Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


SBM festiwal – trochę muzyki i jeszcze więcej ludzi

Autorstwana 14 września 2022

SBM Label jest znana większości osób, które słuchają polskiego rapu – to największa tego rodzaju wytwórnia w Polsce. Sam słucham całkiem dużo wyprodukowanej przez nich muzyki, więc postanowiłem się udać na ich festiwal. Nigdy wcześniej nie miałem okazji być na podobnym wydarzeniu; na koncertach owszem, ale festiwale zazwyczaj albo omijałem, albo one omijały mnie. Przez to nie wiedziałem czego się spodziewać, a, jak się okazuje,  relacje z Instagrama nie oddają w pełni wszystkiego, co dzieje się na miejscu.

W dniach 25-27 sierpnia zawitałem więc do Warszawy. Bilet jednodniowy na to wydarzenie kosztował 169 zł, a karnet na wszystkie trzy dni – 299 złotych, co przez wzgląd na natężenie wykonawców na godzinę nie wydawało się wygórowaną ceną. Wraz z przyjaciółką szarpnęliśmy się na karnety trzydniowe. Do 299 zł trzeba było też doliczyć dojazd i nocleg. Ceny pokojów rosły z każdą godziną, która zbliżała nas do początku festiwalu. Ostatecznie ceny były 2-3 razy większe niż normalnie. Pierwszy dzień imprezy był też dniem koncertu Eda Sheerana na Stadionie Narodowym, więc ruch w każdym możliwym miejscu Warszawy był znacznie wzmożony.

Po dotarciu do hotelu nastąpiło szybkie ogarnięcie i wyścig do bramek. Teren otwarto o 14:00, my na miejscu byliśmy chwilę po godzinie 18. Na miejscu czekała bardzo długa kolejka wijąca się wzdłuż i w poprzek lotniska na Bemowie, na którym miał miejsce cały festiwal. Pomimo zorganizowanego dzień wcześniej rozdawania opasek, które miało zapobiec takim kolejkom, efekty nie były odczuwalne. Wysoka temperatura też dawała się we znaki, a my nawet nie dostaliśmy się jeszcze na teren festiwalu. Przez około 30 minut posuwaliśmy się powoli do przodu i wszystko zdawało się iść w dobrą stronę do momentu, kiedy parę osób nagle ruszyło w stronę bramek, co wywołało reakcję w tłumie i nagle cała gigantyczna kolejka tak jakby chciała się zmieścić na jak najmniejszym metrażu. My też poszliśmy za ludźmi, chcąc zdążyć na koncerty, chociaż jeden tego dnia. Kilka osób potrzebowało pomocy medycznej, o którą nie było tak łatwo, ale w końcu docierała. Staliśmy ściśnięci z resztką wody przez około 1,5 godziny, zanim dostaliśmy się do wejścia.

Pierwszym zadaniem było rozpoznanie terenu, czyli przełożenie mapki na kierunek poruszania się. Koncerty odbywały się na trzech scenach: najmniejsza, blisko wejścia, pod patronatem Red Bull/Nobocoto, która była podestem zamontowanym na autobusie. Średnia scena – scena jelenia, pod namiotem, i scena główna, największa, najbardziej oddalona od wejścia. Po drodze do sceny głównej były stanowiska promocyjne i sprzedażowe różnych marek sponsorujących festiwal, stojących na przemian z food truckami, gdzie można było dostać całkiem smaczne, aczkolwiek bardzo drogie jedzenie. Chociażby niewielkich rozmiarów burrito kosztowało 37 zł. Niepokojącym faktem była ograniczona dostępność wody. Samemu nie można było jej wnieść, ewentualnie małą i nieotwartą butelkę, duże trzeba było zostawić / wyrzucić przy wejściu. W food truckach nie można było dostać wody lub kosztowała około 10 złotych za pół litra. Jedynym punktem czerpania wody pitnej był tylko jeden, choć sporych rozmiarów zbiornik wody, zaopatrzony w zaledwie 6 kraników, co na kilkadziesiąt tysięcy ludzi nie wydawało się wystarczającą liczbą. Powstawały kolejki na 45 minut czekania, co w temperaturze około 30 stopni wydawało się trwać wieczność, a tu zaraz trzeba biec na koncert. Zdecydowanie łatwiejszy był dostęp do alkoholu, którego było przynajmniej kilkanaście stanowisk.

Na głównej scenie rozpoczynał Lanek, na którego nie zdążyliśmy przez stanie w kolejce, po przerwie grał Beteo, a ostatni – bracia Kacperczyk. Większość początkowych koncertów spędziliśmy na chodzeniu po strefie festiwalu, z muzyką w tle. Pierwszy występ, na którym byliśmy w całości to Kacperczykowie, których bardzo lubię i miałem okazję słyszeć ich wcześniej na żywo. Fajne chłopaki grające fajną muzykę, tak bym ich opisał; oprócz swoich kawałków, które rozwijali o rockowe wstawki, zagrali także cover Myslovitz – Mieć czy być, co na stricte rapowym festiwalu było bardzo ciekawą odmianą.

Powrót był dość trudny: wszystkie Ubery pozajmowane, tramwaje i autobusy pełne, więc trzeba było spory dystans pokonać, zanim udało się załatwić transport inny niż nogi.

Dzień następny – trochę snu, jedzenia i trzeba ruszać. Nauczeni pierwszymi doświadczeniami, tym razem byliśmy na miejscu ze sporym zapasem czasu,  już o godzinie 17:00. Pierwszy koncert, jaki usłyszeliśmy tego dnia to Zeamsone na scenie Nobocoto. Nie słyszałem go wcześniej, ale zapisałem do posłuchania na później. Od razu po nim udaliśmy się na główną scenę na Fukaja, który, pomimo wczesnej pory, zebrał i rozruszał duży tłum. Po nim występował Kękę, jeden z najstarszych stażem wykonawców na tym festiwalu, nie należący do wydawnictwa SBM. Na scenę wziął swojego syna, który siedział za konsolą DJ. Zaraz po nim występował Jan-Rapowanie, którego to koncert był jednym z najlepszych na tym festiwalu. Osobiście najlepiej bawiłem się między innymi tutaj, a energia Janka oraz wybór utworów, sądząc po reakcjach tłumu, nie tylko mi się podobały. Ścisk oraz zmęczenie zeszły na drugi plan.

Po tym koncercie była chwila przerwy do White 2115 i Bedoesa, którzy zapowiedzieli, że zagrają wspólny koncert już jako 2115. Trochę się spóźnili, ale pojawili się z rozmachem. Pod scenę przyjechali w kilku samochodach marki Porsche, a po chwili cały zespół 2115 był już na scenie. Był to występ, na który czekałem najbardziej: na scenie działo się bardzo dużo, można by powiedzieć, że przechodziło to już w performance. Widzieliśmy wyciskanie na klatkę na ławeczce, Bedoes wjechał chwilę potem motocyklem na scenę, między utworami były wstawki mówione, z żartami, słowami motywacji i podziękowaniami dla wielu osób i dla publiczności. Niestety, tłum mnie pokonał, ścisk i mała ilość tlenu na mojej wysokości oraz nogi trochę odmawiające posłuszeństwa dawały się we znaki, jak się okazywało, nie tylko mnie. Koncert ten był przerywany najczęściej ze wszystkich, wiele osób traciło przytomność i potrzebowało opieki medycznej. Niektórzy byli wynoszeni na noszach, niektórzy opuszczali widownię o własnych siłach. My, aby temu zapobiec, odeszliśmy od sceny i od najbardziej zatłoczonego miejsca, z dala od pogo, które średnio występowało co zwrotkę, co 20 metrów. Przemieściliśmy się w strefę food trucków, aby posilić się przed ostatnim koncertem, chociaż nie było to wystarczające, aby udać się pod scenę. Koncert Hotelu Maffij, czyli większości wykonawców SBM obserwowałem już z daleka, co jakiś czas doglądając, co się dzieje u znajomych raczej czekających na powrót do hotelu. Chwilę przed końcem udaliśmy się do wyjścia z nadzieją, że dotrzemy do hotelu w miarę sprawnie, ale i tym razem się przeliczyliśmy, bo na podobny pomysł wpadło kilka tysięcy osób.

Ostatni dzień festiwalu postanowiłem obserwować raczej z oddalonej perspektywy – z leżaczka, jeśli taki udałoby mi się znaleźć. Koncert, na który czekałem tego dnia był ostatnim na głównej scenie, więc nie było znacznego napięcia czasowego, dopóki nie pojawiły się przecieki, że na scenie Bobocoto może się pojawić Jakub Grabowski. W momencie, kiedy pojawiło się ogłoszenie, przyśpieszyliśmy kroku i znaleźliśmy się w całkiem dobrym miejscu. Była to najmniejsza scena, ale zebrał się ogromny tłum. Gdy Jakub pojawił się na scenie, cała publiczność przywitała go wiwatem, wydając z siebie najróżniejsze możliwe radosne okrzyki, a ja szybko się do nich dołączyłem. Był to koncert, który mi się najbardziej podobał, mimo tego, że był na najmniejszej scenie. Tylko jedna oficjalnie wydana piosenka wystarczyła, żeby niesamowicie rozbujać tłum. „Mój przykry lajf” został zagrany kilka razy. Jakub popisał się też dobrym freestylem, do którego chwilę później przyłączył się Solar. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy przez cały czas ich grania – fajne to było. Tutaj wykorzystałem już ostatnie zasoby energii pozwalającej na skakanie, a to nie był koniec.

Następne dwa koncerty przesłuchałem z leżaczka. Najpierw Kinny Zimmer, którego utwory tak bardzo mi wpadły w ucho, że przez tydzień po festiwalu miałem je na pętli. Białas, jeden z dwóch twórców całego zamieszania, zgromadził kilkunastotysięczny tłum i zaprezentował swoje najbardziej rozpoznawalne utwory, a najwidoczniej nie można było doświadczyć ich w pełni, nie oddając się tłocznemu pogo. Ostatnie na głównej scenie zagrało Gombao 33, czyli Mata i jego ekipa. Drugi po 2115 najbardziej tłoczny koncert, ale lepiej strategicznie przez nas rozegrany, ponieważ stanęliśmy dalej, gdzie było więcej tlenu. Mata dał mocne show, biegając po całej scenie, krzycząc swoje teksty do mikrofonu, zagrał także wywołującą spore emocje Patoreakcję i nawiązywał do swojego solowego koncertu w tym samym miejscu, podczas  którego sejsmografy zarejestrowały trzęsienie – myślę, że tym razem mogło być podobnie. Po publiczności, w przeciwieństwie do mnie, nie było widać zmęczenia.

Festiwal ten był dość wymagającym przedsięwzięciem i kosztował trochę zdrowia. Wysoka temperatura i unoszący się w powietrzu pył podnoszony przez tysiące ludzi, który zostawał w płucach, na pewno dawały się we znaki. Na temat organizacji pojawia się wiele negatywnych opinii i zażaleń, ale wykonawcy dali radę i dzięki nim można było zapomnieć o wielu przebytych trudach i wychodzić z dnia pełnego koncertów z uśmiechem na twarzy i pakietem fotek czy wspomnień, jak kto wolał.

Andrzej Kowalczyk


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close