Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


„Minjan” J. S. Margot – recenzja książki

Autorstwana 4 marca 2024

Minjan autorstwa J. S. Margot to książka pełna kontrastów i sprzeczności, których na pozór nie da się pogodzić. Po pierwsze, to duże różnice wewnątrz żydowskiej społeczności, w której poszczególne odłamy uznają swoje odmienności za zbyt wielkie, by móc harmonijnie współegzystować. Po drugie, to rozbieżność między autorką, ateistką i feministką, a opisywaną przez nią społecznością tradycyjnych, religijnych chasydów. W końcu, jest to też rozdźwięk między początkowym założeniem tekstu, który ma być reportażem o antwerpskiej społeczności chasydzkiej, i jego osobistym charakterem, którego nabiera wraz z biegiem książki.

Pierwszym kontrastem rzucającym się w oczy są różnice wewnątrz samej grupy chasydzkiej, co może być niemałym zdziwieniem dla osób z zewnątrz. Widzimy początkowo jednolitą społeczność żydowską, w której sami jej członkowie przyznają, że „niczego nie robią samotnie, nawet się nie modlą” (s. 40). Kiedy jednak zapoznamy się z tematem nieco bardziej, okazuje się, że ta jedność funkcjonuje przede wszystkim w ramach konkretnych, mniejszych wspólnot, które pojmują życie religijne (a co za tym idzie, każdy inny aspekt życia) w odmienny sposób. Nawet chasydyzm, który już sam w sobie jest wyodrębnioną grupą w judaizmie, jest podzielony na jeszcze mniejsze społeczności. Przedstawiciele tych różnych ugrupowań dają nam się poznać za pośrednictwem reportażu. Wyłaniają się przed nami zarówno niereligijny fotograf Dan, pamiętający o swoim dziedzictwie, choć nie żyjący
w społeczności chasydzkiej, jak i właściciel knajpy Mosje, u którego stołują często hindusi czy muzułmani. W końcu, zostaje nam także przedstawiona najbardziej zdecydowana w swoich opiniach Esther, spotykająca się z autorką na kawę, gdzie poruszane są tematy,
w których obie mają radykalnie odmienne zdania i nie boją się o nich mówić. Chasydka kilkukrotnie zrywa kontakt, ponieważ „dziennikarzom nie można ufać”, wyraża też dużą niechęć do bardziej liberalnych odłamów w judaizmie. Pielęgnuje ona jednak tę specyficzną relację, okazuje na swój sposób serdeczność i bardzo chce rozmawiać z kobietą, która pochodzi z zupełnie innego świata, niż ona sama. Z jednej strony otrzymujemy więc obraz różnorodnej chasydzkiej społeczności, która odbiega od stereotypowo pojmowanej jednolitej grupy i od której możemy czerpać widzę na temat różnorodności. Z drugiej strony dostrzegamy jednak, że nawet w takiej grupie, o której mogłoby się wydawać, że jest tak zgodna i jednorodna, istnieją poglądy i style życia niemożliwe do pogodzenia. Jak to ujął jeden z antwerpskich rabinów „w judaizmie nie ma jednomyślności…”. Czy rysuje to przed nami optymistyczną wizję na harmonijne współistnienie różnorodnych grup, czy też wręcz przeciwnie, to już jednak inna sprawa do przedyskutowania.

Kolejny bardzo wyraźnie rysujący się w książce kontrast, to ten na linii: dziennikarka J.S. Margot – społeczność antwerpskich chasydów. Na pierwszy rzut oka nie da się w takiej sytuacji znaleźć nici porozumienia. Tu pojawia się jednak duże zaskoczenie. Autorka nie tylko znajduje ową nić, ale udaje jej się także zbudować relacje. I to nie relacje o charakterze jedynie grzecznościowym, ale takie, które stają się głębokie i empatyczne (a jednocześnie w wielu wypadkach specyficzne). Mimo, że przychodzą momenty, w których wydają się one niemożliwe do utrzymania z powodu ogromnych różnic światopoglądowych, to okazują się w ostatecznym rozrachunku czymś, co pomaga autorce
w najtrudniejszych chwilach. Jest to o tyle ciekawe, że w Minjanie nie pojawiają się osoby, które diametralnie zmieniają swoje przekonania pod wpływem nowo nawiązanego kontaktu. Chasydzi
i chasydki trzymają się religijnego i konserwatywnego stylu życia (jest tylko jedna osoba, która od samego początku nie jest religijna i funkcjonuje na „uboczu” społeczności żydowskiej), jednocześnie Margot nie wyrzeka się ateistycznego i feministycznego postrzegania świata. Mimo niezłomnego trwania w odmiennych przestrzeniach światopoglądowych (a może paradoksalnie, właśnie dlatego?), relacje z poszczególnymi osobami stale się rozwijają. Jedne zapraszają pisarkę na szabat, inne prowadzą ostrożne rozmowy w odosobnionych miejscach. Niektóre relacje kwitną w bardziej oczywisty sposób niż inne, ale każda z nich trwa i jest szczególna na swój własny sposób.

Ostatni rozdźwięk ukazuje się wewnątrz samego tekstu. Podchodząc do lektury, spodziewałam się, na podstawie jej opisu, zbioru historii opowiadających o antwerpskich chasydach. Przez większość czasu taka narracja jest faktycznie utrzymywana. Po skończeniu tekstu zreflektowałam się jednak, że otrzymałam w rzeczywistości opowieść o jednostce, a konkretniej: o autorce. Osobisty charakter książki najbardziej wyraźnie ukazuje się w jej ostatniej części, która zatytułowana jest Lockdown. Kontakty towarzyskie są ograniczone, ponadto pisarka zmaga się z trudną sytuacją, jaką jest nowotwór męża. Narracja w bardzo szybki sposób kieruje się w jej stronę. Refleksje zawierane w tekście są już nie tylko związane z żydowską społecznością; książka staje się czymś w rodzaju pamiętnika traktującego o wielu różnych aspektach trudnego życia codziennego. Taki rozwój narracji może w pewnym sensie rozmijać się z oczekiwaniami, z którymi sięgamy po reportaż. W mojej opinii to rozmijanie się nie jest jednak niczym negatywnym, ponieważ dzięki temu zabiegowi, zamierzonemu czy też nie, możemy dostrzec inny obraz; obraz osoby, która buduje relacje z innymi na empatii i próbie rozumienia drugiej osoby, przy jednoczesnym utrzymaniu swojej tożsamości i własnych, często odmiennych wartości.

Co więc z tymi kontrastami? Myślę, że czynią tekst ciekawszym, zarówno w obrębie samej treści,
jak i w warstwie formalnej. Jego niejednoznaczność nie daje nam gotowych odpowiedzi, a otwiera przed nami przestrzeń do namysłu. Kontrast i rozbieżność nie są tożsame z konfliktem. Konflikty tworzymy my, być może dlatego, że jesteśmy niepewni tego, kim sami jesteśmy. Ważna jest tu też transparentność i szczerość autorki, która przedstawia świat przez pryzmat swojego pojmowania rzeczywistości, a jednocześnie nie przybiera tonu, który wskazywałby na to, że chce nam przekazać swoją wizję świata. W końcu po co jest literatura, jeśli nie do skłaniania nas do zadawania pytań, przemyśleń i autorefleksji, które dalej nas prowadzą do poznawania tego różnorodnego, ciekawego często świata?

Hanna Struska


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close