Świat się kończy, a kapitalizm zjada własne dzieci
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 1 czerwca 2021
Był sobie taki filozof, który nazywał się Adorno, prawdziwy był z niego pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy i pogromca uśmiechów dzieci. Pisząc swoje mądre testy zwracał uwagę na niebezpieczeństwo płynące ze strony nowych nurtów, a zwłaszcza tej niecnej popkultury. Po dziś dzień, kiedy widzę bunt przeciwko nowatorstwu w sztuce i narzekanie w stylu ,,kiedyś to było”, to myślę sobie właśnie o nim i z nostalgią wspominam, jak szybko nadrabiałem jego tekst o szkodliwości jazzu przy jednoczesnej próbie nie spóźnienia się na zajęcia z muzyki na drugim roku pięknych studiów kulturoznawczych. Ech, kiedyś to było.
Dlaczego jednak przywołuję figurę tego jakże sympatycznego pana? Ano, odpowiedź jest bardzo prosta. To znowu się dzieje; nowe prądy w sztuce zabijają stare, artyści tracą pracę, a niecny kapitalizm zatapia zęby w szyjach niewinnych ofiar.
Czy Goku może pokonać Supermana?
Starożytne pytanie stawiane przez mędrców i zestawiające te dwie popkulturowe ikony nareszcie znalazło odpowiedz. To nie Goku może pokonać Supermana. Zaszczyt ten należy przypisać Deku (,,My Hero Academia”), Tanjiro (,,Demon Slayer”) czy chociażby Yuji Itadoriemu (z ,,Jujutsu Kaisen”). Po kolei jednak: o co właściwie chodzi w całym dramacie?
Okazuje się, że wedle najnowszych rankingów sprzedaży powieści graficznych na amerykańskim rynku, dotychczas dominujące tytuły ze stajni DC Comics i Marvela straciły na znaczeniu do tego stopnia, iż pośród 20 najlepiej zarabiających powieści wizualnych próżno szukać jakiegokolwiek komiksu z tych wydawnictw. Co więcej, całą listę zdominowały tytuły mang. Te szokujące wieści sprawiły, że rozgorzała dyskusja tak gorąca, iż doprowadziła ona do kilku dram w Internecie. Najbardziej nobliwym przykładem tego typu kontrowersji była wypowiedź Gerrego Conway’a, oskarżającego dzieła z kraju kwitnącej wiśni o seksizm i mizoginię. Tu jednak zaczyna się dopiero prawdziwa zabawa. O ile częściowo zgadzam się z zarzutami wskazującymi na przedmiotowe traktowanie kobiecych postaci w niektórych mangach, tak zarzut ten z powodzeniem można wykorzystać przeciw amerykańskim komiksom i lateksowym, obcisłym strojom super bohaterek.
Co więcej, zabawne słyszeć tego typu oskarżenia z ust osoby odpowiedzialnej za współtworzenie postaci Power Girl, czyli powszechnie uważanej za jedną z najbardziej przeseksualizowanych postaci kobiecych w komiksie (polecam przeczytać Superman/Batman: Wrogowie publiczni, gdzie faktycznie zobaczyć można dużo postaw kontrowersyjnych i niewybrednych żartów z tejże bohaterki). Jednak samo czepianie się twórcy jest tu ciosem poniżej pasa i myślę, że wystarczy zamieścić jego odpowiedź na krytykę, z jaką się spotkał. Autor napisał bowiem tak na swoim Twiterze:
Given the number of angry replies from manga fans to my post suggesting some manga art is pederastic and misogynistic, I can only assume there are lots of incels who beat off to drawings of oversexed preteen girls.
Pozostawię tę wypowiedź bez komentarza.
Kapitalizm poprosi o dokładkę
Za naiwność uważam natomiast zaskoczenie związane z ową rynkową zmianą. Korzeni zjawiska mogliśmy dopatrywać się znacznie wcześniej. Publika od długiego czasu miała problem z nadążaniem za kontinuum i ciągłością fabularną w większych historiach. Częściowo można złożyć to na karb wydawców traktujących swoich bohaterów i światy bardziej jak jedno IP, niż jako faktyczne postaci przechodzące rozwój i zmieniające się wraz z nowymi historiami, w których brali udział. Sam pamiętam swoje ogromne rozczarowanie wiążące się z porzuceniem obiecującego wątku ślubu Batmana z Catwoman w jednej z serii DC. Brak możliwości wprowadzenia istotnych kanonicznych zmian w wizerunkach ikonicznych bohaterów sprawiał, że często tkwili oni w martwym punkcie, a ich historie nie mogły być pchnięte na nowe tory z obawy przed negatywnym przyjęciem takich zmian przez fanów. Przez co wiele fabuł, mimo pozornej rewolucyjności, służyło właściwie zachowaniu statusu quo.
Dodatkowo nie pomagało angażowanie dużej liczby scenarzystów do tworzenia osobnych historii z tymi samymi protagonistami i protagonistkami. Często skonfundowani czytelnicy nie wiedzieli, od którego tomu mają zaczynać swoją lekturę. Dla porównania: liniowe i z reguły chronologicznie, jednolite fabuły mang najczęściej tworzone przez jednego artystę jawiły się jako znacznie mniej skomplikowane, o niższym progu wejścia dla zwyczajnego czytelnika, szukającego angażującej historii.
Dodamy do tego czynniki ekonomiczne. Mianowicie – tomik mangi cenowo zdecydowanie był tańszy, niż cegła skupiająca w sobie większą ilość zeszytów o danym bohaterze. Same tytuły znajdujące się na liście ,,20 najchętniej kupowanych” nie różniły się również bardzo tonem od typowych historii superbohaterskich. ,,My Hero Academia”, która okupowała wiele czołowych lokat tej listy, powstała w dużej części pod wpływem dzieł takich jak ,,X-Man” czy innych znanych nam bliżej marek. Pokazuje to, że zwyczaje czytelników pozostały takie same, jednak zdecydowali się oni sięgnąć po teksty, które mogłyby dostarczyć poszukiwanych przez nich wrażeń.
Przyszłość uniwersum
Oczywiście nie chcę powiedzieć, że mangi nie są pozbawione problemów. Z nimi wiążą się kompletnie inne niedogodności, związane z kwestią tłumaczeń, kulturowymi różnicami i estetyką (brak koloru), która nie każdego przekonuje. Mimo tego dużego sukcesu, nie wróżę też japońskim dziełom całkowitego przejęcia rynku. Zapewne po uporaniu się ze skutkami epidemii i nowych filmowych premierach z MCU i DCU, oczekiwać będziemy mogli wzmożonej aktywności także i na rynku komiksu. Niemniej, jeżeli choć w niewielkim stopniu mangi wpłynęły pozytywnie na rynek amerykańskich powieści wizualnych, to zjawisko to można uznać za całkiem pozytywne. W końcu to rynek zdecyduje, czego tak naprawdę pragną czytelnicy. Ja jako fan obu mediów z nadzieją wpatruję się w przyszłość, licząc, że powstaniemy jak Mroczny Rycerz i unikniemy Najciemniejszej Nocy.
Patryk Długosz