Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Nie wszystek…?

Autorstwana 19 listopada 2020

Na dwa dni przed ponownym zamknięciem teatrów, w Łaźni Nowej udało mi się zobaczyć spektakl ,,Ginczanka. Przepis na prostotę życia”. Spektakl miał premierę w marcu i przedstawia historię kompletnie nieznanej mi wcześniej polskiej poetki. Zastanawiałam się, jak bardzo jej życie musiało być zaskakujące, skoro ktoś postanowił je pokazać na deskach teatru. Tym bardziej po spektaklu byłam zdumiona, jak bardzo historia Ginczanki przełożyła się na otaczającą nas pandemiczną rzeczywistość.

Zuzanna Ginczanka… a może Sara Polina Gincburg? Ukrainka, Żydówka, Polka? Poetka. Poetka, która umiłowała życie. Poetka z wyboru, bo tak postanowiła. Stanowczości i niezależności nauczyła się od babci, dlatego z małego wołyńskiego miasteczka wyjechała do Warszawy, żeby podbić cały literacki świat. A świat dla niej stał otworem, zawsze. Nie ze względu na oszałamiającą i egzotyczną urodę, nawet nie ze względu na talent, który dostrzegł sam Julian Tuwim, to szczera ciekawość świata umożliwiała jej patrzeć na otoczenie w niezwykle wielobarwny sposób. 

W spektaklu Anny Gryszkówny tytułowa prostota życia pokazywana jest od samego początku. Za scenografię muszą wystarczyć dwie lampy fotograficzne z parasolami, okrągły taboret, walizka i rakieta tenisowa. Jedna aktorka, w białym stroju tenisistki i jasnoniebieskim płaszczu. Od początku też zarysowuje się paradoks życia Zuzanny, które ,,zostało zapisane w jej oczach, niebieskim – smutnym i zielonym – wesołym”. Wszystko wydaje się być bardzo niepozorne, historia jakich wiele, o dziewczynie pełnej energii i witalności, która w dzieciństwie była aniołkiem w sklepie babci, która w rodzimym Równem przeżywała pierwsze młodzieńcze zauroczenie. Od zawsze wiedziała, że będzie poetką i była taka dumna z pierwszego opublikowanego wiersza w gazetce szkolnej. Po wyjeździe do Warszawy dziecięce marzenia zostają szybko weryfikowane przez wielkomiejską rzeczywistość. Bolesne doświadczenia jednak nie są w stanie złamać pogody ducha młodej dziewczyny. Jakkolwiek tragiczne by nie były, do samego końca pozostanie niezłomna w swoim przekonaniu, ze świat może być piękny i że ona może go odkrywać bez końca. 

To w Warszawie Zuzanna odkrywa niesprawiedliwość świata, a reżyserka w zaskakujący sposób ukazała obraz ówczesnej stolicy. Nie tylko dla bohaterki wielkie miasto okazało się być czym innym, niż w pełnych nadziei wyobrażeniach. Nie o takim warszawskim międzywojniu widz uczył się w szkole. W podręcznikach szkolnych nie sposób znaleźć wzmianek o antysemityzmie krzewionym na polskich uczelniach i przejawów bezkarnego mobbingu ze strony wydawców poważnych pism literackich. Bardzo znamienną jest scena, w której Zuzanna maluje flamastrem linię wzdłuż twarzy, dzieląc ją na pół. Z jednej strony była przekonana, że jej miejsce jest w Warszawie, z drugiej nie została tam ani razu nazwana Polką, wiedziała, że chce wydawać swoje wiersze, ale towarzystwo doceniało bardziej jej urodę na salonach. 

Zderzanie czystego, dziecięcego czasem, przekonania poetki, że jest obywatelką świata z brutalną rzeczywistością wyraźnie stanowi centralną oś spektaklu. Na oczach widza bohaterka dojrzewa, usilnie starając się przy tym nie stracić swojej niezłomnej afirmacji życia. Nawet, gdy opowiada o wojnie i swoich kryjówkach we Lwowie i Krakowie, nieustannie mówi o szczęściu, że tylko szczęście jest prawdziwym życiem. Nie narzeka, nigdy nie narzekała. Ale nie da się ukryć, że słowa te z każdym powtórzeniem mają coraz bardziej gorzki wydźwięk. Po aresztowaniu już nie chce podróżować na Madagaskar. Chciałaby już tylko zjeść jabłko.

Skoro o prostocie mowa, proste są rozwiązania sceniczne. Gryszkówna nie sili się na wydumane i wyszukane pomysły, stawia raczej na te sprawdzone (jak np. ogranie rakiety tenisowej, która w pewnym momencie staje się karabinem lub oknem więziennym). Kilka razy następuje interakcja z widzem, ale z zachowaniem przepisowych dwóch metrów. Ta surowość w środkach wyrazu pozwoliła na odpowiednie wybrzmienie tekstu Piotra Rowickiego, jak i kreacji aktorki Agnieszki Przepiórskiej. Widocznie starsza od swojej bohaterki, podejmuje grę w tenisa z Zuzanną z wyświetlonego na ekranie zdjęcia na początku spektaklu. Nie jest nią od razu. Tak jak bohaterka dojrzewa, tak Przepiórska z każdym kolejnym słowem staje się Ginczanką. Dojrzałość aktorki w połączeniu z onomatopejami w tekście Rowickiego, które na scenie wybrzmiewają bardzo często, doskonale ukazały osobowość poetki. Wartka opowieść płynnie przeplata się z prosto recytowanymi wierszami. 

Zuzanna Ginczanka mówi nam bardzo chętnie i bardzo dużo o swoich planach, o tym, jak bardzo jest na nie otwarta i jak wielkie one są. Doskonale znała swoją wartość i nie pozwoliła jej nigdy zdeprecjonować. Natomiast jej energia i przekonanie, by iść po swoje nawet w najtrudniejszych momentach były tak silne, że nie mogła się do końca życia pogodzić z tym, że nigdy ich nie zrealizuje. Miała być wielką poetką. Pozostał po niej jeden tomik wierszy. Jednak przede wszystkim kochała życie. Cholernie chciało jej się żyć. Doświadczenie pokoleniowe jej na życie nie pozwoliło. Na to musiała poczekać kilkadziesiąt lat, aż stworzą o niej spektakl. 

Krystyna Szymura

Spektakl powstał w koordynacji Teatru na Plaży w Sopocie i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie.

PREMIERA: 06.03.2020

REŻYSERIA: ANNA GRYSZKÓWNA
SCENOGRAFIA, KOSTIUMY: ANNA-MARIA KARCZMARSKA
MUZYKA: MICHAŁ LAMŻA
KONSULTACJA MERYTORYCZNA: AGATA ARASZKIEWICZ
REŻYSERIA ŚWIATŁA: MATEUSZ GIERC
INSPICJENT: ANETA SKRZYSZOWSKA
AUTOR: PIOTR ROWICKI

OBSADA: AGNIESZKA PRZEPIÓRSKA


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close