Globalizacja z punktu widzenia jednostki
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 2 maja 2020
Siedzę sobie w swoim ukraińskim domu, słucham portugalskiego fado, popijam kawą z Ekwadoru i zagryzam orzeszkami, które w ogóle już nie wiadomo skąd pochodzą (niby migdały rosną w Azji, ale w tym świecie już niczego nie jestem pewna.) Jak ten orzeszek – moja osobowość jest produktem, a raczej skutkiem osobistym globalizacji na świecie. Począwszy od edukacji, kończąc gustem i preferencjami w jedzeniu czy muzyce. Czyżby to dobrze?
Globalizacja kroczy planetą, jest nieunikniona i kontrowersyjna. Nie możemy jej powstrzymać, chyba że demokracje świata zamienią się w totalitaryzmy. Ewentualnie proces zrobienia ze świata wspólnej wioski można tylko delikatnie spowolnić. Jednak jeżeli któryś polityk zdecyduje się zupełnie odciąć od świata, to najwyżej zamieni swój kraj w Kubę czy Koreę Północną. Z globalizacji można się za to wyłączyć na poziomie jednostkowym. Nie chcesz kupować zagranicznych produktów? Nie kupuj. Oglądać zagranicznych seriali? Nie oglądaj. Ile osób tak naprawdę chciałoby się ograniczać w podobny sposób? Nie znam żadnej. No właśnie. Jeśliby wszyscy kupowali wyłącznie lokalnie, to w długiej perspektywie umarliby albo z głodu (przesadzam oczywiście, da się przeżyć żywiąc się tylko chlebem i wodą, ale lekko nie będzie), albo z nudy. Nie oznacza to, że globalizację trzeba przyjmować zawsze taką, jaka ona jest, i że nie można próbować jej jakoś kształtować. W uproszczonej perspektywie ekonomicznej globalizacja to same błogosławieństwa i benefity. Efektywniejszy podział pracy, rosnąca specjalizacja i państwa, które lepiej korzystają ze swoich przewag komparatywnych. Cuda, raj i szczęście na ziemi. Tyle że to jest XIX-wieczna ekonomia.
Rok 2020 to ciut bardziej skomplikowany świat. Wiara w to, że ludzie dysponują pełną wiedzą o świecie, podejmują racjonalne decyzje i ich zachowania są do siebie podobne, a więc przewidywalne, nie jest adekwatna do rzeczywistości. Współczesna ekonomia zakłada, że globalizacja ma swoich wygranych i przegranych, przy czym te dwie grupy nie są z konieczności całkiem rozłączne. Czasami jednostka (osoba, firma czy państwo) może na globalizacji zyskiwać i tracić jednocześnie.
Zostawmy w spokoju aktywizację gospodarczą, nieograniczony transfer technologii czy zasobów. Poza listami ekonomicznych pozytywów i marginalnych zmian, co osobiście mi wniosła do życia globalizacja? Równość. Tak, takie proste i drastyczne. Dorastałam trochę w innym świecie, w innych warunkach. Możliwość zobaczenia świata z innej perspektywy, zrozumienia toku myślenia i związków przyczynowo-skutkowych ludzi, którzy są inni od mojego otoczenia, umożliwiła mi bycie sobą. Nauczyła mnie słuchać osoby po drugiej stronie i rozumieć jej potrzeby. Pokazała mi, jak piękny jest ten świat, jak bardzo jest różnorodny pod każdym względem. Ja wiem, że są minusy. Wiem, że napływ towarów z zagranicy powoduje ograniczenie rozmiarów produkcji krajowej, a pracownicy wysoko kwalifikowani będą wyjeżdżali do bardziej rozwiniętych państw, oferujących atrakcyjniejsze warunki zatrudnienia i lepsze możliwości rozwoju. Ale to mój tekst i moje zdanie, prawda?
Jutro na poranek znowu zrobię sobie kawę z Ekwadoru oraz tost z awokado, które pochodzi z Ameryki. Ale chleb jednak kupię w lokalnej piekarni. Globalizacja nie jest dżumą, jak nie jest i lekiem na całe zło. Jedyne pytanie, które ma istotne znaczenie dla rozwoju współczesnych gospodarek, to jak czerpać korzyści z globalizacji, unikając jednocześnie czyhających zagrożeń.
Tekst: Sandra Soldatowa