Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Reinhold Messner, człowiek wielu twarzy, ale jednej mimiki

Autorstwana 13 września 2024

Reinhold Messner przyjechał do Polski pierwszy raz po 10 latach. Oczekiwania wobec tej wizyty były różne, w zależności od tego, kogo zapytać. Ja nastawiałem się na wielkie show, z prawdopodobnie ostatnią szansą na skradnięcie polskich serc przez Tyrolczyka, bo jak wiemy, ojciec czas dla nikogo nie jest łaskawy. Nasze polskie środowisko jest dosyć specyficznie nastawione do osoby Messnera. Z jednej strony większość uznaje jego autorytet i osiągnięcia, jednak z drugiej zawsze towarzyszy temu pewien cień goryczy. Czy to z zazdrości, że to nie Kukuczka był pierwszy? Czy może z poczucia niesprawiedliwości i nierównych szans samego wyścigu? A może przez pewność siebie samego Messnera? Trudno powiedzieć, prawdopodobnie wszystkiego po trochę.

Jest piątek, drugi dzień Festiwalu Górskiego, godzina 9:30. Reinhold rozpoczyna podpisywanie książek, gazet, albumów, kasków i innych pomysłowych gadżetów, które na festiwal przytachali ze sobą uczestnicy wydarzenia. Pomimo mojego patronatu medialnego i możliwości wejścia za kulisy, z szacunku do gościa, ustawiam się pokornie w kolejce piętnaście minut przed planowanym rozpoczęciem podpisów licząc na to, że uda mi się zdobyć autograf w moim egzemplarzu Na Krawędzi. Kolejka jest ogromna i spora część osób rezygnuje z czekania. Rozmawiając z innymi, dowiaduję się, że pierwsi śmiałkowie ustawili się w niej już o siódmej rano. Wybija 10:30, czyli planowany koniec rozdawania podpisów. Minęła godzina, a mnie i Reinholda dzieli zaledwie parę osób. Dookoła robi się nerwowo, ludzie zaczynają się rozpychać, a obecni wolontariusze starają się zapanować nad sytuacją i utrzymać porządek. Jeden z nich podchodzi do Reinholda i pyta go, czy możemy kontynuować podpisywanie, na co otrzymuje jednoznaczną odpowiedź: continue. Przychodzi moja kolej i zyskuję zaszczyt posiadania autografu jednego z najwybitniejszych wspinaczy wszechczasów. Schodząc z podestu odwracam się i widzę za sobą wciąż spory tłum. Reinhold został dla każdego, przedłużając podpisywanie o kolejną godzinę, czym w moich oczach zyskał ogromny szacunek.

Messner regularnie powtarza, że himalaizm NIE jest sportem, ponieważ brak w nim wyrównanych warunków, jakie znajdziemy na hali. Różne uwarunkowania pogodowe, różnice w adaptacji do wysokości, ekipa z którą się wspinasz, czy nawet kaprysy góry – która jak nie będzie “w humorze”, nie pozwoli się zdobyć. Wszystko to sprawia, że nie ma dwóch identycznych wejść. Czy to oznacza jednak, że himalaizm nie jest sportem? Przecież istnieje rywalizacja, ocenia się kto zrobił to szybciej bądź w lepszym stylu. Czy to nie wystarczy, aby uznać dziedzinę opartą na umiejętnościach i sprawności fizycznej za sport? Zapytałem Reinholda, czy interesuje się w takim razie olimpiadą, na której wspinaczkę – według jego definicji wyjątkowo – można nazwać sportem:

Franciszek Dawid: Czy śledził pan ostatnie zmagania olimpijskie i czy miał pan swoich faworytów?

Reinhold Messner: Nie, zero zainteresowania.

FD: A paraolimpiadę?

RM: Ostatni raz oglądałem ją jeszcze jak była w Tokio, nie wiedziałem że jest tam wspinanie. Uważam, że jest to nie do przyjęcia, że osoby upośledzone wysyła się na ścianę.

[wstawka od autora] Od lat jako wolontariusz jeżdżę na obozy organizowane dla osób z niepełnosprawnościami, gdzie wspólne wyjścia w góry są stałym punktem programu. Właśnie w koszulce jednego z obozów siedziałem naprzeciw Reinholda. Uważam, że te słowa są krzywdzące wobec tych osób, a przede wszystkim wobec profesjonalnych zawodników, którzy dedykują swoje życie szlifując daną dyscyplinę sportową, swoje rzemiosło do perfekcji, pomimo wrodzonych, bądź nabytych niedoskonałości. Wylewają pot, krew i łzy, pracują na pełen etat, aby rywalizować na największej scenie. Wszystko to, żeby ktoś skwitował ich pracę w ten sposób, odbierając im całkowicie sprawczość i osobowość – wysyłając ich na ścianę.

FD: Mówił pan często o rozdmuchanym przez media wyścigu z Jerzym Kukuczką o pierwszemu zdobycie wszystkich czternastu ośmiotysięczników. Wiadomo, Polacy w tym okresie kibicowali swojemu rodakowi. Czy później, mając styczność z polskim środowiskiem, czuł się pan w nim jak antagonista? Jak ta relacja na przestrzeni lat ewoluowała?

RM: Po pierwsze to nigdy nie mówiłem ani o konflikcie, ani o wyścigu. Takie podejście być może było popularne w Polsce, ale nie u mnie.

FD: Chciałem tylko sprostować, właśnie o to mi chodzi, to media stworzyły ten konflikt, co pan powtarzał wielokrotnie. Wyścigu nie było, póki nie rozdmuchały tego media.

RM: Rzeczywiście to było duże wydarzenie medialne, ale nie mogło tutaj być mowy o żadnym wyścigu tak naprawdę, ponieważ na przykład, ja wróciłem z wyprawy na K2, a Jerzy był na Gaszerbrumie. Potem wspinaliśmy się na te góry odwrotnie, natomiast panowały wtedy zupełnie inne warunki, więc nie dało się tego zupełnie porównać. Natomiast pamiętam, że mieliśmy dla siebie bardzo duży szacunek. Miałem ogromny szacunek także do innych Polaków, których wyprawę po raz pierwszy spotkałem w 1972 roku w górach wysokich, to była pierwsza polska wyprawa. Nasze drogi bardzo często się krzyżowały, spotkałem wielu wspinaczy nie tylko z Polski, ale także ze Stanów Zjednoczonych i innych krajów. Ja z kolei jako Tyrolczyk miałem swoje własne cele do zrealizowania. Każdy z nas miał własne cele, które staraliśmy się zrealizować i nie wchodziliśmy sobie w drogę. To były fantastyczne czasy i dużo z nich wyniosłem. Natomiast kiedy Kukuczka zginął byłem na Antarktydzie, gdy się o tym dowiedziałem i było to dla mnie emocjonujące doświadczenie. Ktokolwiek czytał o tej tragedii wtedy wie, że to była tragedia, która bardzo dotyka, ponieważ działo się to w strefie granicy przeżycia. Natomiast pamiętam, że podchodziłem do niego i do innych polskich wspinaczy z wielkim szacunkiem.

 

Mimo, że spodziewałem się utartej PR-owej gadki, zdenerwowałem się, że całkowicie olał moje pytanie. Ta wypowiedź trochę podsumowuje całą historię relacji Messner – Polacy. Reinhold zawsze podkreślał, że darzy ogromnym respektem polskie środowisko wspinaczy – Kurtykę, Kukuczkę, Wielickiego i wielu innych gigantów polskiego himalaizmu oraz alpinizmu – ale poza tym, nigdy nie odnosił się dogłębniej do odbioru jego osoby przez polską społeczność, niekoniecznie wspinaczy. Może tak naprawdę miał to od zawsze gdzieś, ale nie chciał tego publicznie powiedzieć? Regularnie powtarza, że rywalizacja z Kukuczką nigdy nie istniała, nie miała prawa bytu, a jedynie media zrobiły z niej coś wielkiego. Być może my, Polacy, rzeczywiście z tego przedsięwzięcia chcieliśmy zrobić z igły widły? Taką dwudziestowieczną adaptację obrony Częstochowy? Może potrzebowaliśmy w trudnych czasach PRL-u afirmacji, że się do czegoś nadajemy i potrzebowaliśmy kogoś, komu moglibyśmy kibicować, aby zająć głowę w tej trudnej dla naszego narodu sytuacji i pozwolić sobie na trochę nadziei na lepsze jutro?

Być może, ale faktem jest, że Reinhold zawsze był ambitnym człowiekiem. Kiedy odebrano mu i Hansowi Kammerlanderowi zdobycie Annapurny w 1985 roku, publicznie wyśmiał tę decyzję, krytykując osoby za nią odpowiedzialne i nazywając je niekompetentnymi (swoją drogą miał rację). W czerwcu 1970 roku, razem ze swoim bratem Günterem, znajdowali się pod Nangą Parbat, gotowi na atak szczytowy. Z bazy u podnóża góry kierownictwo wyprawy omyłkowo wystrzeliło czerwoną flarę – mającą zwiastować niepogodę. Reinhold mimo to w nocy podjął się samodzielnego ataku szczytowego, jednak po pewnym czasie dostrzegł za sobą sylwetkę swojego brata podążającego jego śladami. Messnerowie razem zdobyli górę, ale Güntera złapała choroba wysokościowa. Schodząc z góry zginął zostając zmieciony przez lawinę, przepadając bez śladu na kolejne 50 lat. Ostatecznie decyzja o podjęciu próby zaatakowania szczytu, a nawet jak sam Reinhold przyznaje – jego ambicja – prawdopodobnie kosztowała życie jego brata.

Osobiście nie wierzę Reinholdowi, kiedy mówi, że nigdy nie traktował pojedynku z Jurkiem jako wyścigu, a przede wszystkim nie wierzę, że nigdy nie zależało mu na byciu pierwszym. Oczywiście możemy tylko domniemać, ponieważ ciężko wyczytać prawdę z twarzy Tyrolczyka, która przecież tak niewiele zdradza. Wielu uważa go za biznesmena i polityka, w większej mierze niż wspinacza, ale jeśli porównamy jego osiągnięcia z innymi wspinaczami, z pewnością znajdzie się on w ścisłej czołówce wszechczasów, o czym ekipa z magazynu Góry dokładniej napisała artykuł.

Każdy z nas ma prawo myśleć co mu się podoba, bo nie żyjemy w dystopii Georga Orwella. Postać Reinholda Messnera budziła kontrowersje od dekad i ta jedna wizyta w Lądku Zdrój nic w tej kwestii nie zmieniła. Jako reporter, mogąc po raz pierwszy w życiu skonfrontować się z wszystkimi mitami krążącymi wokół Tyrolczyka i poddać je samodzielnie weryfikacji, jestem wdzięczny za to doświadczenie. Jak zatytułowałem ten artykuł, Reinhold Messner to postać o wielu twarzach, ale o jednej mimice. Człowiek nieekspresyjny, który przeszedł wiele w życiu, osiągnął więcej niż o czym wielu mogłoby tylko pomarzyć, a zaczynał dorastając w cieniu gór – dosłownie. Możemy mieć różne poglądy na konkretne tematy, ale nie dajmy sobie przyćmić w ten sposób legend i ich osiągnięć. Jeżeli przyjdzie nam czekać na kolejną wizytę Reinholda, tyle ile dane nam było tym razem, szansę na to, że się jej doczekamy są marginalne. Doceńmy legendy, póki są wśród nas.

Franciszek Dawid


Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close