Czy dostaniemy jeszcze kiedyś taki weekend? Podsumowanie 26 kolejki Ekstraklasy
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 5 kwietnia 2023
Nie wiem kiedy ostatnio mieliśmy okazję być widzami tak przeładowanej hitowymi starciami kolejki Ekstraklasy. Wejście w deszczowy kwiecień umiliło nam starcie Legii z Rakowem. Gdyby mecz pomiędzy najlepszym liderem od czasów legendarnej Wisły Kraków z 2008 z najlepszym wiceliderem od czasów Kolejarza w 2013 był niewystarczający, to w niedzielę czekał na nas pojedynek trzeciego Lecha Poznań z czwartą Pogonią Szczecin. Do tego dochodził mecz dobrze w tym sezonie grającej Cracovii z Widzewem, które jednak ostatnimi czasy złapały nieco zadyszki. Szykowała się prawdziwa Ekstraklasowa uczta, pozostaje jednak pytanie, czy od takiego nadmiaru potraw nie rozbolą nas brzuchy?
*****
Stadion przy Łazienkowskiej wypełniony po brzegi, przed meczem da się w powietrzu wyczuć aurę napięcia. Dawno nie było w Polsce rozgrywane tak ważne spotkanie. Raków mógł zwycięstwem zwiększyć przewagę nad goniącym go wiceliderem z Warszawy do 12 punktów i otworzyć sobie autostradę do mistrzostwa. Legia natomiast walczyła o to, by drogę po ligowy puchar Częstochowianom przynajmniej utrudnić.
Początek meczu przypominał dwóch doświadczonych drapieżników krążących wokół siebie. Jedni i drudzy rozgrywali piłkę raczej powoli, wzajemnie sprawdzając, jak dobrze przeciwnik jest w stanie przesuwać obronę i pressować. Widać było jednak nerwowość, gdyż już w pierwszych kilku minutach po żółtej kartce obejrzeli Papanikolau i Kapustka. To nie miał być jednak mecz walki w środku pola. Z dystansu uderzał Muci, głową sprawdził czujność Hładuna Musiolik; to były powarkiwania przed atakiem.
Pierwszy cios wyprowadzili Legioniści. Najpierw po genialnej piłce Josue na prawym skrzydle mnóstwo miejsca miał Wszołek i dograł po ziemi do wchodzącego w pole karne Pekharta, ten jednak uderzył nieczysto i trafił jedynie w słupek. Okazję do rehabilitacji miał już jednak pół minuty później, kiedy to po kwadransie gry wspaniałym uderzeniem głową pod poprzeczkę po dośrodkowaniu dał Legii prowadzenie. Trzeba jednak przyznać, że zarówno kryjący Czecha Arsenić, jak i stojący między słupkami Kovacević mogli zrobić nieco więcej.
Obraz gry niewiele się zmienił po golu Pekharta. Legia usiłował wciągnąć Raków głębiej na własną połowę, lecz piłkarze z Częstochowy mimo straty bramki zachowywali spokój i wciąż pressowali w bardzo zorganizowany sposób jeśli chodzi o asekurację. Okazje pojawiały się z obu stron, choć to Legia tworzyła ich więcej, głównie skrzydłami, które u lidera wyglądały dzisiaj kiepsko, szczególnie w defensywie.
Jednak z każdą kolejną minutą Raków przygasał, a Legia nabierała tempa, luza i kreatywności. Josue posyłał co i rusz kolejne doskonałe piłki na skrzydła lub penetrował prostopadłymi podaniami do Muciego czy Kapustki linię obrony Rakowa. Znakomitą okazję do podwyższenia wyniku miał właśnie Albańczyk, ale nie wykorzystał stuprocentowej sytuacji. Uderzył piłkę zbyt lekko i wybronił ją nogą Kovacević.
Legia był już jednak rozpędzona i nie potrzeba było wiele czasu, by podwyższyła wynik. W 30. minucie na 2:0 strzelił Augustyniak, wykorzystując podanie Kapustki, któremu autostradę w pole karne gości otworzył właśnie Josue. Stało się to po inteligentnie rozegranym rzucie rożnym. Portugalczyk otrzymał piłkę przed polem karnym po sprytnym podaniu XYZ z narożnika boiska.
Dwubramkowa strata przy Łazienkowskiej, mając za plecami ryczącą Żyletę mogłyby zdeprymować niemalże każdy polski zespół. Niemalże każdy, ale nie Raków Marka Papszuna, bowiem już dwie minuty po stracie gola Częstochowianie złapali kontakt za sprawą Bartosza Nowaka, który wykorzystał dośrodkowanie Iviego Lopeza z lewej strony. Jeśli skądś przychodziło w tym meczu zagrożenie, to przede wszystkim ze skrzydeł.
Obie drużyny próbowały jeszcze zdobyć bramkę. Wynik 2:1 nie zadowalał specjalnie Legii, pragnącej uspokoić mecz, a już na pewno nie kontentował Rakowa. Nie zobaczyliśmy jednak więcej goli w pierwszej połowie, ale po czterdziestu pięciu minutach jedno jest pewne: dostaliśmy prawdziwy hit Ekstraklasy, najlepszy mecz na jaką rodzimą piłkę stać. Był pressing, była ofensywna gra, było dużo walki, a do tego niemalże całkowity brak błędów technicznych.
Początek drugiej połowy był dość spokojny. Legia starała się prowadzić grę, Raków zakładał pressing dość ospale. Nagle jednak sytuacja zelektryzowała w kilka sekund, kiedy to w 55. minucie agresywniej nacisnął Slisza w polu karnym Legii Papanikolau. Odbierając piłkę został nadepnięty przez defensywnego pomocnika gospodarzy. Sędzia początkowo podyktował karnego, ale po wideoweryfikacji zmienił swoją decyzję.
Ta sytuacja była jednak impulsem. Raków poczuł krew i rzucił się do szalonego pressingu. Chwilę później po błędzie przy wznowieniu gry z piątki wyrównać mógł Gutkovskis, ale piłkę zdjął mu z nogi Augustyniak. Potem Częstochowianie po prostu oblegli bramkę Legii niby średniowieczny zamek, co i rusz bombardując pole karne wrzutkami. Szalone spotkanie.
Taki stan gry nie utrzymał się długo, albowiem już 63. minucie na 3:1 dla Legii podwyższył Wszołek. Dośrodkował mu Mladenović, który miał zbyt dużo miejsca na lewym skrzydle (notabene, oczywiście otrzymując wcześniej piłkę od genialnego tego dnia Josue) i dośrodkował do praktycznie niekrytego prawego skrzydłowego Stołecznych. Obrońcy Rakowa zbyt zajęci byli pilnowaniem Pekharta, by zwrócić uwagę na wchodzącego w pole karne Wszołka.
Raków potem jeszcze długo próbował skruszyć Legijny mur, ale Warszawiacy grali bardzo rozważnie w obronie i nie dali wydrzeć sobie tego dnia trzech punktów. Tym samym Legia zmniejsza stratę do lidera z Częstochowy do tylko/aż sześciu oczek. Liga będzie ciekawsza.
Był to jeden z najlepszych meczów Ekstraklasy, jakie widziałem w życiu. Całkowicie uczciwie muszę przyznać, że nie sądziłem, że to spotkanie zdoła mnie zadowolić, Ekstraklasa ma w końcu tendencje do zawodzenia właśnie w takich momentach, ale tego sobotniego wieczoru było inaczej. Zobaczyliśmy ponad 90 minut pełnej zaangażowania walki między najlepszymi drużynami w tym sezonie. Chapeu bas!
*****
Ledwie opadł kurz po sobotniej batalii, a już nadszedł niedzielny wieczór, kiedy to na stadionie w Poznaniu tamtejszy Lech miał zmierzyć się z Pogonią Szczecin, w meczu, który w każdej innej kolejce byłby tym, na którego zwrócone są światła jupiterów. Tym razem tak nie było, co jednak nie oznacza, że piłkarze Kolejarza i goście ze Szczecina mogli pozwolić sobie na brak zaangażowania.
Pierwsza okazja dla aktywnej na początku Pogoni przyszła już w 2. minucie. Po ładnej klepce w środku pola między Kowalczykiem i Almqvistem ten drugi znalazł więcej miejsca i piękną prostopadłą piłką wyprowadził Kamila Grosickiego na sam na sam. 88-krotny reprezentant Polski znalazł się sam naprzeciwko Jana Bednarka, lecz przegrał rywalizację z bramkarzem Lecha. Choć piłka przeszła między nogami golkipera gospodarzy, to po drodze odbiła się od jego kostki i pośladka, po czym uderzyła w słupek. Lech miał tu dużo szczęścia.
Później to Kolejarz prowadził grę. Nie można tu mówić o dominacji, ale niesieni dopingiem swoich kibiców gospodarze tworzyli sobie klarowniejsze sytuacje, a w ich grze było również widać nieco więcej spokoju, szczególnie przy przenoszeniu piłki od obrony do ataku. Bardzo aktywny był Skóraś, który co chwila w zasadzie gnębił Szczecinian z prawego skrzydła.
Otwarcie wyniku nadeszło w 26. minucie, kiedy to po kolejnej akcji Skórasia piłkę z pola karnego wybił Triantafyllopoulos, lecz wybił ją zbyt blisko, gdyż do bezpańskiej futbolówki dopadł przed polem karnym Jesper Karlstrom i potężnym uderzeniem, które obiło jeszcze po drodze lewy słupek, zdobył bramkę. Dobrze spisujący się ostatnio Stipica był tutaj bez szans. Na naganę za bierność na przedpolu zasłużył tutaj Dąbrowski, choć przede wszystkim przyczepić się należy do greckiego stopera, który źle wybił piłkę.
Dziesięć minut później Lech miał okazję podwyższyć, kiedy po dwójkowej akcji Skórasia i Sousy oraz zamieszaniu w polu karnym piłkę ręką dotknął Triantafyllopoulos, wpadając jednocześnie z impetem w Stipicę. Nie była to najlepsza połowa w piłkarskiej karierze Greka. Do jedenastki podszedł Ishak i o dziwo najlepszy snajper Lecha przegrał pojedynek ze Stipicą. Strzał może i był mocny, ale Szwed uderzył tak, że piłka znajdowała się na idealnej wysokości do interwencji dla bramkarza Pogoni, który po świetnych 45. minutach musiał opuścić boisko z powodu kontuzji w doliczonym czasie gry pierwszej połowy. Między słupkami zastąpił go Klebaniuk.
Zejście Stipicy z boiska nie było jednak jedynym ważnym wydarzeniem w pierwszej odsłonie spotkania, bowiem w 7. doliczonej minucie Murawski dał nabić sobie rękę w najmniej groźnej pozycji, w zasadzie w samym narożniku pola karnego, co jednak poskutkowało jedenastką dla Paprykarzy. Do jej wykonania podszedł Grosicki i fantazyjną, leciutką panenką w środek bramki zmylił Bednarka. Skrzydłowy Pogoni pokazał tym większą klasę, gdyż nie tylko nie uległ presji spotkania, lecz również uciszył prowokującego go przed wykonaniem karnego bramkarza Lecha.
W drugiej połowie nikt nie zamierzał zwalniać tempa. Przewagę wciąż miał Lech, lecz Pogoń odgryzała się groźnie od czasu do czasu. To właśnie goście ze Szczecina wyszli jako pierwsi w drugiej połowie na prowadzenie. Błąd przy rozegraniu od własnej bramki popełnił w 63. minucie Bednarek. Jego podanie w kierunku lewej strony boiska przejął bez problemu Sebastian Kowalczyk, wystawił piłkę Gorgonowi, który po bardzo długiej przerwie (ostatni gol w lutym 2021, później kontuzja kolana) zdobył bramkę i zmienił wynik na 1:2 eleganckim strzałem fałszem.
Lech jednak wciąż był drużyną przeważającą i nie trzeba było czekać długo na odpowiedź gospodarzy. Dwie minuty później po wrzutce z lewej strony Rebocho i zgraniu Marchwińskiego piłkę z bliska do bramki wbił Ishak i wyrównał stan meczu. Bardzo aktywni byli zmiennicy: Marchwiński i Ba Loua, ale żadnemu z nich nie udało się zmienić wyniku, choć ten pierwszy miał piłkę meczową w 93. minucie, lecz jego uderzenie z pola karnego trafiło prosto w godnie zastępującego Stipicę Klebaniuka.
Wynik 2:2 po końcowym gwizdku jest sprawiedliwy. Lech zrobił nieco lepsze wrażenie, lecz Pogoń wcale nie była bezbronna. Wystarczy spojrzeć na xG (2.38 vs 2.12), by wiedzieć, że tutaj nikt nie przyjechał trzymać remisu, a jednak trzeba podzielić się punktami. Jeśli ta czwórka: Raków, Legia, Lech i Pogoń będą nas w przyszłym roku reprezentowały w europejskich pucharach, to o ile utrzymają formę, możemy liczyć na jeszcze lepszy rok niż obecny, który z uwagi na wyniki Poznaniaków w Lidze Konferencji już można uznać za przełomowy.
*****
Kolejka marzeń zaczęła się jednak bardzo niewinnie, ponieważ na sam początek podano nam bezbramkowy remis Zagłębia Lubin i Warty Poznań. Zieloni mogli ten mecz wygrać, gdyż prezentowali się znacznie lepiej niż Lubinianie, lecz zagrali zbyt ostrożnie i ostatecznie zobaczyliśmy nudne spotkanie i kilka zmarnowanych okazji.
Później mogliśmy nacieszyć oczy meczem pełnym podtekstów, kiedy to naprzeciwko siebie wyszedł Piast i Górnik Zabrze. Ostatecznie zwyciężyli gospodarze po golu będącego ostatnio w świetnej formie Tomasiewicza.
W sobotę poza meczem Legii i Rakowa zobaczyliśmy dwa pognębienia drużyn ze strefy spadkowej. Najpierw Korona wygrała 1:0 z Miedzią w meczu o 6 punktów, a następnie Lechia zremisowała u siebie bezbramkowo ze zdziesiątkowanym kontuzjami i kartkami Śląskiem Wrocław. Miedź jest już w zasadzie za burtą, a Gdańszczanie właśnie puścili się jedną ręką. Następne potknięcie może przypieczętować spadek.
W derbach Mazowsza Wisła Płock zremisowała 1:1 z Radomiakiem Radom. Bramki w tym meczu zdobywali Łukasz Sekulski i Luis Rocha.
W dobrze zapowiadającym się starciu dwóch zespołów, które jeszcze niedawno były kandydatami do pucharów, a obecnie radzą sobie kiepsko, doszło do podziału punktów. Cracovia pomimo niewielkiej przewagi nie była w stanie przechylić szali na swoją stronę i po ciekawej końcówce (nadmienię, że jedynym fragmentem godnym użycia słowa „ciekawy” był właśnie ostatni kwadrans) zremisowała 1:1 z Widzewem Łódź. Bramki strzelali: dla Pasów w 81. Oshima, zaś dla gości z Łodzi w 94. Kreuzriegler z karnego. Remis sprawia, że licznik meczów bez zwycięstwa obu drużyn pokazuje w tej chwili 5.
W poniedziałek na zakończenie kolejki Stal Mielec zremisowała 1:1 z Jagiellonią. Obie drużyny mogą czuć niedosyt, gdyż z uwagi na słabe punktowanie w ostatnim czasie znajdują się coraz bliżej strefy spadkowej (kolejno 3 i 2 punkty nad granicą). Na uwagę zasługuje bramka Mateusza Maka po fantastycznym, samotnym rajdzie po polu karnym Jagi.
Jan Woch