Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


„MNIE SIĘ PODOBAJĄ MELODIE, KTÓRE JUŻ RAZ SŁYSZAŁEM” – PRZYSZŁOŚĆ POLSKIEGO KINA POPULARNEGO

Autorstwana 12 maja 2023

Trochę mnie tutaj nie było, ale było to związane z wydarzeniem, które przez ostatni tydzień zawładnęło całym kulturalnym Krakowem. Większość ludzi robi sobie w ciągu tych dni grilla na działce, inni wyjeżdżają gdzieś na urlop, ja natomiast postanowiłem spędzić okres majówkowy na oglądaniu filmów w ramach trwającego wtedy Festiwalu Mastercard OFF CAMERA, który to w tym roku miał swoją 16. edycję. Jednak nie o wydarzeniu będzie ten artykuł. Oglądając rozmaite produkcje w małych kinach studyjnych zachwycałem się produkcjami, które cechowały się nieoczywistymi scenariuszami i mało eksplorowanymi przez różnych twórców tematami. Wychodziłem z projekcji z poczuciem, że polskie kino ma się dobrze. Szuka nowych form wyrazu, dotyka zagadnień, nad którymi zwykle się nie zastanawiamy, a także prezentuje nam zapadających w pamięć bohaterów. To, co jednak jest najistotniejsze to fakt, że są to pomysły świeże i wymyślone od podstaw przez niezależnych filmowców.

Jednak szybko zszedłem na ziemię, bo przypomniałem sobie, jakie rodzime filmowe dzieła czekają na mnie w najbliższym czasie w salach kinowych. Zauważyłem przy tym dziwną tendencję, która kiedyś była domeną głównie Zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem Hollywood. Teraz przenika ona powoli do polskiej kinematografii, czego się nie spodziewałem na naszym rynku. Życie potrafi jednak zaskoczyć – postanowiłem się podzielić refleksją na temat tego, co nam przyjdzie zobaczyć za niedługo na wielkich (oraz małych) ekranach.

Któż z nas nie zna Znachora? Ta ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, zrealizowana przez Jerzego Hoffmana, doczekała się statusu pozycji kultowej w naszym kraju. Przyczyny tego można się upatrywać w jego ciągłych powtórkach na różnych kanałach telewizyjnych przy okazji ważnych okoliczności. W tym wypadku nie przesadzam, gdyż w czasie samych tylko świąt wielkanocnych możliwe było obejrzenie tego filmu ponad dziesięć razy i w różnych dniach. Współczesny widz jednak w oczach producentów nie ogląda już telewizji, a przecież nie może być niezaznajomiony ze wzruszającą historią, jak to sierotka Marysia odnalazła tatusia na sali sądowej. 

Dlatego też opowieść o profesorze Rafale Wilczurze trafi na popularną platformę streamingową, tj. Netflix, ale już w zupełnie nowym wydaniu, ze zmienioną obsadą oraz innym twórcą na krześle reżyserskim. W tytułową rolę wcieli się Leszek Lichota. Trudno stwierdzić, czy stworzy lepszą kreację niż nieżyjący już niestety Jerzy Bińczycki, ale trzeba oddać twórcom, że dokonali dobrego wyboru, obsadzając aktora, który potrafi zagrać wymagające role (udowodnił to między innymi w bardzo wysoko ocenianym serialu HBO pt. Wataha). Czy zespoli się tak z postacią, jak poprzedni jej odtwórca? W to raczej wątpię.

Interpretacja znachora ukazana nam przez Bińczyckiego była tak udana i na tyle spodobała się widzom, że już tylko najwięksi znawcy i fani historii kina pamiętają pierwszą adaptację tej powieści, jeszcze z końcówki lat 30., gdzie w roli profesora Wilczura pojawił się przedwojenny aktor, Kazimierz Junosza-Stępowski. Obsada jednak nie budzi mojego niepokoju, bardziej się zastanawiam, dla kogo jest adresowana ta produkcja. Starsza publika będzie na nią patrzyła mocno krytycznie i na pewno nie obejdzie się bez porównań do wersji Hoffmana. Tak zwani młodzi dorośli”, do których sam się zaliczam, prawdopodobnie będą bardziej wyrozumiali, ale czy będą traktowali to dzieło poważnie? Z tym może być trudno, zważywszy na fakt, że poprzednia ekranizacja jest już mocno memiczna i występuje w sieci pod postacią różnych przeróbek (szczególnie popularna jest scena na sali sądowej ze słyną wypowiedzą bohatera granego przez Piotra Fronczewskiego).

Dla najmłodszego pokolenia fabuła przedstawiona w nowym Znachorze może nie być na tyle absorbująca, a może nawet wydawać im się nieaktualna i promować wzorce, które już dawno nie są obecne w naszym świecie. Bardzo możliwe, że twórcy będą chcieli trochę zmienić oryginał, ale to, czy taka zmiana wpłynie korzystnie na odbiór dzieła, przekonamy się niebawem (o ile ktoś to obejrzy).

Wspomniałem o Fronczewskim i to jest dobry moment, żeby powiedzieć o filmie, w którym on wystąpi. Już za niedługo na ekranach kin zagości nowa ekranizacja baśni Jana Brzechwy z panem Kleksem w tytule. Możliwe, że wiele osób pamięta jeszcze o filmach w reżyserii Krzysztofa Gradowskiego, w których promowane były piosenki Franka Kimono… tzn. Piotra Fronczewskiego. Produkcja ta była na swój sposób urocza i, pomimo że mocno infantylna, znalazła swoich zwolenników w momencie premiery (polecam sprawdzić, ilu widzów było na tym filmie w kinie). Wracając do niej po latach można się niestety mocno rozczarować. Filmowa Akademia pana Kleksa (ale też jej kontynuacje) bardzo się zestarzały. Zauważamy pewne nielogiczności scenariuszowe, słabe aktorstwo bohaterów dziecięcych czy wręcz prawie całkowity brak postaci kobiecych. Poza pamiętnymi rolami Piotra Fronczewskiego i Leona Niemczyka (ten drugi w roli Golarza Filipa) jako pozytyw mogę jeszcze wymienić scenę marszu wilków, kroczących w rytm heavymetalowej muzyki zespołu TSA z Markiem Piekarczykiem na wokalu, która wywołuje strach do tej pory. Wydaje się, że zrealizowanie nowej wersji przygód Pana Kleksa jest czymś oczywistym. 

Przyszło nam trochę czekać, ale już za niedługo będziemy mogli zobaczyć szalonego dyrektora specyficznej akademii w nowej odsłonie. Piotr Fronczewski wraca do tej serii, ale w zupełnie innej roli (przynajmniej tak można stwierdzić z materiałów promocyjnych). Postać Ambrożego Kleksa została za to przekazana Tomaszowi Kotowi, aktorowi znanego z ról w wysoko ocenianych filmach jak Skazany na bluesa, Bogowie i Zimna wojna. Reżyserii tej produkcji podjął się Maciej Kawulski, jeden ze współzałożycieli organizacji KSW, który w ostatnich latach dał się poznać polskiego widzowi jako reżyser filmów sportowych (Underdog) i gangsterskich (Jak zostałem gangsterem, Jak pokochałam gangstera). Po zrealizowaniu trzech fabuł głównie skierowanych dla dorosłego odbiorcy postanowił tym razem stworzyć produkt dla znacznie młodszych osób. Trochę mi to przypomina karierę meksykańskiego filmowca, Roberta Rodrigueza, który po wyreżyserowaniu Desperado czy Od zmierzchu do świtu na długi czas wylądował w kinie familijnym za sprawą serii Mali agenci. Jak był tego efekt? Ci, co widzieli, to wiedzą… Nie mogłem sobie darować tej delikatnej złośliwości, natomiast mam nadzieję, że Kawulski odnajdzie się w tego typu produkcji. 

W przeciwieństwie do poprzedniego tytułu, o tej adaptacji wiemy zdecydowanie więcej. Już na początku ogłoszenia prac nad tym filmem zostało nam ujawnione, że dziecięcym bohaterem nie będzie znany z Brzechwowego oryginału (czy też interpretacji Gradowskiego) Adaś Niezgódka, a jego dziewczęcy odpowiednik o imieniu Ada. Zmiana płci jednej z postaci mówi nam trochę o tym, jaki stosunek mają twórcy do książkowej wersji i jak luźno będą się jej trzymali. Nie można ukrywać, że ograniczenie uczniów Akademii tylko do chłopców u Brzechwy może być w dzisiejszych czas źle odbierane, więc taka decyzja wydaje się być jak najbardziej słuszna. Przez głowę przebiega mi jednak myśl, jak wiele zmian względem treści oryginału twórcy wprowadzili, adaptując go na scenariusz.

Kilka miesięcy temu został nam zademonstrowany teaser, który nie pokazuje za wiele jeśli chodzi o fabułę, ale za to dostajemy dużo informacji na temat klimatu i stylistyki tego dzieła filmowego. Nawet osoby, które za bardzo nie obcują z kinem mogą zauważyć, jak bardzo wygląd najnowszej produkcji Macieja Kawulskiego różni się od tego, co mogli zobaczyć w wersji z Fronczewskim w roli Kleksa. Tytuł z lat 80. charakteryzował się ograniczonymi budżetowo efektami praktycznymi, które w tamtym czasie występowały w produkcjach fantastycznych krajów bloku wschodniego. Było dużo kukiełek, iluzji optycznych, kolorowych światełek i kombinezonów, które wyglądały jak wyjęte wprost z ubogiej wersji Disneylandu.

Technika poszła do przodu i twórcy chcą to pokazać w nowej odsłonie przygód Ambrożego Kleksa. Świat, który widzimy w zapowiedziach, jest bardzo barwny i oniryczny. Przypomina krainy ze snów (ale też koszmarów), natomiast postać dyrektora Akademii, którą prezentuje nam Tomasz Kot, przywodzi na myśl dużo bardziej ekscentrycznego Doktora Who w interpretacji Matta Smitha niż serdecznego i rozśpiewanego dziwaka, do jakiego przyzwyczaił nas Piotr Fronczewski. Reżyser ma tutaj jednak duże pole do popisu, gdyż książka Brzechwy daje podstawy do tworzenia kreatywnych i nierealnych miejsc i historii. Czekam z niecierpliwością na premierę tego filmu, jednocześnie zdając sobie sprawę, że dostanę coś bardzo dziwnego.

O ostatnim filmie napiszę dużo mniej, bo w przeciwieństwie do poprzedniego tytułu wiemy o nim najmniej. W Polsce mamy wiele kultowych komedii, z których cytaty przeszły na stałe do języka potocznego. Można tutaj wymienić Misia Stanisława Barei, Seksmisję Juliusza Machulskiego czy Jak rozpętałem drugą wojnę światową Tadeusza Chmielewskiego. W ścisłej czołówce znajduje się również trylogia Sylwestra Chęcińskiego, w skład której wchodzą filmy: Sami Swoi, Nie ma mocnych oraz Kochaj albo rzuć. Widzowie od razu pokochali historię konfliktu dwóch sąsiadów, Pawlaka i Kargula, a kreacje aktorów, na czele z Wacławem Kowalskim i Władysławem Hańczą, przeszły do historii polskiej powojennej kinematografii. 

Nie tak dawno zostały ogłoszone prace nad kolejnym filmem z tejże serii. Nie będzie to jednak ani remake, ani też sequel, a prequel, czyli coś, co jest bardzo rzadkie w naszym rodzimym przemyśle filmowym. Będzie to historia umiejscowiona w czasie przed pierwszą częścią trylogii. Mamy w niej poznać młodsze wersje postaci z wymienionych wcześniej produkcji. Ja sam od dawna byłem przeciwnikiem kontynuowania losów tych bohaterów, ale środowisko filmowe mnie zaskoczyło i postanowili ugryźć tę serię z drugiej strony. Co za ironia losu.

Za kamerą ma stanąć aktor Artur Żmijewski, dla którego będzie to debiut reżyserski w filmie pełnometrażowym (wcześniej był odpowiedzialny tylko za kilka odcinków serialu Ojciec Mateusz). O tym, czy będzie tak samo dobrym reżyserem, jak aktorem, przekonamy się już po premierze kinowej. Historia pokazała nam, że filmy tworzone przez ludzi, którzy wcześniej dali się poznać światu od strony niezapomnianych kreacji, kończyć się mogą zarówno sukcesem, jak i porażką. W obsadzie prequelu za to ujrzymy między innymi takich aktorów jak Zbigniew Zamachowski i Mirosław Baka. Casting w mojej opinii bardzo dobry, bo talentu im nie brakuje, ale pytanie, czy udźwigną ciężar kultowości trylogii Chęcińskiego? Jestem sceptycznie nastawiony, ale mam nadzieję, że się mylę.

Zgodzicie się ze mną, że trochę mało tu nowych pomysłów. Widać wyraźny powrót twórców do filmów, które znają ze swojego dzieciństwa. Ze sfinansowaniem tych tytułów zapewne nie było dużych problemów, zważywszy, że fani oryginałów na pewno będą chcieli zobaczyć ich nowe inkarnacje, a dodatkowo pójdą na kina również ci, którzy nie są zaznajomieni z poprzednimi filmami. Można by rzecz, że przepis na sukces gwarantowany! Pod względem frekwencji czy liczby odtworzeń w pierwszym weekendzie możliwe, że tak, ale czy tak samo będzie pod względem artystycznym? Tu już nie jestem zbytnim entuzjastą. Jak widać, zamiast pisać nowe historie, rozpoczynać kolejne kultowe serie i adaptować literaturę, która jeszcze nie doczekała się swoich ekranizacji, polskie kino popularne woli wracać do sprawdzonych marek i postaci. Cytując inżyniera Mamonia z Rejsu Marka Piwowskiego: Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”.

Autor: Bartłomiej Misiuda


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close