Czy nowa Rebeka ma sens?
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 27 października 2020
2020 rok jest bardzo dziwnym i smutnym czasem dla kinematografii. Przez pandemię premiery kolejnych ważnych filmów zostają przenoszone na przyszły rok, wobec czego serwisy streamingowe cieszą się ogromnym powodzeniem. W tym tygodniu na Netflixie zadebiutowała nowa wersja Rebeki opartej o prozę Daphe du Maurier. Czy tegoroczna produkcja wnosi coś świeżego do klasycznej historii o dochodzeniu do prawdy?
Historia Rebeki jest dość prosta: młoda, nieznająca świata i dość naiwna dziewczyna wychodzi za bogatego Maxima de Wintera zmagającego się z żałobą po śmierci żony. Początkowa sielanka zostaje zakończona w momencie wprowadzenia się do rezydencji w Manderley. Wraz z rozwojem fabuły młoda kobieta zmaga się z coraz bardziej widoczną niechęcią ze strony kierowniczki służby, pani Danvers i niedawno poślubionego Maxima. Jest to związane z jej ciągłym dopytywaniem się o to, co się stało z poprzednią panią domu, tytułową Rebeką. Prawda okazuje się być szokująca dla nowej pani de Winter.
Omawiany film można zaliczyć jako nowoczesną wersję gotyckiej historii o niezapomnianych krzywdach i próbach wyjawienia tego, co ukryte. Nie ma tutaj żadnych nadprzyrodzonych elementów, które w jakiś sposób wpływałyby na rozwój fabuły. Historia skupia się na tym, jak ludzka nienawiść i zawiść do drugiej osoby niszczy szczęście młodych małżonków. Jednakże tempo dzieła jest tak nierówne, że widzowie nie będą w stanie dobrze zaangażować się w wydarzenia prezentowane na ekranie. Poszczególne momenty nie zostały odpowiednio wyważone oraz nie wybrzmiewają tak, jak powinny. Jest tak, jakby twórcy nie mogli się zdecydować, co do ostatecznego tonu Rebeki – czy ma być głównie spokojny, a napięcie ma wzrastać, czy chwile szczęścia mają się przenikać z dramatycznymi momentami. Przez to film jest strasznie nierówny i ciężko jest się wczuć w jego atmosferę.
Z tym jest związany fakt, iż reżyser, Ben Wheatley (znany z reżyserii filmu High-Rise), nie wiedział, jak poprowadzić fabułę, aby ta była spójna. Kolejne rzeczy się po prostu dzieją, bez większego ciągu przyczynowo-skutkowego. Przez pierwsze pół filmu poznajemy główną parę bohaterów, a w drugiej połowie na jaw wychodzą fakty związane ze śmiercią Rebeki. Niestety Wheatley nie przedstawił tych wydarzeń w taki sposób, aby był interesujący dla współczesnego odbiorcy. Odnosi się wrażenie, że wszystko zostało zakonserwowane w epoce przełomu lat 30. i 40. XX wieku. Przedstawienie kostiumów i ówczesnego stylu bycia zostało przedstawione dość dobrze, jednakże ta otoczka jest piękna na zewnątrz, ale pusta w środku.
Innym, dużym mankamentem Rebeki są pierwszoplanowe postaci. Pomiędzy bohaterami odgrywanymi przez Lily James i Armie Hammera nie ma żadnej chemii i nie wierzy się w uczucie, jakie się pomiędzy nimi rodzi i rozwija. Są oni tylko pewnymi figurami reprezentującymi pewne wartości – ona jest piękna i niewinna, a on bogaty i porywczy. Największy problem mam z postacią James, która stara się nie patrzeć na swój status społeczny i cieszyć się życiem małżeńskim ze swoim bogatym mężem. Natomiast przez cały czas pozostaje tą samą infantylną blondynką, która nie może dojść do głosu i nie może nic zrobić ze swoim życiem. Równocześnie jest to pogłębianie pewnych stereotypów związanych z kobietami o tym konkretnym kolorze włosów. Na plus z kolei wychodzi postać kierowniczki służby, pani Danvers, odgrywanej przez Kristin Scott Thomas. Została ona zaprezentowana jako zimna kobieta, która stawia sobie za cel zniszczenie nowej pani domu w Manderley. Niestety i tak jej końcowe intencje zostają zinfantylizowane i przedstawione w niewiarygodnym świetle.
Podsumowując, nie jest to film warty polecenia. Ciekawe rzeczy dzieją się w nim dopiero około 40 minut do końca, kiedy zaczynają wychodzić niektóre fakty z życia Rebeki. Jednakże przez zdecydowaną większość dzieła nie dzieje się nic interesującego, co mogłoby choćby w minimalnym stopniu zaangażować widza w fabułę. Końcowa ocena wynika z tego, że film ma kilka ładnych kadrów i niezłej roli Scott Thomas, ale całościowo film wypada beznamiętnie i nijako. Lepiej sięgnąć po film w reżyserii Alfreda Hitchcocka z 1940 roku o tym samym tytule – tam wszystko wypada o niebo lepiej.
Ocena: 4/10.
Tekst: Iwona Dominiec