Na co komu te Oscary?
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 23 kwietnia 2021
Już w najbliższy weekend, a dokładniej w nocy z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego, poznamy zwycięzców najważniejszej nagrody filmowej, czyli Oscarów. Czy aby na pewno jest to najważniejsza statuetka, stanowiąca o prestiżu danej produkcji? Współcześnie już chyba niekoniecznie.
Jaki był 2020 rok pod względem filmowym, o tym każdy wie. Przesuwane premiery kolejnych produkcji albo przenoszenie premier do serwisów streamingowych sprawiło, że w tym roku mamy aż czternaście dzieł z samego Netflixa, a trzynaście kolejnych pochodzi z HBO GO czy innego Amazona. Na pięćdziesiąt sześć (razem z krótkometrażówkami) filmów powyższe strony zagarnęły jakąś połowę całej listy nominacji.
W tym roku odnoszę wrażenie, że ogólny poziom filmów można określić jako „w porządku” / „szału nie ma, ale da się oglądać”. Raczej mówi się o konkretnych filmach w kontekście polityczno-społecznych przemian, jakie mogliśmy zauważyć na przestrzeni ostatnich kilku lat. I jeżeli chodzi o reprezentację, to Akademia odrobiła pracę domową i przyznała dość sporą ilość nominacji produkcjom związanym głównie ze społecznością czarnoskórych. Ale też możemy zobaczyć filmy o utracie słuchu i próbie poradzenia sobie w nowych warunkach (całkiem niezły Sound of Metal), chorobie Alzhaimera jako horroru dla rodziny (świetny Ojciec), walce niepełnosprawnych o prawo do stanowienia o sobie (poprawny Obóz godności: Rewolucja w życiu niepełnosprawnych), czy walce kobiety o odpowiednie uszanowanie godności zgwałconej kobiety (moja ukochana Obiecująca. Młoda. Kobieta, o której pisałam tutaj).
Ale chyba największą grupę filmów stanowią te w mniejszym bądź większym stopniu odnoszące się do polityki. I tak mamy:
- Judas and the Black Messiah o ruchu Czarnych Panter i ich walce z rasizmem,
- Nomadland ukazującym wykluczenie ludzi mieszkających w kamperach (może kwestie polityczne nie są tutaj aż tak mocno widoczne, ale dzieło Zhao można zakwalifikować do tej kategorii),
- Minari traktującym o próbie przystosowania się koreańskiej rodziny w Ameryce i próbie zrealizowania Amerykańskiego Snu,
- Kolektyw (o którym pisałam tu), gdzie pokazuje się nieudolność rumuńskiego ministerstwa zdrowia w walce o zdrowie obywateli,
- Pewnej nocy w Miami…, który poprzez spotkanie czterech znanych czarnoskórych osób, opowiada o panującym na przełomie lat 50. i 60. rasizmie i próbie walki z nim na różnych polach,
- Pięciu braci, ukazujących traumę czarnoskórych żołnierzy po wojnie w Wietnamie i pewnej próbie pogodzenia się z zastanym stanem rzeczy,
- Proces Siódemki z Chicago (mój tekst do przypomnienia sobie tutaj), który mając w tle przemiany społeczne końca lat 60., skupia się na zrozumieniu protestujących młodych ludzi.
Może nie wszystkie powyższe dzieła traktują o polityce w oczywisty sposób, ale starają się zwrócić uwagę widza na problemy, z jakimi mierzą się dane grupy społeczne. Trochę odniosłam jednak wrażenie, że poprzez ukazanie, jak źle mieli czarnoskórzy czy niepełnosprawni, wszystkie obejrzane przeze mnie produkcje stają się monotematyczne i nie mają aż tak mocnego wydźwięku, jaki wymyślili sobie twórcy. Albo to po prostu ja zrobiłam sobie maraton podobnych tematycznie dzieł i zlały mi się w jedno.
Nie bawiłam się w przewidywanie (chociaż mam swoje typy), kto gdzie wygra, bo poziom dzieł jest na tyle wyrównany, że ciężko jednoznacznie stwierdzić, do kogo powędruje statuetka Złotego Rycerza. Jak co roku, Canal+ będzie (a przynajmniej mam taką nadzieję) transmitowało całą Galę. W jakiej po-Oscarowej rzeczywistości się obudzimy? Okaże się już za dwa dni.
Tekst: Iwona Dominiec