BRENDAN FRASER SHOW – RECENZJA FILMU „WIELORYB”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 13 marca 2023
Ze skrawków moich wspomnień potrafię przywołać pamiętną i bardzo kultową już scenę z brytyjskiego filmu Sens życia według Monty Pythona. Pośród wielu historii, które ten film zawierał, wielką uwagę zwrócił segment o Panu Creosote, w którego to wcielił się nieżyjący już niestety Terry Jones. Zagrał on klienta francuskiej restauracji, której to pracuje kelner o (pełnej ironii i sarkazmu) twarzy Johna Cleese’a. Wszystko z pozoru wydaje się normalne, jednak Pan Creosote swoim wyglądem wyróżniał się od reszty klienteli. Poruszał się on powolnie i ospale, a było to spowodowane jego olbrzymi gabarytami. Pan Creosote nie był jednak człowiekiem o wysokim wzroście, za to co innego można powiedzieć o wielkości jego brzucha. Na domiar złego, nie zdawał sobie sprawy ze swojego problemu i stale pożerał kolejne ilości tłustych oraz słodkich dań. Nie pomagał również w tym kelner, który wciąż, bez chwili zawahania, przynosił nowe potrawy. Grzech nieumiarkowania w jedzeniu miały jednak dla pan Creosote zgubne konsekwencje. Segment montypythonowskiej antologii kończy się, poprzedzonym przez Cleese’a wyrażeniem: Bom apetite!, wybuchem żołądka otyłego klienta, którego nie do końca strawiona zawartość ląduje na pozostałych gościach wykwintnej restauracji. Całość ma oczywiście bardzo humorystyczny i żartobliwy ton. Dalekie jest to od obrazu grozy, czy łzawej tragedii. Natomiast problem otyłości został potraktowany po macoszemu, zresztą jak to zwykle bywało w historii kinematografii. Ten trudny temat podjęli się jednak twórcy filmu Wieloryb. Czy zdali egzamin? Czy jest to film warty zobaczenia? Czy faktycznie Brendan Fraser gra tutaj swoją życiową rolę? Na początku przyjrzyjmy się fabule.
Film prezentuje nam historię człowieka, który cierpi na otyłość. Z uwagi na swój wygląd nie opuszcza on czterech ścian swojego mieszkania, a źródłem jego dochodów są prowadzone w formie zdalnej zajęcia ze studentami (nie włącza on jednak jako jedyny przedniej kamerki). Kiedy od swojej przyjaciółki dowiaduje się, że z uwagi na swój stan zdrowia wkrótce może umrzeć, postanawia on odnowić kontakt ze swoją dawno niewidzianą córką. Konfrontacja ze zbuntowaną nastolatką wydaje się na początku bolesna. Wypomina ona ojcu pozostawienie jej w wieku 8 lat, ale dużo bardziej nie potrafi ona zrozumieć jego podejścia, który pomimo ciągłego odrzucania wciąż darzy ją sympatią. Niespodziewanym gościem w mieszkaniu naszego bohatera jest tajemniczy młody chłopak, który przedstawia się jako głosiciel pewnej religijnej sekty, zapowiadającej koniec świata. Całość wydarzeń dzieje się w przeciągu kilku dni, w których poznajemy co raz więcej sekretów związanych nie tylko z protagonistą filmu, ale również z pozostałymi postaciami.
Problem otyłości w społeczeństwie był częstym tematem filmów dokumentalnych, jednak, jeśli chodzi o kino fabularne, to przykładów już nie jest tak wiele. Z tego też względu już sam pomysł na realizację tego filmu zasługuje w mojej opinii na uznanie. Twórcy tego dzieła, czyli reżyser Darren Aronofsky oraz scenarzysta Samuel D. Hunter (a przy okazji również autor sztuki teatralnej, na podstawie której ten scenariusz powstał) ukazali bardzo realistyczny obraz otyłego człowieka oraz wszystkie jego problemy dnia codziennego, jak choćby te związane z poruszaniem się, ale także konsekwencje wynikające z body shamingu. Na pochwałę zasługuje tutaj szczególnie charakteryzacja, dzięki której postać Brendana Frasera wyglądała tak wiarygodnie i pozwoliła mu w pełni zanurzyć się w psychologię tej postaci. Fizyczność jest w tej produkcji najistotniejsza. To, jak główny bohater wygląda, jest w zasadzie punktem centralnym całej tej opowieści. Opowieści, która mogła być jednak lepiej opowiedziana.
Z wielkim smutkiem (bo liczyłem na znacznie więcej) muszę stwierdzić, że scenariusz tego filmu jest tak naprawdę jego największym problemem. Fakt, że tytuł ten jest mocno teatralny nie jest co prawda błędem, ale znacząco ogranicza środki wyrazu. To co działa na scenie, niekoniecznie ma swoje przełożenie na wielkim ekranie kinowym. Stale widzimy głównego bohatera filmu i jego zmagania z pozornie najprostszymi czynnościami, którego wciąż odwiedzają kolejne postacie. Osoby przychodzą, mają chwile dialogu i następnie wychodzą. Czasami miałem wrażenie, że nie mam styczności z dziełem filmowym, a ze spektaklem Teatru Telewizji. Na domiar złego same dialogi są bardzo pretensjonalne i oparte na banalnych schematach scenariuszowych. Nie czułem, że bohaterowie prowadzą rzeczywistą rozmowę, a bardziej robią ekspozycje pod widza albo (co gorsza!) prezentują ckliwe historie, które mają w prosty sposób wzbudzić u widza uczucie smutku. Poza tym jest tutaj sporo stereotypów, na czele ze zbuntowaną nastolatką i mającą o wszystko pretensje byłą żoną. Nie dziwię się w tym przypadku Amerykańskiej Akademii Filmowej, że nie umieściła Wieloryba na liście filmów nominowanych do Oscara za najlepszy scenariusz. Na całe szczęście jest jeden element, który ratuje tę produkcję.
Wieloryb to Brendan Fraser Show. Amerykański aktor w brawurowy sposób tworzy w filmie portret człowieka pogrążonego w depresji, która też doprowadziła go do otyłości. Dodał tej postaci tragizmu nie tylko poprzez słowa, ale, co najważniejsze, przez drobne gesty. Sposób poruszania się czy nawet duszenie się w czasie śmiechu, te wszystkie małe elementy sprawiają, że wierzymy w bohatera widocznego na ekranie. Taka wiarygodna kreacja ma jednak drugie dno. Amerykańskie media są zdania, że Brendan Fraser sam do pewnego czasu zmagał się z depresją, która była wynikiem molestowania. Podobnie jak postać z filmu, jego również doprowadziła do tego, że przybrał na wadze. Wydaję się jednak, że wraca on do zdrowia. Czy tak jest w rzeczywistości? Czas pokaże.
Pewne natomiast jest to, że Wieloryb stanowi wielki powrót aktora do głośnych hollywoodzkich ról. Był on jednym z tych, który tworzył moje dzieciństwo (na przykład w filmach Mumia czy Looney Tunes: Znowu w akcji), chociaż nigdy nie był do końca doceniany. Mam głęboką nadzieję, że ta życiowa rola będzie początkiem renesansu jego nazwiska i w kolejnych latach będzie nam dane zobaczyć go w kolejnych kreacjach, może już w znacznie lepszych filmach.
Autor: Bartłomiej Misiuda