Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Retrospektywa Daft Punk – ,,Homework”

Autorstwana 8 marca 2021

Plan na najbliższe tygodnie był inny, ale muszę oddać Bogu, co boskie, a robotom, co robotyczne.

22 lutego francuski duet elektroniczny Daft Punk ogłosił zakończenie kariery. Uznałem, że to świetna okazja, aby przez najbliższe tygodnie przyjrzeć się ich dyskografii w serii retrospektyw-recenzji. Zaczynamy, rzecz jasna, od debiutu z 1997 roku, zatytułowanego Homework.

Nie ulega wątpliwości, że o ile późniejsze albumy Robotów (szczególnie Discovery) zawierały hit na hicie i większość utworów z nich jest dość dobrze zapisana w pamięci fanów muzyki, nie tylko tej elektronicznej, o tyle z Homework większość ludzi pamięta głównie dwa świetne single: Da Funk i Around The World. Reszta debiutu niknie gdzieś w powszechnej świadomości, a szkoda, bo choć Dafci nie reprezentowali tu jeszcze aż takiego poziomu maestrii jak na swoich kolejnych krążkach, to to nadal bardzo sprawny, wyrównany album. Fakt, że wyżej wymienione utwory stały się największymi pochodzącymi z niego hitami świadczy w głównej mierze, że w porównaniu z resztą Homework są to kawałki najbardziej przystępne, ale wcale nie szczególnie lepsze od reszty albumu.

Zacznijmy jednak od tych dwóch hitów. Da Funk stoi przede wszystkim dwoma aspektami – zagranym na zelektryzowanej gitarze, przeciąganym głównym motywem oraz wielokrotną, zróżnicowaną linia basu. Na tej kanwie Dafci budują skomplikowaną i wieloczęściową kompozycję: a to odrzucimy jedną linię basu, wrzucimy inną, zabierzemy na chwilę gitarowy motyw, aby zastąpić go nieco bardziej rytmicznym, wyciszymy wszystko oprócz basu i syntezatora, potem znowu nałożymy wszystko na siebie, dorzucimy sampel wokalny. Każdy z tych segmentów bardzo sprawnie przechodzi w następny. Każdy też trwa na tyle długo, aby odpowiednio wciągnąć i zahipnotyzować, ale nie na tyle długo, by znużyć. W zaledwie 5 i pół minuty Roboty pokazują potencjał swojej elektronicznej maestrii, który w pełni uwolnili płytę później.

Jak już jesteśmy przy długich motywach, to powiedzmy parę słów o Around The World. Niektórzy do dziś zastanawiają się, jak francuskim DJ-om udało się z powtarzania tytułowej frazy przez ponad 7 minut uczynić międzynarodowy hit. Postaram się rozwikłać tę zagadkę. Around The World nie traktuje wokalu jak wokal. Obecne jest tu podejście, które potem bardziej lub mniej świadomie przejęli bawiący się auto-tune’em raperzy z Kanye Westem na czele – głos ludzki jako instrument. Sampel wokalny z tytułowymi trzema słowami nie jest tu warstwą wokalu, tylko kolejną warstwą dźwięku, użytą do kompozycji. Around The World tylko z pozoru jest monotonne – podobnie jak Da Funk ma segmenty, każdy nieco inny, większość z nich połączona powtarzalnym wokalem, ale budująca wokół niego zupełnie różne instrumentalne pasaże.

No, skoro dwa największe hity mamy już za sobą, pora przejść do reszty tej znakomitej płyty. To co pierwsze zwraca uwagę gdy porównamy Homework do reszty dyskografii Robotów to jej surowość – jest to bez wątpienia house, ale połączony z mocnymi wpływami techno. Słychać to w szczególności na Rollin’ & Scratchin’ gdzie basowe, pierdzące przestery zostają doprowadzone do rangi kolejnej warstwy dźwięku. Jednym z surowszych elementów krążka jest również Rock’n Roll, który stanowi dla mnie coś w rodzaju techno-housowej reinterpretacji brzmienia tytułowego gatunku. Oh Yeah również zahacza o tę surowość, ale jednocześnie słychać tu mocno coś, co chyba można uznać za hołd złożony chiptune’owi – cały numer jest jakby „zglitchowany”, pełno tu różnych pozornie losowych sampli. Warto wrócić do tego kawałka, zwłaszcza ze stylistyka ta powraca aktualnie do łask w postaci całego nurtu hyperpopu i postaci takich jak 100 gecs czy Charli XCX.

Poza tymi surowszymi momentami Homework to jednak nadal house pełną gębą. I to house najlepszej próby, a do tego różnorodny. Czuć, że Roboty nie miały tu jeszcze do końca określonego stylu, więc szły ze swoim brzmieniem w różnych kierunkach, ale jakimś cudem każdy wychodził im równie dobrze. Czuć tu mocne inspirację funkiem i disco z poprzednich dekach (Revolution 909, High Fidelity), ale zdarzają się też utwory bardziej „współczesne”, czysto housowe. W tej kategorii zwraca uwagę ciąg trzech kawałków, które słyszymy pod koniec albumu – Burnin’, Indo silver Club i Alive. Cała triada podszyta przede wszystkim wyraźnym syntezatorem, w pierwszym utworze psychodelicznie sprężystym, w drugim dyskotekowo słonecznym, a w trzecim kosmicznie napiętym. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki skonstruowany jest początek Burnin’ – powoli pojawiające się bębny, delikatny sampel w tle, coraz większy efekt elektrycznej dystorcji i nagle, blisko drugiej minuty utworu, wejście tego tanecznego, funkowego sampla, który brzmi niemalże abstrakcyjnie w porównaniu z ambientowym początkiem utworu, a mimo to pasuje idealnie.

Słychać też na Homework podwaliny tego, co potem miano nazwać french house’em czy też french touchem. Wolę te drugą nazwę, bowiem oddaje ona znakomicie ten niewymuszony luz gatunku, którego prekursorami byli Dafci. To muzyka, która skrzy się delikatnym, muskającym skórę wczesnoletnim słońcem, Myślę, że najbardziej tego ducha na High Fidelity, Revolution 909 oraz Fresh. Na pierwszym z tych utworów sampel jest po prostu perfekcyjnie dobrany – krótki framgent wokalu i dwie nutki na saksofonie na początku idealnie oddają to, czym jest francuski dotyk. 

Fresh to chyba dla mnie jeden z niesłusznie niedocenianych ukrytych diamentów w dyskografii Daft Punk – zaczyna się od szumu fal, na których potem pojawia się gitarowa solówka. Ta szybko zatrzymuje się na jednym dźwięku, który staje się kanwą całego utworu, rosnącego wraz ze stopniowo wchodzącym funkowym samplem. Mamy w sumie 3 niezależne od siebie warstwy. Na pierwszej szum fal, który towarzyszy nam przez cały utwór. Na drugiej gitara (a może to syntezator?), powoli dłubiąca kolejne dźwięki, przeciągająca je. No i na samej powierzchni mamy ten funkujący motyw. Te warstwy pozornie nie łączą się w ogóle, brakuje między nimi jakiejkolwiek muzycznej synergii, a mimo to uzupełniają się perfekcyjnie.

Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego dziś tak mało osób wraca do debiutu Robotów – nie nazwałbym tej płyty trudną, ale jest 1) dość długa (75 minut) oraz 2) wyjątkowo różnorodna, można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że niespójna stylistycznie. Mimo wszystko są to chyba jedyne dwie wady, które jestem w stanie z Homework wyłuskać, bo poza tym to po prostu świetny album. Owszem, słychać wyraźnie, że francuski duet jeszcze nie do końca wyrobił sobie styl, że poszukiwał swojej ścieżki, ale w trakcie tych poszukiwań wyszło spod ich rąk kilkanaście naprawdę świetnych numerów, stanowiących świetny pomost między dawnym disco i funkiem, surowym techno oraz rodzącym się dopiero french touchem. Naprawdę warto do tego debiutu wrócić, nie tylko dla największych hitów.

A już za tydzień: Discovery, drugi album duetu, przez wielu fanów elektroniki uważany za płytę idealną.

Tekst: Maciej Bartusik

Oznaczono, jako

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close