Ostatnia opinia o „Zielonej Granicy”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 27 października 2023
Miesiąc temu kinami zawładnęła jedna z najgłośniejszych premier polskiej kinematografii ostatnich lat. Najnowszy film Agnieszki Holland Zielona granica nie tylko sprawił, że widzowie rzucili się na bilety, by móc na własne oczy przekonać się o jakości tego dzieła, ale był również przyczyną niemałej dyskusji medialnej, w której uczestniczyli zarówno dziennikarze oraz krytycy, jak i osobowości ze świata polityki. Sam film, mimo że nie bierze udziału w wyścigu po Oscary, dostał reklamę lepszą niż niejeden film Patryka Vegi. Zielona granica dotyczy bowiem trudnego tematu, w którym łatwo o pewne uproszczenia czy manipulację faktów. Jednak polska reżyserka wielokrotnie udowadniała, że nie boi się poruszać zagadnień, które ją interesują, nawet jeżeli mogą wywołać spore kontrowersje. Sama też nigdy nie lubiła podporządkowywać się władzy, działając zwykle w kontrze do tego, co dzieje się na scenie politycznej. Tu kłania się Kino Moralnego Niepokoju!
Wolałem chwilę odczekać z kupowaniem biletu na projekcję Zielonej granicy. Chciałem, by temperatura wokół filmu trochę spadła i nie sugerując się żadnymi skrajnymi opiniami, krytycznie i w miarę obiektywnie (wiem, że strzelam sobie tymi słowem w kolano) ocenić ten głośny dramat o wydarzeniach na granicy polsko-białoruskiej. Od razu jednak zaznaczę, że nie zamierzam skupiać się na tym, czy rzeczywistość i sytuacje prezentowane na ekranie są zgodne z prawdą. Po pierwsze nie czuję się kompetentny w tej kwestii, bo jak sam mówię: „Nie znam się na polityce, jeno na filmach”. Po drugie uważam, że autorowi dzieła (niezależnie od medium) przysługuje całkowita wolność artystyczna, a prawdziwe wydarzenia mogą być naginane względem faktów, jeśli tylko wpływają korzystnie na odbiór całości. Licentia poetica ma więc moje pełne błogosławieństwo. Po tym wstępie zapraszam wszystkich do poznania mojej opinii.
Zielona granica Agnieszki Holland jest wyraźnie podzielona na cztery główne wątki. Reżyserka w pierwszym akcie filmu prezentuje je nam jako samodzielne historie, które łączy jedynie miejsce akcji, by później pokazać, jak losy tych bohaterów wzajemnie się przenikają. Bohaterami pierwszego wątku jest rodzina z Syrii, która przybywa do stolicy Białorusi, by stamtąd przetransportować się na teren Polski, a następnie do Szwecji. Towarzyszy im poznana na pokładzie samolotu kobieta z Afganistanu. Ich marzenia o szybkim przedostaniu się do Unii Europejskiej i ostateczna ucieczka od wojen w ich ojczyznach jest jednak szybko skonfrontowana z rzeczywistością. Zarówno strona białoruska, jak i unijna nie chcą brać za nich odpowiedzialności i przerzucają ich niczym piłkę (takie słowa padają w filmie!) przez granicę, często używając do tego bardzo drastycznych metod. Kolejna historia jest opowiedziana z perspektywy członka Straży Granicznej (w tej roli jak zawsze obiecujący Tomasz Włosok). Jego działania na granicy zostaną poddane próbie. Zaczyna wewnętrznie zadawać sobie pytanie – czy to, co robi jest faktycznie moralnie dobre, a może jest on tylko pionkiem w tej politycznej grze, w rękach polityków spokojnie siedzących w swoich poselskich gabinetach? Innymi postaciami, którym oświęcono wątek, jest grupa aktywistów, z którymi reżyserka wydaje się najbardziej sympatyzować. Oni również zmagają się z pewnym rozdarciem, gdyż z jednej strony chcą pomóc uchodźcom, a z drugiej mają świadomość tego, że władza związała im ręce i nie mogą wykazać się inicjatywą dobroczynną większą niż podstawowa opieka medyczna czy oferowanie wyżywienia. Ostatni wątek dotyczy najbardziej rozwiniętej postaci w tym filmie. Jest to postać Julii (Maja Ostaszewska), psycholożki w średnim wieku, która żyje samotnie w domu i udziela porad swoim klientom za pomocą spotkań online (akcja dzieje się w czasach pandemii COVID-19). Wiedzie ona spokojne i normalne życie do czasu, aż zacznie się coraz bardziej interesować losem przebywających w lasach ludzi, którym jedyne czego brakuje do szczęścia to dobrego paszportu. Wtedy zmienia nagle swoje nudne życie, zaprzyjaźnia się z aktywistami i postanawia pomóc tym, którzy tego potrzebują, narażając się przy tym policji i Straży Granicznej.
Film został nakręcony w kolorystyce czarno-białej z częstymi ujęciami z ręki, co daje wrażenie surowego materiału reportażowego nagranego faktycznie na granicy. Czy jednak wymowa tego dzieła jest tak czarno-biała jak kadry, które możemy oglądać na ekranie? Nie będę ukrywał, że samo wprowadzenie do tych poszczególnych wątków może rzeczywiście taki wizerunek kształtować. Pierwszoplanowymi antagonistami filmu są osoby powiązane ze Strażą Graniczną. Początek Zielonej granicy szczególnie uwypukla ich rasistowskie i ksenofobiczne nastawienie, wtłoczone do ich umysłów przez ich zarząd oraz media. Holland nie zamierza również ukrywać ich podłego zachowania wobec uchodźców, których traktują jak podludzi. W kontrze, jeśli chodzi o kompas moralny, usytuowani są aktywiści. Pozbawieni większych wad, zawsze skłonni do pomocy i krytykujący niehumanitarne zachowanie klasy rządzącej oraz wykonawców ich woli. Taki podział na jasną i ciemną stronę mocy sugeruje nam, nawet nie tyle propagandowe, ile dosyć naiwne i banalne w swojej treści dzieło. Wydaje się, że to trochę nie przystaje reżyserce o takim uznaniu na arenie międzynarodowej jak Agnieszka Holland. Na szczęście są to tylko pozory, gdyż twórczyni Kobiety samotnej i Całkowitego zaćmienia tę stworzoną w pierwszym akcie czarno-białą rzeczywistość filmu postanawia w późniejszej części wymieszać, tworząc różne odcienie szarości. Pokazując drugą stronę medalu tego europejskiego problemu, odsłania nam, że w szeregach Straży Granicznej znajdują się ludzie, którzy nie zgadzają się z aktualną polityką wobec uchodźców i cierpią moralnie, wykonując polecenia swoich zwierzchników. Symboliczny jest w tym wypadku rozgrywający się rok później epilog filmu, w którym widzimy tych samych strażników, tym razem na granicy polsko-ukraińskiej, którzy niosą bezinteresowną pomoc w kierunku uciekających przed wojną Ukraińców. Holland pozostawia nas z pytaniem, czy ta zmiana w zachowaniu jest wynikiem tylko różnic kulturowych, czy może wpływ na to ma odmienna polityka wobec obcych narodów? Jednak to nie polityczny aspekt jest istotą tego filmu. Reżyserka jak zwykle w swoich produkcjach skupia się na jednostkach, których nie oszczędzają ciężkie czasy oraz na ludziach, którzy mają dość wrażliwości i empatii, by na przekór wszystkim nieść pomoc odtrąconym. Niby nic nowego w twórczości Holland, ale jest coś, co wyróżnia ten film od ostatnich jej produkcji. Reżyserka, wzorując się na Człowieku z żelaza Andrzeja Wajdy, zatarła dystans czasowy między akcją Zielonej granicy a prawdziwymi wydarzeniami. Łatwo w takich przypadkach o brak odpowiedniego dystansu do tematu, ale tym razem zaskakująco się to udało. Punkt dla Holland.
Obsada filmu jest międzynarodowa – poza bohaterami z Polski, których grają rzecz jasna polscy aktorzy, mamy tutaj również reprezentantów kina bliskowschodniego w rolach przedstawicieli krajów uchodźczych. O ile ci pierwsi grają naprawdę dobrze i do żadnego castingu nie mam żadnych większych uwag, to przez fakt, że do głównych ról zostali zatrudnieni naprawdę znani aktorzy, może być trudno uwierzyć w ten reportażowy i dokumentalny charakter filmu. Jednak i z tym „problemem” Holland poradziła sobie nad wyraz dobrze, gdyż niektóre postacie swoim charakterem i zachowaniami mocno przypominają wizerunek publiczny, który ci aktorzy wykreowali w mediach. Odgrywająca rolę psycholożki Julii Maja Ostaszewska nie od dziś jest znana ze swojej aktywistycznej działalności i empatii wobec uciśnionych mniejszości, natomiast wcielający się w postać jej pacjenta, Bogdana, Maciej Stuhr zasłynął w ostatnich latach z ironicznych i prześmiewczych wypowiedzi na temat panującej w Polsce od 8 lat partii. Nie chcę tutaj twierdzić, że polscy aktorzy grają w tym filmie samych siebie, jednak zauważam pewne podobieństwa, które w pewnym momencie wywołały u mnie delikatny uśmiech (to, o który fragment mi chodzi, pozostawiam w sferze domysłów). Występ polskich nazwisk jednak traci na sile, jeśli się go porówna z kreacjami takich osób jak: Jalal Altawil, Behi Djanati Ataï, Mohamad Al Rashi czy Dalia Naous. Czy mówią wam coś te nazwiska? Dla mnie jako osoby, która siedzi głównie w polskim i amerykańskim kinie, były one całkowicie obce, co jednak okazało się korzystne dla filmu. Oglądając uchodźców przedstawionych na ekranie, nie widziałem aktorów, tylko prawdziwe postacie, które znalazły się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Dodatkowego realizmu dodaje również fakt, że używają oni swoich ojczystych języków. Biorąc pod uwagę dokumentalny styl Zielonej granicy, takie podejście do obsady ze strony Holland pozwoliło mi jeszcze bardziej uwierzyć w rzeczywistość na ekranie, nie sprowadzając tego filmu do poziomu taniej rekonstrukcji.
Nie odkryję niczego nowego, jeśli napiszę, że właśnie takie powinno być główne zadanie kina. Dobrze zrealizowane dzieło filmowe sprawia, że nie zauważamy aktorów, kostiumów i scenografii. Zanurzamy się w tym świecie, by przeżywać to, co widzimy w czasie seansu. Pod tym względem najnowszy film Agnieszki Holland wydaję się spełniać tę zasadę. Nie jest to produkt idealny, ale i ciężko przyczepić się w nim do czegoś konkretnego. Moja ocena wzrosła po projekcji. Wracając autobusem do domu, nie byłem obojętny wobec obejrzanych obrazów. Wyciągnąłem telefon i zacząłem szukać bardziej szczegółowych informacji na temat tego, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. Wcześniej nie śledziłem na bieżąco tych wydarzeń, a teraz się zaciekawiłem. To chyba najlepsza recenzja.
Autor: Bartłomiej Misiuda