Pogoni już nie ma, miała piękny pogrzeb. Podsumowanie 30. (i kawałka 31.) kolejki ekstraklasy
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 27 kwietnia 2022
Ostatni tydzień przyniósł nam pierwsze od dawna rozwiązanie w kwestii walki o mistrzostwo. Mianowicie, na 90% Pogoń już Mistrzem nie zostanie. Tylko jakiś kataklizm mógłby sprawić, że zarówno Raków, jak i Lech, zaliczą w swoich ostatnich trzech meczach aż dwa potknięcia. Drużyna ze Szczecina popisała się jednak świetną grą i walką niemalże do samego końca, co może niezbyt dobrze wygląda na tatuażu, na pewno gorzej niż MISTRZ POLSKI 2022, ale i tak warto docenić. Dlatego właśnie postanowiłem, że do końca sezonu będzie w tych podsumowaniach obowiązywał zakaz śmieszków z Pogoni Szczecin, która jest 7. klubem w tabeli wszechczasów ekstraklasy, a jednocześnie nigdy nie zdobyła żadnego trofeum. Jednocześnie skomplikowała się nieco sytuacja na dole, głównie za sprawą meczu Śląska z Termalicą i (rezultat derbów Wiseł?).
*****
Ale jak to się stało, że Pogoni z nami już nie ma? W tym celu trzeba się cofnąć aż o 7 dni, do 20 kwietnia. Mecze 31. kolejki rozgrywali finaliści Pucharu Polski. Tak się złożyło, że Raków grał akurat z Pogonią, więc prawdopodobnie największe wydarzenie tego sezonu odbywało się w tym wspaniałym prime time’ie, jakim jest środowy wieczór. No ale cóż, takie życie.
Mecz w Szczecinie od początku zaczął się inaczej niż przeciętne spotkanie na szczycie. Nie było zbyt wiele chłodnej kalkulacji, murowania bramki i szachowania się nawzajem. Zamiast tego zobaczyliśmy sporo indywidualnych popisów i wiele zaangażowania po obu stronach.
Pierwszą dogodną sytuację miał Raków. Po rzucie rożnym do główki z okolic 5. metra doszedł Petrasek, ale jego strzał był zbyt słaby i bliski środka bramki, by zaskoczyć jednego z najlepszych bramkarzy ekstraklasy jakim jest Dante Stipica. Pierwsza połowa należała jednak do gospodarzy. Raków niby próbował, ale to Pogoń wyprowadzała dużo bardziej dynamiczne i składne ataki. Szczecinianie mieli wyraźną przewagę w posiadaniu i prowadzili grę.
Wynik otworzył w 25. minucie niezawodny w tym sezonie Grosicki. Co ciekawe, akcję zaczął od bliskiego wyrzutu dołem Dante Stipica. Raków popełnił prosty błąd taktyczny, gdyż cała drużyna wysunięta daleko do przodu, przesunęła się do tyłu zbyt wolno. Piłkarze Pogoni łatwo wyszli spod źle założonego pressingu i kilkoma szybkimi podaniami weszli na połowę Rakowa. Tam błąd popełnił Tudor, szykując się do przecięcia podania do Grosickiego. Bichakhchyan z łatwością przerzucił obrońcę Rakowa, Grosicki wykorzystał swoją dynamikę na skrzydle, położył jeszcze w polu karnym na ziemi Petraska i Rundića, po czym mocnym strzałem prawą nogą umieścił piłkę w siatce obok bezradnego Kovacevića.
Chwilę później, po wyśmienitym podaniu lobem Kucharczyka za linię obrony Częstochowian, Grosicki mógł podwyższyć prowadzenie strzałem z powietrza, ale świetną interwencją popisał się bramkarz Rakowa. Do końca połowy to Pogoń dominowała, a odpowiedzi Rakowa były wątpliwej jakości. Ostatecznie jednak po 45 minutach mieliśmy 1:0 dla gospodarzy.
W przerwie Marek Papszun dokonał aż trzech zmian. Cała drużyna zaś zaczęła prezentować się inaczej. Pressing był niższy, za to obrona nieco bardziej cofnięta, a w rozegraniu Raków starał się grać na długie piłki i kontrataki. Te decyzje nie tylko odmieniły obraz spotkania, ale być może zdecydowały o Mistrzostwie Polski.
Już 2 minuty po rozpoczęciu drugiej połowy, długie podanie od Rundića otrzymał wstawiony w przerwie na atak Gutkovskis. Łotysz wbiegł pomiędzy środkowych Pogoni, przyjął znakomicie piłkę klatką już w polu karnym i uderzył ją potężnie półwolejem w prawy róg bramki. Stipica był bez szans. Coś nieprawdopodobnego, ten sam napastnik, który w ekstraklasie kojarzony jest z pierwszoligową młócką, dobijaniem patelni i graniem tyłem do bramki, zaprezentował w swoich pierwszych dwóch kontaktach z piłką więcej wirtuozerii, niż przez całą dotychczasową karierę.
Nie oznacza to jednak, że Raków całkowicie zdominował drugą połowę, a Pogoń biernie klepała. Świetnie w tym meczu zaprezentował się Vladan Kovacević. Bramkarz Częstochowian wielokrotnie ratował w tym meczu swoją drużynę, tym samym potwierdzając, że jest jednym z najlepszych w ekstraklasie na swojej pozycji, obok stojącego naprzeciw Stipicy.
Sytuacja zdawała się być patowa, a czas powoli się kończył, ale od czego jest Ivi Lopez, jeśli nie od przechylania szali właśnie w takich momentach. Raków wyszedł w 78. minucie z szybką kontrą po odbiorze na własnej połowie. Cebula przerzucił piłkę z prawej strony na lewą, do rozpędzającego się Hiszpana. Ten pozazdrościł chyba świetnej akcji Grosickiemu i genialnego wykończenia Gutkovskisovi, bowiem połączył obie te cechy przy swoim golu. Dobrze przyjął piłkę, po czym przełożył sobie dwukrotnie Zecha, wszedł w pole karne i oddał fantastyczny strzał lewą nogą, prosto w prawy górny róg.
Więcej bramek już w tym meczu nie padło. Pogoń niby jeszcze próbowała, ale w niezłej sytuacji w doliczonym czasie przestrzelił Parzyszek. Raków może świętować zwycięstwo i ma w tej chwili, może nie autostradę, ale przynajmniej prostą, dobrze wyasfaltowaną drogę powiatową do mistrzostwa. To właśnie piłkarze z Częstochowy, przez wzgląd na lepszy wynik meczów bezpośrednich, będą rozdawali karty w wyścigu z Lechem Poznań. Pogoni natomiast pozostaje już po raz kolejny gorycz porażki, która z każdym rokiem staje się zapewne coraz bardziej gorzka.
******
Kilka dni później, w niedzielę, do Poznania przyjechała Stal Mielec, by spotkać się ze swoim przeznaczeniem. Mielczanie nie wygrali żadnego z 8 ostatnich ligowych pojedynków, toteż mecz z Lechem zapowiadał się jako dość jednostronne starcie. Poznaniacy byli niekwestionowanymi faworytami, a dodatkowo mieli na sobie presję świadomości, że najmniejszy błąd może być równy utracie realnych szans na mistrzostwo.
I jak można się było po polskiej piłce spodziewać, Stal wyszła na prowadzenie już w 2. minucie spotkania. Dominik Steczyk otrzymał podanie w okolicach 16. metra, obrócił się przyjęciem i ładnie uderzył sprzed pola karnego w prawą część bramki. Strzał może nie był z gatunku tych „nie-do-obrony”, ale rażące słońce i zaskoczenie tak błyskawiczną decyzją o uderzeniu napastnika Stali, są jednak jakimś usprawiedliwieniem dla van der Harta. Paradoks takich sytuacji polega na tym, że jeśli ciągle widzisz w ekstraklasie tak niespodziewane zjawiska, to stają się one całkowicie spodziewane i wówczas właśnie logiczne przebiegi meczów przejmują rolę tych niespodzianek.
Na szczęście dla fanów Kolejarza, piłkarzy Lecha nie zdemotywowała szybko stracona bramka. Grali tak, jakby ciągle było 0:0, czyli bardzo atrakcyjnie i skutecznie. Lechici całkowicie zdominowali ten mecz, rozgrywali piłkę bardzo swobodnie wobec głęboko cofniętej defensywy Stali. Każdy obserwator widowiska w Poznaniu czuł, że to tylko kwestia czasu, kiedy zobaczymy odpowiedź.
Nie trzeba było na nią czekać jakoś spektakularnie długo. W 12. minucie Pedro Tiba posłał wypieszczone długie podanie do wbiegającego w pole karne Skórasia, a ten zamiast ryzykować strzał w biegu, cofnął inteligentnie futbolówkę do Ishaka, który wystawił ją na 15. metr Amaralowi. Portugalska dziesiątka, która na dobre odzyskała już formę, dopełniła formalności w tej drużynowej akcji i dokładnym strzałem wewnętrzną częścią stopy umieściła piłkę w bramce. Po drodze był jeszcze lekki rykoszet, który utrudnił interwencję Strączkowi, ale nie warto się nad tym rozdrabniać, bo Lech pokazał w tej akcji przede wszystkim to, jak świetnie zgrywa się poznańska linia ataku.
Ataki Lechitów nie ustawały. W 31. minucie z akcją lewym skrzydłem popędził Rebocho. Zgrał piłkę w pole karne do Ishaka, a środkowy napastnik Lecha przyjął zagraną nieco za plecy futbolówkę i uderzył z półobrotu. Strzał nie należał do najtrudniejszych, ale Strączek popełnił błąd przy rzucaniu się i uderzenie przeszło mu pod pachą, kiedy już upadał na trawę. Abstrahując od bramki na 2:1 dla Lecha, Rafał Strączek zalicza ogromny zjazd, jeśli chodzi o formę w drugiej połowie sezonu. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale na jesieni zaliczałem polskiego bramkarza do najlepszej piątki ligi. Cóż, należy trzymać kciuki, że jeszcze będzie lepiej.
Na początku drugiej połowy wciąż dominował Lech. W 49. minucie, po kilkudziesięciosekundowym obleganiu bramki Stali, wrzutkę Lechitów, przypadkowo zamienił na gola samobójczego Mateusz Żyro.
Taki obrót spraw nieco rozleniwił Lecha, a nie mająca już specjalnie czego bronić Stal ruszyła do ataku i nawet stworzyła sobie kilka okazji, najczęściej po stałych fragmentach. Najlepszą miał po rożnym w 74. minucie Oskar Zawada i nawet zdobył gola, ale przy walce o pozycje w polu karnym sfaulował Milića.
W końcówce Michał Skóraś jeszcze dwukrotnie obił poprzeczkę przy szybkich kontrach, ale ostatecznie wynik już się nie zmienił i Stal została odprawiona do domu z bagażem trzech bramek. Lech całkowicie zdominował spotkanie i utrzymał nad nim pełną kontrolę przez niemal całą jego długość. Stal natomiast przedłużyła swoją serię meczów bez zwycięstwa do 9 i tylko kiepska dyspozycja Śląska oraz Zagłębia sprawia, że Mielczanie nie są pierwszym celem dla próbującej wydostać się z ekstraklasowego mułu Wisły Kraków.
*****
W swoim środowym meczu za przyszłe zaległości Lech pokonał 3:0 Górnika Łęczną, w jeszcze lepszym i luźniejszym stylu niż w przypadku spotkania ze Stalą.
Radomiak Radom uległ w piątkowy wieczór Cracovii Kraków 0:1. W poniedziałek została ogłoszona dość… niespodziewana, żeby to ładnie i bezstronnie ująć, decyzja o pożegnaniu się z trenerem Banasikiem, który wprowadził drużynę z Radomia do ekstraklasy. Kolejny trener, który stał się ofiarą własnego sukcesu. Na jego miejsce do Radomia przybył Mariusz Lewandowski.
Zagłębie Lubin uległo w ciekawym meczu u siebie Górnikowi Zabrze 2:4. Zabrzanie przełamali tym samym serię 5 meczów bez zwycięstwa.
Bruk-Bet Termalica niespodziewanie rozbiła Śląsk Wrocław na wyjeździe aż 0:4. Zarząd Śląska podjął bardzo ciekawą, choć trącącą nieco myszką decyzję, o zamrożeniu pensji swoim zawodnikom i pracownikom. Jakich czasów dożyliśmy – kiedyś kluby ekstraklasy nie wyrabiały się z płatnościami, a teraz nagle zamrażają pensję w ramach kary.
Piast Gliwice wygrał 2:1 z Jagiellonią Białystok.
Lechia Gdańsk pokonała 2:0 Wartę Poznań, a obie bramki zdobył Flavio Paixao, tym samym zostając pierwszym obcokrajowcem w historii Ekstraklasy, który przełamał granicę 100 bramek. Ważny moment zarówno w karierze Portugalczyka, jak i w historii polskiej piłki.
Raków Częstochowa lekko nerwowo, ale skutecznie wyciągnął trzy punkty z meczu u siebie z Górnikiem Łęczna, pokonując gości 2:1.
Pogoń Szczecin odreagowała środową porażkę pokonując Legię Warszawa 3:1. Punktem zwrotnym tego meczu była czerwona kartka dla Zecha, po której to właśnie Szczecinianie nagle znaleźli więcej przestrzeni do gry i wpakowali Legionistom bramki na 2 i 3 do 1.
Przyprawiające o palpitację serca widowisko zafundowali kibicom piłkarze Wisły Kraków i Wisły Płock w poniedziałek. Spotkanie ostatecznie zakończyło się wynikiem 3:4, po bramce z karnego w ostatniej minucie spotkania. Jakby nie było dość, że dla mnie każdy poniedziałek jest już wystarczającym dreszczowcem…
Jan Woch