Spłonąć czy utonąć – oto jest pytanie. O płycie “The Colour of Destruction”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 12 marca 2022
Kiedy po raz kolejny włączyłam nowy dokument w komputerze, by napisać recenzję, miałam pewną zagwozdkę, którą płytą właściwie mam się zająć i jak to zrobić. W obliczu tego, co dzieje się teraz na świecie – a dzieje się bardzo źle – ciężko mówić właściwie o czymkolwiek tak jak dawniej, jak gdyby nigdy nic. Swoimi recenzjami raczej świata nie zmienię, ale mogę spróbować podnieść na duchu choć parę osób dzięki temu, na czym znam się najlepiej – czyli dzięki muzyce. Dlatego tym razem przedstawiam płytę, która towarzyszy mi właściwie codziennie: w dobrych i złych chwilach, przy specjalnych okazjach i w zupełnie przeciętnych momentach. Jeśli szukam wytchnienia albo pocieszenia, to właśnie ten krążek jest moim kompasem.
O Rykardzie Parasol już pisałam, gdy recenzowałam jej pierwszą płytę Our Hearts First Meet. Ta charyzmatyczna amerykańska artystka ma na swoim koncie cztery albumy (nie licząc epki wydanej w 2003 roku), ale pierwszym jej krążkiem, który dostał się w moje ręce, był ten wydany najpóźniej, w 2015 roku. I choć musiał przeleżeć dobre parę lat gdzieś w kącie mojego pokoju, bym wreszcie w całości go odsłuchała i doceniła, to teraz nie wyobrażam sobie mojej muzycznej kolekcji bez The Color of Destruction.
Mówiąc o szacie graficznej tej płyty, muszę wspomnieć o fakcie, że Rykarda Parasol zajmuje się nie tylko muzyką, ale także właśnie grafiką. Przez jej twórczość szczególnie często przewija się motyw kwiatów lub elementów świata natury. The Color of Destruction nie jest wyjątkiem. Dominują tutaj dwa kolory – głęboka czerwień i ciemny błękit, które rządzą nie tylko w grafice, ale również i w warstwie tekstowej (ale o tym później). Okładka płyty zawiera element wspólny z poprzednimi albumami, czyli kobiecą sylwetkę na lazurytowym tle, która jest otoczona karmazynowymi koralowcami i prezentuje się w towarzystwie muszli. Na grafice jednak morskie motywy się nie kończą. Opakowanie płyty zawiera także książeczkę z tekstami, w której wszystkie elementy zgrabnie się ze sobą łączą, tworząc bogaty i spójny obraz.
O czym opowiada The Color of Destruction? Do odpowiedzi na to pytanie niech posłużą mi dwa kluczowe słowa: karmazyn i błękit. Dodam do tych jeszcze dwa kolejne: ogień i woda. Woda, a właściwie ocean. Cała płyta jest bardzo poetycka i – jak po Rykardzie Parasol można się spodziewać – romantyczno-mroczna. Album składa się w sumie z 13 utworów, jednak nie wszystkie są piosenkami w typowym tego słowa znaczeniu. Pojawia się tutaj dość ciekawa klamra, którą stanowią trzy nagrania: Opening Scene: Ignition on Oberkampf, Intermission: To Burn or to Drown? oraz Finale: Extinguished by the Red Reef. Te trzy numery – wstęp, przerywnik (a właściwie łącznik) oraz prawie-zakończenie – sprawiają, że ze wszystkich piosenek tworzy się opowieść, a być może i pewien filozoficzny monolog. To historia pełna uczuć, bardziej lub mniej płomiennych, miłości, wspomnień i myśli. Teksty Rykardy Parasol nie należą może do szczególnie sielankowych, ale zachwycają swoją poetyckością. Są romantyczne, a jednocześnie głębokie, często dość ponure i ciężkie. Z drugiej strony za to mamy charakterystyczny, dosyć potężny głos oraz brzmienia, których sformułowania takie jak indie czy folk nie oddadzą. Dominują w nich dźwięki akustyczne, lecz także te rockowe, momentami przywodzące na myśl bluesa, a niekiedy nawet hippisowskie. Sama artystka swoją muzykę określa jako dark folk rock lub murder ballad, więc polecam sugerować się właśnie tymi nazwami.
Nie brakuje wody, a więc nostalgicznych, melancholijnych i refleksyjnych ballad, takich jak przepiękna, lecz niekoniecznie radosna piosenka An Invitation to Drown czy chwytająca za serce A Lover’s Death Wish, w której za każdym instrumentem stała sama Rykarda (trigger warning: w tej piosence są wzmianki nie tylko o miłości, ale też o śmierci i samobójstwie). Nie brakuje również ognia, czyli żywiołowych numerów z powerem – jak chociażby zadziorna nuta Le Fils Du Père Noël (swoją drogą, jest to pewna adaptacja piosenki, którą napisali Jacques Dutronc i Jacques Lanzmann – a na którą polecam także zerknąć). Oczywiście nie mogę zapomnieć o piosence, która ostatnimi czasy znajduje się w mojej osobistej czołówce – mam na myśli The Ruin and the Change, czyli numer, do którego można dosłownie tańczyć (co sugeruje dosyć barwny klip), mimo że tekst bardziej zachęca do rozmyślania niż imprezowania. Na krążku znajdziemy ponadto dwa duety z pewnymi panami, które wrzucają w całą płytę nutkę nowości i zróżnicowania.
Podsumowując – spłonąć czy utonąć? Na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam. Jednak bez znaczenia czy będziemy wnikliwie szukać na tym albumie odpowiedzi na egzystencjalne pytania, czy też włączymy płytę ot tak, by zwyczajnie posłuchać muzyki. Mam nadzieję, że ktoś znajdzie tu choć jedną piosenkę, która ukoi nerwy albo pozwoli poczuć się, po prostu, zrozumianym.
The Color of Destruction – autorzy:
Rykarda Parasol – autorka piosenek (oprócz Le Fils Du Père Noël), produkcja, okładka i design albumu.
Dystrybutor: Warner Music Poland, producent: Chaos Recordings.
Weronika Boińska