Podróż przez „Akedę”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 18 grudnia 2021
Była muzyka niezależna, był pop-rock, więc teraz czas na nieco inną stronę muzyki. Przedstawiam Matisyahu, czyli króla miszmaszu reggae, hip hopu i rocka. Oczywiście, miszmaszu w jak najbardziej pozytywnym tego słowa sensie.
Czy Matisyahu to pseudonim? Tak, ale nie tylko. To też hebrajskie imię, które wybrał sobie amerykańsko-żydowski artysta Matthew Paul Miller. Jego pochodzenie jest dość istotne dla zrozumienia jego muzyki – rzuca ono światło przede wszystkim na teksty, ale o tym opowiem jeszcze za moment.
Artysta urodził się w rodzinie Żydów rekonstrukcjonistycznych. Jego podróż miała swoje wzloty i upadki – między innymi nastoletni bunt, wyjazd do Izraela czy nauka w szkole na pustkowiu w stanie Oregon – jednak ostatecznie zaowocowała tym, że Matisyahu przyjął chasydzki styl życia. Fakt, że studiował judaizm przejawia się w jego twórczości przede wszystkim w tekstach, w których pojawiają się odwołania do biblijnych treści.
Płyta Akeda wydana została w 2014 roku. Tytuł na początku zawsze brzmiał dla mnie jak nazwa jakiejś odległej planety, ale dość niedawno dowiedziałam się, jak bardzo się pomyliłam w swojej dedukcji. Akedah to hebrajskie słowo oznaczające „związanie” – na ogół ma ono związek ze „związaniem Izaaka”, czyli biblijnej historii, w której Bóg nakazuje Abrahamowi złożyć w ofierze swojego syna. Co ciekawe, jak Matisyahu twierdzi, piosenki na tej płycie nie są o wiązaniu, a o czymś całkowicie przeciwnym. Artysta chciał w pewien sposób wyjść poza to, jak widzieli go inni ludzie – poza stereotypowy chasydzki wizerunek.
Matisyahu jest też świetny w łączeniu stylów. W swojej muzyce sprytnie i z dużym powodzeniem miesza ze sobą reggae i hip hop, a często także i rock – ale te nurty nie są jedyne. W jego piosenkach można też usłyszeć elementy w stylu dub, a także momentami beatboxing. Niektóre piosenki zdają się wpadać nawet w psychodelię (jak chociażby numer Youth z albumu o tej samej nazwie).
Akeda jednak różni się trochę od innych płyt Matisyahu. Wygląda na to, że jest tu znacznie więcej przestrzeni, którą podbija szczypta elektroniki – być może właśnie dlatego krążek zawsze kojarzył mi się z kosmosem i jakimiś nieznanymi planetami. Muzyka jest tutaj nieco bardziej zróżnicowana. Oprócz wszystkich elementów, które wcześniej wymieniłam, na Akedzie nie brakuje także big-bandowych wstawek czy bardziej etnicznych brzmień, które dodają dużej werwy i energii. Po drugiej stronie spektrum mamy tutaj numery, które przez swój dubowy styl zdają się „toczyć” – są bardzo klimatyczne ze względu na swój unikalny rytm. A skoro o tym właśnie mowa, to nie mogę zapomnieć o tym, że Matisyahu to mistrz zabawy rytmem, nie tylko w warstwie instrumentalnej. Sposób, w jaki ułożone są słowa w piosenkach na Akedzie odbiega od tradycyjnego podziału na wersy – momentami bardziej lub mniej. W swoich tekstach Matisyahu po prostu płynie za muzyką, a rytm słów staje się przez to liryczny i żywy. W połączeniu z charakterystycznym sposobem śpiewania oraz mówionymi i rapowanymi zwrotkami, wszystko to tworzy bardzo kolorową i przestrzenną całość.
Warstwa tekstowa za to ma w sobie coś, co czasami przybiera nieco mistyczny ton. Matisyahu często odwołuje się do Boga i wyrażeń, które spodziewalibyśmy się przeczytać na kartach Biblii. Z drugiej strony jednak inne jego teksty mówią o także bardziej przyziemnych sprawach – o walce z przeciwnościami losu, a także o wierze w samego siebie. To, co jednak przewija się przez wszystkie numery, to poetyckość połączona z prostymi zwrotami; a wszystko to splecione ze sobą ciekawą metaforyką. W niektórych piosenkach Matisyahu śpiewa również – czy też deklamuje – po hebrajsku. Czasem trzeba trochę naszukać się tłumaczeń, ale zdecydowanie warto, bo można znaleźć ciekawe nawiązania.
Akeda spoczywa w pewnego rodzaju klamrze. Płytę rozpoczyna piosenka Reservoir – obszerny, niezwykle przestrzenny numer, który ze swoim złożonym autobiograficznym tekstem i fragmentem biblijnym w tle przypomina mi bardziej poezję śpiewaną, jednak na tle bardzo nowoczesnej muzyki. Wszystko zaś kończy piosenka o tytule tym samym co płyta, która jest swego rodzaju podsumowaniem wszystkiego, co pojawiło się wcześniej – w niej powtarzają się najważniejsze motywy i wyrażenia z pozostałych numerów. Niektóre z nich to prawdziwe perełki. Na myśli mam przede wszystkim kawałek Broken Car, którego niesamowity klimat łączy się z dubowym, trochę „kopniętym” rytmem. To, co jest w tym numerze piękne, to jego przekaz – słowa otuchy, które na pewno wszyscy chcielibyśmy usłyszeć w chwili niepewności albo przygnębienia (polecam też sprawdzić teledysk, który jest po prostu przeuroczy). Inna wyjątkowa piosenka, Surrender, kołysze się w trójkowym metrum, ale Matisyahu, swoim zwyczajem, bawi się rytmem, przez co dużo się dzieje. Ten kawałek ma w sobie coś bajkowego (podobnie jak jego klip, który też polecam zobaczyć).
Muzyka Matisyahu – nie tylko ta na Akedzie – jest z pewnością warta przesłuchania. Jest barwna, żywa, czasem wzrusza, a czasem sprawia, że człowiek chce skakać i tańczyć. Spodoba się tym, którzy gustują w reggae i podobnym stylom – ale mam nadzieję, że i innym uda się na dłużej zaprzyjaźnić z tym artystą.
Weronika Boińska
Akeda – autorzy:
Wydawnictwo: Elm City Music Universal, producent: Stu Brooks, okładka: Jimmy Ovadia, mix: Joel Hamilton, mastering: Vlado Meller, muzycy: Matisyahu i Dub Trio (Stu Brooks, DP Holmes, Joe Tomino)