Himalaje zaczynają topnieć. Góry odsłaniają ciała wspinaczy
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 14 lipca 2021
Naukowcy ostrzegają, że topniejące lodowce mogą odsłaniać ciała himalaistów, którzy stracili życie podczas wspinaczki na Mount Everest. Dotychczas podczas wspinaczki na Mount Everest śmierć poniosło prawie 300 osób.
Cmentarz na Mount Everest
Szacuje się, że do tej pory na górę wspięło się ponad 4 800 osób. Od pierwszej próby jej zdobycia w drodze na szczyt zginęło prawie 300 osób. W chwili obecnej aż 75 proc. ciał pozostaje nieodnalezionych. Przewiduje się, że ciała zaginionych himalaistów spoczywają gdzieś w śniegu i lodzie. Gdy tylko rozpoczyna się sezon wspinaczkowy, zwłoki są usuwane po chińskiej stronie góry. Najnowsze modele klimatyczne wskazują jednak, że lodowce w okolicy Mount Everest, podobnie jak i na całej powierzchni Himalajów, szybko nikną.
„Z powodu globalnego ocieplenia, pokrywa lodowa i lodowce szybko się topią, a martwe ciała, które pozostawały zakopane przez te wszystkie lata, ujawniają się. Sprowadziliśmy zwłoki niektórych himalaistów, którzy zginęli w ostatnich latach, ale regularnie pojawia się wiele „starych” zwłok” – powiedział Ang Tshering Sherpa, były prezydent Nepalskiego Związku Wspinaczkowego. Członkowie Expedition Operators Association of Nepal (EOAN) pokreślają, że ściąganie martwych ciał z góry jest trudne i czasochłonne, a koszty takiej akcji wynoszą 40-80 tys. dolarów.
„Ta kwestia musi zostać potraktowana priorytetowo, zarówno przez rząd, jak i branżę alpinistyczną. Jeżeli potrafią to zrobić po stronie Tybetu, możemy to zrobić także tutaj” – powiedział Dambar Parajuli, prezes EOAN.
W ostatnich latach najwięcej ciał odkrywa lodowiec Khumbu. W jego dolnej części znajduje się lodospad Ice Fall, będący jednym z najtrudniejszych etapów podejścia na Everest. Wielu himalaistów jednak nie chce, aby po śmierci sprowadzać ich na dół. Uważają, że byłoby to oznaką braku szacunku. Są jednak wyjątki. Ciała, które znajdują się na drodze wspinaczkowej muszą zostać przeniesione, ponieważ mogą stanowić poważne niebezpieczeństwo dla innych.
Punkty orientacyjne
Niektóre ciała stają się punktami orientacyjnymi dla innych himalaistów. Jednym z nich są „Zielone Buty”. Nazwa pochodzi od zielonych, plastikowych butów, które cały czas znajdują się na nogach spoczywającego tam mężczyzny. Wspinacze nazywają tak miejsce pod samym szczytem na wysokości około 8500 metrów. Charakterystyczne obuwie miał na sobie Tsewang Paljor, który zmarł w partii podszczytowej Mount Everestu 10 maja 1996. W 2006 roku trzecią próbę zdobycia Mount Everestu bez tlenu podjął David Sharp. Brytyjczyk zasłabł tuż obok „Zielonych Butów”. Szacuje się, że minęło go wówczas około 40 osób. Nikt mu nie pomógł. Mężczyzna zmarł.
Widok ciał staje się obojętny
„W 2014 roku, gdy wchodziłem na Everest od strony chińskiej, naliczyłem po drodze 11 martwych ciał, a mój towarzysz – 16. Niektórzy byli wpięci w poręczówki, inni leżeli tuż obok drogi. Zwłoki były widoczne z daleka. Nie robiło to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, bo wcześniej Everest zdobyłem czterokrotnie i wiedziałem, czego się spodziewać. Podczas jednej z wcześniejszych prób zaskoczyła mnie pogoda, musiałem biwakować tuż pod szczytem, na wysokości 8500 m n.p.m. i spędziłem wtedy noc obok zwłok człowieka, który zmarł rok wcześniej. Koncentrowałem się, żeby tylko nie zasnąć. Na szczęście się udało” – mówi Ryszard Pawłowski, himalaista, zdobywca 10 ośmiotysięczników, który zdobył Mount Everest już pięć razy.
Mount Everest kiedyś i dziś
Dawniej wejście na najwyższy szczyt świata było poważnym wyzwaniem. Wymagało doświadczenia, umiejętności wspinaczkowych i nadludzkiej determinacji. Himalaiści dysponowali dużo gorszym sprzętem. Nie było prognoz pogody, a jeśli były – to zazwyczaj się nie sprawdzały. W latach 90. szybko odkryto świetny biznes obejmujący wyprawy komercyjne, których założenie było proste – wprowadzano na szczyt klientów, którzy nie musieli wiele umieć, ale byli bogaci. Dzisiaj wyprawa na najwyższą górę świata to koszt od niemal 30 tysięcy dolarów (najtańsze, lokalne agencje, których jednak się nie poleca), do ponad 70, 80, czy 100 tysięcy (profesjonalne firmy, m.in. z USA). Jeśli się dodatkowo zapłaci, można mieć w bazie dywan, kawę z ekspresu, a nawet latać z niej prywatnym helikopterem do żony. Efekt? Everest z wielkiego wyzwania stał się górą kolejek, trupów, wszechobecnego braku zasad i empatii, a na jego zboczach zalegają tony śmieci.
Anna Piętoń
Źródło: BBC, Polsat News