Rzeczy, które zaskoczyły mnie podczas studiowania na UJ
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 29 lipca 2021
Rozpoczęcie studiów otwiera nowy etap w życiu każdego człowieka. Opuszczając mury szkoły średniej raz na zawsze zrywamy z dotychczasowym systemem, w jakim przyszło nam się uczyć. Wyryte na pamięć klucze odpowiedzi przestają być przydatne, a codzienny rytm postępujących po sobie godzin lekcyjnych zastępują wykłady i konwersatoria. Weryfikacji ulegają także stereotypy na temat wykładowców i wybranych uczelni. Pośród wszystkich tych zmian łatwo jest się zagubić i zostać zaskoczonym przez nową rzeczywistość.
Kwadrans po studencku
Jak najlepiej zacząć rok akademicki? Oczywiście, spóźniając się na swoje pierwsze w życiu zajęcia. Autobus najwyraźniej nie zrozumiał powagi sytuacji i postanowił odjechać szybciej, niż przypuszczałam. Znalezienie innego transportu w sobotni poranek zakończyło się niepowodzeniem, a resztę drogi musiałam pokonać w pełnym biegu. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy pod drzwiami sali wykładowej zastałam zaledwie garstkę innych świeżo upieczonych studentów dziennikarstwa i komunikacji społecznej, którzy zarzekali się, że zajęcia wciąż się nie zaczęły. Podejrzeń nabrałam, oczekując spóźnionego już profesora, który, jak się okazało, wcale nie był spóźniony. Wykład trwał w najlepsze za drzwiami, których nikt nie raczył wcześniej sprawdzić, podczas gdy my szarpaliśmy za niewłaściwą klamkę. No bo jaka klasa w szkole ma dwa różne wejścia?
Kiedy zdaliśmy sobie sprawę z naszej głupoty, na tłumaczenie się studenckim kwadransem było już za późno. Weszliśmy więc ze spuszczonymi głowami, obawiając się najgorszego. Profesor jednak nas oszczędził, jedynie na chwilę odrywając się od wykładania prawa prasowego, w celu posłania nam spojrzenia wyrażającego dezaprobatę. Reszta dnia minęła już spokojnie, a ja doszłam do następujących wniosków: sale wykładowe mogą mieć dwa wejścia, więc lepiej sprawdzić każde. Natomiast wykładowcy rzadko kiedy mają problem ze spóźnieniami, o ile nie przeszkadza się im w prowadzeniu zajęć. W związku z tym mówienie „dzień dobry” w zestawie z formułką przeprosinową zwyczajnie nie jest dobrym pomysłem.
Profesor nie taki straszny, jak go malują
Wyobrażając sobie typowego wykładowcę spodziewałam się starszego człowieka, który ma duże doświadczenie, jest poważny i przekonany o słuszności materiału, jaki wykłada. Jednym z jego atrybutów jest niewątpliwie teczka zawierająca stos tajemniczych papierów, oraz eleganckie ubranie i okulary. Lepiej mu nie przerywać i nie wchodzić w zbędną dyskusję, jeśli nie chcemy popaść w niełaskę. Niezadowolenie wzbudzi również fakt pominięcia lub pomylenia jego tytułu profesorskiego. W zderzeniu z taką wizją nauczyciela akademickiego, Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej zdaje się pochodzić z odległej galaktyki.
Już na starcie pierwszych zajęć praktycznych przywitał nas uśmiechnięty, młody wykładowca. Szybko okazało się, że sporą część akademickiego grona stanowią osoby niewiele starsze od swoich uczniów, potrafiące złapać świetny kontakt ze studentami. Podczas zajęć mogliśmy swobodnie dyskutować na tematy poruszane przez wykładowców, którzy byli otwarci na różne opinie o omawianym zagadnieniu. Wielu z nich urozmaicało swoje wypowiedzi zabawnymi anegdotami lub historyjkami z życia prywatnego. Niektórzy byli do tego stopnia zaangażowani, że na koniec semestru stworzyli własne ankiety, sprawdzające zadowolenie z przedmiotu, lub zachęcali do brania udziału w tych oferowanych przez uczelnię.
Starsi członkowie grona akademickiego również nie próżnowali, nadrabiając niekonwencjonalne pomysły na zajęcia swoją wiedzą i doświadczeniem. Pozytywny odbiór autorytetów zaowocował nawet wytypowaniem kilku ulubionych wykładowców całego roku, którzy cieszyli się szczególną sympatią za swoje ciepłe podejście do pracy. Jednym z najbardziej lubianych okazał się być wymagający autor opowiastki o „Dżinie na pustyni”, która miała za zadanie zobrazować zasady ekonomii. Najwyraźniej legendy o strasznych profesorach nie znajdują już potwierdzenia w rzeczywistości tego wydziału.
KONSERWAtorium czy KONWERSAtorium?
Jednym z największych wyzwań stojących przed każdym świeżo upieczonym studentem jest niewątpliwie przyzwyczajenie się do zmiany trybu nauki. Już od najmłodszych lat szkoła uczy nas podążania za schematami, i udzielania odpowiedzi zgodnych z konkretnym kluczem. Niejednokrotnie jesteśmy również zmuszeni zajmować się tematyką, która nijak nie ma związku z naszymi zainteresowaniami. Podejmując decyzję o studiowaniu konkretnego kierunku po raz pierwszy sami możemy wybrać to, czego chcemy się uczyć. Owocuje to zupełnie innym systemem, który z góry zakłada, że kształcimy się sami dla siebie. Dawniej obowiązujące wytyczne przestają nas ograniczać, zachęcając do kreatywności i pogłębiania wiedzy na interesujące nas zagadnienia. Każde zadanie na zadany temat jest wartościowe, a zaangażowanie odgrywa ważną rolę podczas wystawiania oceny końcowej.
Wymóg samodzielności myślenia, wykraczającego poza suche zapamiętywanie teorii, był dla mnie najmniej zaskakującym, a jednocześnie najbardziej odczuwalnym elementem studenckiego życia. Nowy system nauki ujawnił się jeszcze podczas przeglądania listy przedmiotów pod postacią tajemniczego określenia „konwersatorium”, które przez wielu świeżaków (w tym mnie) jest początkowo omylnie czytane jako „konserwatorium”. Kryjące się pod tą nomenklaturą zajęcia zakładają dużą dawkę aktywności zarówno samodzielnej, jak i prowadzonej w mniejszych zespołach. Intensywne uczestnictwo w dyskusji oraz podejmowanie prób znalezienia odpowiedzi na pytania postawione przez wykładowców są doceniane i mogą pomóc podczas egzaminu końcowego. Ważnym elementem zaliczeń są również prace pisemne, które zapewniają dużą swobodę w wyborze jednego z dostępnych tematów, lub pozwalają całkowicie samodzielnie wymyślić zagadnienie, którym chcielibyśmy się zająć. Rozwój jednostki dopełniają liczne oferty darmowych kursów, projektów lub ofert pracy, wysyłanych przez organy uniwersyteckie.
Nowoczesna fasada
Każdy, kto choć raz uczył się w miejskiej szkole, wie, jak duży problem stanowi ich dofinansowanie ze strony miasta. Pękające podłogi, łuszcząca się farba, stare wyposażenie i mocno zużyte pomoce naukowe nie ułatwiają uczniom przetrwania tego okresu edukacji. Przechadzając się po niektórych budynkach krakowskich uczelni można odnieść wrażenie, że i one borykają się z tym problemem. Wybierając się na swój przyszły wydział nie oczekiwałam zbyt wiele, by ostatecznie z zaskoczeniem przyznać, że nie mam na co narzekać.
Położony w otoczeniu zieleni i bezpośredniej bliskości komunikacji budynek Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej prezentuje się nowocześnie i estetycznie. Okolica może zaoferować zacienioną siłownię na powietrzu, a wewnątrz obiektu znalazło się miejsce na pufy, będące idealnym miejscem do odpoczynku pomiędzy zajęciami. Niewątpliwą zaletą jest również bliskie położenie względem sklepu spożywczego i obecność punktów gastronomicznych. Zadbano nawet o takie szczegóły, jak logo uniwersytetu na różnych elementach armatury w łazience. Nawet wykładowcy mają w zwyczaju żartować z nowych studentów, zadziwionych jakością UJ-otowskiego papieru do kserówek.
Pozytywny obraz instytucji dopełniają sympatyczni pracownicy sekretariatu, którzy okazali się niezwykle pomocni podczas ubiegania się o przeniesienie na stacjonarny tryb studiów, oraz obecność licznych organizacji zrzeszających studentów. Można wśród nich wymienić radio internetowe UJOT FM i telewizję internetową UJOT TV, które umożliwiają odbywanie praktyk studenckich.
Przygotowała: Kaja Ożga