym wynikiem, ale w 80 minucie Kucharczyk minimalnie pomylił się przy strzale z dystansu.
Tak czy inaczej, Lechia została rozbita. Straciła 5 goli, wszystkie z pola karnego, z czego trzy z nich padły po strzałach z „piątki”. Kiepskie świadectwo dla obrońców Gdańszczan. Uciekając się do francuskiego, który jest językiem szermierzy, romansów i znakomitych wyrobów piekarniczych, była to le massacre.
Tomasz Kaczmarek i cała Lechia na długo zapamiętają lekcję daną przez Pogoń Kosty Runjaica z Kamilem Grosickim na czele. Wraz z takim występem powrócił, na razie nieśmiało, ale jednak, temat powrotu Kamila Grosickiego, doświadczonego skrzydłowego, do kadry oraz lekceważenia ekstraklasy przez selekcjonera Paulo Sousę. Moje zdanie jest takie, że Grosicki, owszem, może być przydatny kadrze, lecz nie powinniśmy o tym decydować pod wpływem jednego znakomitego występu. Na szczęście do baraży zostało jeszcze prawie 5 miesięcy.
*****
Zaraz po starciu w Szczecinie rozpoczął się pojedynek Rakowa Częstochowa z Zagłębiem Lubin. Po serii trzech meczów bez zwycięstwa, piłkarze Marka Papszuna musieli udowodnić, że mistrzostwo nie jest jedynie przemijającą powoli mrzonką, a realnym celem. Okoliczności tym bardziej sprzyjały udowadnianiu zaangażowania przez ostatni wywiad prezesa Legii Warszawa, Dariusza Mioduskiego, który, nie przebierając zbyt dużo w słowach, potraktował Raków jak prywatny folwark, do którego zamierza lada moment zgłosić się po trenera Papszuna.
Nie można nikomu zakazać otwartego mówienia o planach obsadzenia kadry szkoleniowej swojego klubu, ale mówienie o tym w tak otwarty sposób, w trakcie sezonu, przy kiepskiej pozycji negocjacyjnej, przed meczem z Leicester w Lidze Europy i z buńczuczną pewnością co do tego, że oferta prędzej czy później zostanie zaakceptowana, może uchodzić za lekki nietakt.
Ale wracając do sobotniego starcia, naprzeciw Częstochowian stawali tego dnia piłkarze Zagłębia Lubin prowadzeni przez Dariusza Żurawia, którzy ostatnimi czasy znaleźli się w dołku i nie posmakowali zwycięstwa w 7 ostatnich meczach.
Spotkanie było bardzo dynamiczne już od początku. Ruleta Daniela, kilka fauli taktycznych, szarża Niewulisa w ataku, drybling Ledermana z 5 minuty, Wdowiak szarpiący na skrzydle – to wszystko można było obejrzeć do 20 minuty.
A potem zgasły jupitery. Tak, dalszy przebieg spektaklu w Częstochowie zakłóciła awaria światła. Na szczęście jakiś czas później udało się wznowić mecz. Niestety, nie pamiętam, ile zajęła awaria, ale zdążyłem zrobić sobie kakao, zjeść nielichy kawał babki, prześledzić zdanie Twitterowej braci na temat awarii światła, odpalić Fife 13 (topowa edycja, mogę się kłócić) i rozegrać mecz Monaco przeciwko Nantes. Po tym czasie światło wróciło.
W 28 minucie Lederman obrócił się z piłką w środku pola i podał ją do kompletnie niepilnowanego Gutkovskisa (to nie hiperbola, obok napastnika Rakowa naprawdę nikogo nie było, nie wiem o czym myśleli przy tej akcji obrońcy Zagłębia), który, dość niepewnie, bo po rękach Hładuna, otworzył wynik tego spotkania.
To w jak fatalnej dyspozycji była tego dnia obrona Zagłębia może podkreślać akcja z 36 minuty, kiedy to Patryk Kun, kompletnie nieobstawiony, dochodzi do główki i oddaje groźny strzał. Z całym szacunkiem do Patryka Kuna, jest to świetny wahadłowy i jeden z najbardziej pracowitych zawodników w ekstraklasie, ale jego wzrost według Transfermarktu to 165 centymetrów. Tymczasem duet środkowych obrońców Zagłębia – Kruk i Pantić – mierzą kolejno 185 i 188 centymetrów. Kun wygrał główkę. W polu karnym. Między tymi dwoma.
Nie dziwi więc pewnie fakt, że na 1:0 się nie skończyło. W 47 minucie bramkę strzelił znakomity w tym sezonie Ivi Lopez, po długiej piłce od Papanikolau. Kwadrans później czerwoną kartkę obejrzał Pantić za faul taktyczny na Gutkovskisie, który pressingiem odebrał piłkę serbskiemu obrońcy. W 69 minucie znów strzela Ivi Lopez, po uderzeniu czubem, lecz VAR wskazał na minimalnego spalonego i Zagłębiu tym razem się upiekło. Co się odwlecze, to nie uciecze. Nie trzeba było długo czekać na kolejnego gola.
Gutkovskis otrzymał prostopadłe podanie i na raty wystawił piłkę Iviemu, który zdobył swoją drugą bramkę, tym razem nie anulowaną przez VAR. Dzieła zniszczenia dopełnił Poletanović z karnego w 91 minucie po faulu Ratajczyka na Długoszu. Raków zwycięża Zagłębie 4:0.
Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na to, jak znakomicie w polu karnym odnajduje się Ivi Lopez. Wszyscy wiemy, jak wspaniale ten zawodnik uderza z dystansu, szczególnie ze stojącej piłki, ale świetne wykończenie jest jednym z atutów pomijanych w rozmowach o 27-letnim Hiszpanie.
Pierwszy gol to spokojne uderzenie wewnętrzną częścią lewej stopy po przełożeniu obrońcy. Hładun bez szans. Anulowany gol to sytuacyjny strzał z czuba, który zaskakuje bramkarza. Z kolei drugie trafienie to mocne, dokładne uderzenie prawą nogą z prawej części pola karnego po długim słupku. Decyzja może nie była najlepsza, Ivi nieco utrudnił sobie zadanie w ten sposób, ale wykończył perfekcyjnie i nie pozostawił żadnych złudzeń bramkarzowi Miedziowych. Miał trzy okazje, pokazał trzy świetne wykończenia, zdobył dwa gole.
Był to mecz, w którym Zagłębie ukazało całą swoją nieporadność i braki kadrowe. Kiepscy w rozegraniu, bezpłodni w ofensywie i po prostu beznadziejni w obronie. Próby grania od własnej bramki często kończyły się prostymi błędami i stratami w środku pola, groźnych akcji było z tego jak na lekarstwo.
Raków natomiast udowodnił, co miał do udowodnienia – że wciąż liczą się w walce o mistrzostwo i są naprawdę groźni. Do tego Marek Papszun po raz kolejny pokazał swój taktyczny sznyt. Dużo prostopadłych podań i długich piłek przeciwko niezgranej i kiepsko kryjącej defensywie Zagłębia prowokowało sytuacje 3v3 i 4v4, po których padały gole. Do tego bezdyskusyjne zdominowanie środka pola przez Ledermana i Poletanovića. Papszun wygrał z Żurawiem, a Raków dokonał le massacre na Miedziowych.
*****
Warto wspomnieć jeszcze o derbach Poznania. Obie drużyny łączy postać Łukasza Trałki, byłego zawodnika Lecha, obecnie kapitana Warty. Na tym podobieństwa się kończą.
Z jednej strony Lech, lider idący po pierwsze mistrzostwo od 2015 r., z drugiej Warta, kopciuszek poprzedniego sezonu, gnębiona teraz przez szarą, ligową rzeczywistość. Z jednej strony Maciej Skorża, ikona, trzykrotny Mistrz Polski, z drugiej Dawid Szulczek, 31-latek prowadzący drużynę w swoim drugim meczu w ekstraklasie. Idąc stereotypami wieku, można było się spodziewać spotkania pragmatycznego Lecha z pełną ułańskiej fantazji Wartą. Tak jednak nie było.
Warta wyszła na ten mecz bardzo defensywnie, w specyficznej formacji, którą można by ująć jako 1-6-3-1. Do tego piłkarze z zielonej części poznania byli bardzo zdyscyplinowani i świetnie przygotowani taktycznie. Oddawali piłkę Lechowi, zostawiali miejsce na rozegranie w okolicach środka boiska, doskakiwali do pressingu dopiero kiedy piłkarze Kolejarza zaczynali się gubić lub zbliżyli się do pola karnego.
Lech walił głową w mur, kolejne wrzutki były łatwo wybijane, strzały z dystansu chwytane, a stałych fragmentów prawie nie było. Warta natomiast kontratakowała i kilka razy była blisko objęcia prowadzenia. Na przerwę piłkarze schodzili jednak bez bramek.
Druga połowa wyglądałaby pewnie tak samo, ale Lecha uratował pierwszy w tym meczu błąd obrońców Warty, kiedy w 53 minucie po kolejnej wrzutce zgubili krycie. Nieprzypilnowany Antonio Milić wbił piłkę do siatki z okolic 7 metra od bramki po dograniu Joela Pereiry.
W 64 minucie znowu wrzutka, tym razem bezpośrednio z wolnego i znowu błąd defensywy Warty. Tym razem egzekutorem był Ishak, który skierował piłkę pod poprzeczkę ładnym uderzeniem głową. Był to 9 gol kapitana Lecha w tym sezonie. Później gra się otworzyła, Warta nie miała już czego bronić i obraz meczu diametralnie się zmienił. Pojawiły się dynamiczne akcje i kontrataki po obu stronach. Nie przyniosło to jednak żadnych bramek.
Podsumowując, derby Poznania pokazały starą prawdę, mówiącą o tym, że futbol to gra błędów. Dwa błędy wystarczyły, by Lech wygrał 2:0. Wynik mówiący sam za siebie, a przecież spotkanie było wyrównane. W grze Warty widać już pierwsze autorskie pomysły Dawida Szulczka, co pozwala kibicom z zielonej części Poznania na patrzenie w przyszłość z nadzieją. Lech natomiast dopisuje kolejne trzy punkty, a dzięki porażce Lechii zwiększył przewagę nad grupą pościgową z 2 do 3 punktów.
*****
Legia w końcu przełamała złą passę i pokonała Jagiellonię Białystok 1:0. W kuluarach mówiło się o ewentualnej interwencji kibicowskiej w razie niekorzystnego wyniku, więc może to i lepiej. Oprócz Legii wygrał również Górnik Zabrze, który pokonał Górnika Łęczna 1:2. Kluczowym wydarzeniem tego spotkania była piękna bramka Podolskiego zza pola karnego. Jak widać Mistrz Świata z 2014 roku odnalazł wreszcie ekstraklasowy rytm i na golu przeciwko Legionistom nie zamierza poprzestać.
Serię zwycięstw przedłużył do 5 Radomiak Radom, pokonując Wisłę Kraków 1:0. Piłkarze Białej Gwiazdy, pomimo obiecującego początku sezonu, schodzą coraz bliżej strefy spadkowej. Poza tym Piast wygrał 2:1 z Termalicą, Śląsk Wrocław zwyciężył Stal Mielec 2:1 i również wynikiem 2:1 zakończyło się spotkanie Wisły Płock z Cracovią.
To wszystko, za tydzień między innymi starcie Cracovii z Legią i pojedynek Lechii z Rakowem, który może wyrzucić Gdańszczan z obecnej grupy pościgowej za Lechem.
Jan Woch