23 lata niewoli na fermie drobiu pod Legnicą. Historia rosyjskiego imigranta
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 19 maja 2021
Mikołaj Jerofiejew spędził ponad 23 lata swojego życia, wiodąc los niewolnika na gospodarstwie należącym do państwa Ś. Mężczyznę zmuszano do ciężkiej pracy, za którą nie otrzymywał wynagrodzenia. Był bity i poniżany, ale bał się uciec, gdyż przebywał w kraju nielegalnie, a właściciele posiadłości zastraszali go deportacją.
Historia Mikołaja Jerofiejewa zaczęła się w 1989 roku. Mężczyzna przyjechał do Polski razem z żołnierzami Armii Czerwonej, którzy zatrzymali się pod Bolesławcem. Rosjanin pracował dla nich jako spawacz. Gdy kilka lat później wojska radzieckie opuściły tereny Rzeczpospolitej, Jerofiejew zdecydował się zostać w kraju. Znalazł pracę na fermie drobiu na Dolnym Śląsku, gdzie przebywał przez cztery lata.
Wszystko zmieniło się w 1997 roku, gdy Mikołaj został przeniesiony na gospodarstwo należące do Jana i Alicji Ś. w Lisowicach pod Legnicą. Trafił tam za sprawą swojego poprzedniego gospodarza, który nie chciał już trzymać u siebie pracującego na czarno mężczyzny. Szybko okazało się, że nowi pracodawcy nie mają dobrych zamiarów. Pod pretekstem zalegalizowania pobytu Jerofiejewa pozbawili go dokumentów, aby ostatecznie nigdy mu ich nie zwrócić.
Mężczyzna przez lata wykonywał niewolniczą pracę, za którą nie otrzymywał wynagrodzenia. Mieszkał w brudnym i śmierdzącym pomieszczeniu, sypiał na pryczy z materacem i jadł resztki ze stołu. Regularnie bito go i poniżano. Właściciele gospodarstwa mieli całkowitą kontrolę nad jego życiem. Rosjanin nie mógł opuszczać fermy bez ich zgody. Od czasu do czasu pozwalano mu jedynie udać się do sklepu lub fryzjera. Jerofiejew bał się podjąć próbę ucieczki, gdyż małżeństwo groziło mu telefonem na policję lub wezwaniem straży granicznej, co zakończyłoby się dla niego przymusową deportacją. Nie miał do kogo wracać, więc w Rosji byłby skazany na absolutny niebyt.
Ostatecznie Mikołaj odważył się zawalczyć o wolność, gdy po raz kolejny został zwyzywany i uderzony w twarz przez Jana Ś. W ucieczce pomogła mu inna pracownica fermy – Jolanta Matejko. Kobieta opowiedziała jego historię młodemu małżeństwu z okolicy. Ewa i Krzysztof Tyszkiewiczowie zdecydowali się wyciągnąć pomocną dłoń i udzielili mężczyźnie schronienia. Dzięki ich pomocy Jerofiejew opuścił fermę państwa Ś. na początku sierpnia 2020 roku.
Rosjanin zdecydował się pozostać na fermie Tyszkiewiczów, gdzie ma zapewnione godne warunki życia. Pomaga małżeństwu z własnej woli, choć na razie prawo nie zezwala mu na podjęcie pracy. Ze względu na bycie potencjalnym pokrzywdzonym w sprawie handlu ludźmi, otrzymał od straży granicznej zezwolenie na pobyt w kraju na okres trzech miesięcy. Jego pełnomocnik złożył również wniosek do wojewody dolnośląskiego z prośbą o legalizację pobytu na stałe.
Lata spędzone w nieludzkich warunkach zmieniły Jerofiejewa w wrak człowieka. „Jak pierwszy raz przyszedł do naszej kancelarii, to wyglądał tak, jakby dopiero opuścił Auschwitz. Był wychudzony, miał zapadnięte policzki, szczudlaste nogi i styrane ręce” – opowiadał Onetowi mec. Dominik Góra, pełnomocnik pokrzywdzonego Rosjanina. Mężczyzna powoli wraca do życia i odzyskuje wiarę w ludzi. Interesuje się astrologią i astronomią, czyta książki o kosmosie. Tyszkiewiczowie wzięli dla niego psa ze schroniska, by nie czuł się samotny. „Teraz przypominam sobie, że ja kiedyś byłem człowiekiem i znowu się nim staję” – powiedział w reportażu „Interwencji”.
Na początku maja bieżącego roku prokuratura przedstawiła Janowi i Alicji Ś. zarzuty handlu ludźmi. Małżeństwo nie przyznało się do winy, para odmówiła również składania zeznań. Wobec oskarżonych zastosowano poręczenie majątkowe, dozór policji, zakaz opuszczania kraju, kontaktowania się z pokrzywdzonym i zbliżania się do niego. Grozi im minimum trzy lata pozbawienia wolności. Pełnomocnik Mikołaja Jerofiejewa przyznał, że będzie występować o odszkodowanie i zadośćuczynienie dla swojego klienta. Dodatkowo kancelaria reprezentująca Rosjanina zamierza złożyć wniosek o wypłatę pensji należnej mężczyźnie za wszystkie lata jego pracy. Na poczet przyszłego zadośćuczynienia śledczy zabezpieczyli już 200 tys. zł u jednej z podejrzanych osób.
Przygotowała: Kaja Ożga
Źródła: Onet, TuLegnica.pl