Życie lubi niespodzianki
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 10 marca 2024
Środa Popielcowa. Akurat przebywaliśmy z przyjaciółmi w hiszpańskim Alicante. Przed południem poszłyśmy z siostrą na Mszę Świętą z obrzędem posypania głów popiołem. Zwyczajne nabożeństwo, choć trochę różniące się od polskiego.
Weszłyśmy do katedry św. Mikołaja, gdy ksiądz i organista śpiewali. Myślałam, że ominęła nas msza lub źle spojrzałam na godzinę jej rozpoczęcia. Jednak po kilkunastu minutach pieśń się zakończyła i rozpoczęło się prawidłowe nabożeństwo. Bardzo szybko przeszliśmy do liturgii słowa, którą na szczęście mogłyśmy przeczytać po polsku na telefonie. Nieznajomość języka hiszpańskiego wprawiała w lekkie zakłopotanie i nieświadomość tego, co do nas mówią. Mimo to, z homilii wyniosłam dwa słowa camino (ścieżka) i corazón (serce). Obrzęd posypania głów popiołem bardzo mnie zaskoczył. Po pierwsze był on odprawiony przed modlitwą wiernych, a nie jak w Polsce na zakończenie mszy. Po drugie kapłani nie sypali popiołu na głowy podchodzących osób, tylko robili im znak krzyża na czole. Tak naznaczone wyszłyśmy z kościoła.
Na ten dzień zaplanowaliśmy z przyjaciółmi zobaczenie kilku miejsc. Oczywiście trochę nam nie wyszło przez to, że pomyliłam drogę do jednej z atrakcji. Na darmo szliśmy 3 km, po czym miejsce okazało się być 200 metrów od naszego hostelu. Zmęczeni i rozczarowani udaliśmy się do naszego pokoju, jednak ja z siostrą zaszłyśmy jeszcze do sklepu. Będąc już przy kasie, usłyszałyśmy dźwięk trąbek, bębnów i fajerwerków. Po wyjściu na zewnątrz powitały nas osoby przebrane za diabły, strzelające ze sztucznych ogni w tłum ludzi. Spojrzałyśmy na siebie z siostrą i od razu wiedziałyśmy, że chcemy iść za nimi. Za czerwonymi diabłami sunął wielki, kartonowy szkielet ryby. Na grzbiecie była przymocowana kukła z wiankiem kwiatów na głowie i szarą peleryną. Tą ogromną rybę pchały kobiety, które także były przebrane. Momentami nawet obracały nią wokół własnej osi. Podziwiałam je za ich siłę.
Przebierańcy co jakiś czas odpalali sztuczne ognie i robili wielkie show. Parada dotarła aż do katedry, gdzie przebrani za księży mężczyźni zaczęli odmawiać „litanię”. Reszta uczestników odpowiadała Libranos sardina, co oznacza mniej więcej uwolnij nas sardynko. Potem wróciliśmy na trasę. Konduktowi towarzyszyła muzyka wygrywana przez orkiestrę. Ludzie cieszyli się, śpiewali, mimo że odgrywali rolę żałobników. Głowy uczestników marszu ozdabiały wianki kwiatów i czarne tiule, twarze mieli pomalowane w formie czaszki, byli także przyodziani w czarne kapelusze, elfie uszy i ciemne suknie.
Doszliśmy w końcu na plac, gdzie była przygotowana scena. Na niej odgrywało się przedstawienie. Sądzę, że miało ono uzmysłowić, co znaczy zakończenie karnawału i rozpoczęcie postu, a także symboliczne spalenie sardynki. Hiszpanie i turyści okupowali każde wolne miejsce, żeby móc zobaczyć proces spalenia kukły. Obrzęd nadzorowali oczywiście strażacy. I tak przed północą przebierańcy zaczęli krążyć z pochodniami wokół ryby, strzelali z sztucznych ogni i wznosili radosne okrzyki. Po kilkunastu minutach sardynka stała się już prochem. Ostało się małe ognisko, przez które zaczęli skakać ludzie. Ja i siostra też tego spróbowałyśmy. W tle grał hiszpański zespół, ludzie pili, bawili się i śmiali.
Entierro de la Sardina (pogrzeb sardynki) dobiegł końca. Hiszpanie metaforycznie pożegnali się ze swoją przeszłością i zaczęli uroczyście nowe życie. Jednak zabawa trwała dalej. Ludzie tańczyli dookoła ogniska i wspólnie się radowali. My niestety musiałyśmy opuścić fiestę przed jej końcem.
Klaudia Faffek