Rzecz o pustce albo recenzja filmu „Spencer” Pablo Larraina
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 10 listopada 2021
Pablo Larrain jest raczej mało znanym w Polsce reżyserem. Co bardziej zapaleni kinomaniacy mogą kojarzyć jego Jackie z 2016 czy też Emę z 2019 roku. Teraz ten chilijski reżyser zaprezentował światowej publiczności swoje najnowsze dzieło, ukazujące świąteczne dni w angielskiej rodzinie królewskiej widziane oczami Diany. Spencer miał szansę na bycie fascynującym portretem psychologicznym księżnej Walii, ale wyszło niezbyt dobrze.
Z grubsza rzecz ujmując, Spencer można streścić następująco: Diana przyjeżdża do jednej z posiadłości rodziny królewskiej, aby tam, razem z innymi członkami tejże familii, spędzić czas przy choince. Tylko że opis to jedno, a faktyczny film – drugie. Tak naprawdę to przez całe dwie godziny seansu widzimy, jak tytułowa bohaterka snuje się po niezliczonych korytarzach rezydencji, wzdycha do pięknych widoków czy ma wizje Anny Boleyn, z którą to rozmawia.
W gruncie rzeczy ten film nie ma fabuły. To na Dianie i jej odczuciach względem kolejnych niedorzecznych protokołów i zachowań rodziny królewskiej skupia się dzieło Larraina, a nie na skrupulatnym opowiedzeniu sensownej historii. Nie ma tutaj nawet dobrze zarysowanych bohaterów drugoplanowych, którzy stanowiliby jakieś tło dla postaci odgrywanej przez Kristen Stewart. Ludzie tam się pojawiający po prostu są figurami, niemogącymi wejść w żadną interakcję z niepokorną księżną.
Skoro już mowa o głównej postaci, to trzeba przyznać, że Stewart stała się Dianą Spencer i nie widać w jej roli ani grama fałszu. Jeżeli ktokolwiek ma cień wątpliwości, czy Bella ze Zmierzchu była w stanie podołać tak wymagającej roli, to młoda aktorka dała z siebie wszystko, aby jak najlepiej zaprezentować wiarygodny portret księżnej Diany. Sposób poruszania się i mówienia został bardzo dobrze oddany na ekranie, dzięki czemu mamy możliwość zobaczenia pełni możliwości aktorskich Kristen. Ta kobieta robi, co może, aby zaprezentować obraz kobiety odrzuconej przez męża i znajdującej pociechę w krótkich rozmowach ze swoimi synami czy garderobianą.
Szkoda, że potencjał Stewart został zmarnowany na rzecz ukazywania ładnych widoczków, które można by wieszać na ścianach albo ustawiać jak zdjęcie w tle na Facebooku. Bo do tego tak naprawdę sprowadza się seans filmu Spencer: do ciągłego oglądania panoram długich korytarzy rezydencji królewskiej albo pól i lasów wokół niej. Do tego dodajmy jeszcze sporo zbliżeń na twarz głównej aktorki i mamy dzieło nastawione na obraz, a nie na dialog czy rozbudowaną psychologię postaci.
Spencer miał być filmem pokazującym w innym świetle postać tytułowej bohaterki. Natomiast wyszło dzieło niewiedzące, czym chce być: czy rozbudowanym portretem psychologicznym, czy też obrazowym pokazaniem, jakie to życie na królewskim dworze może być męczące. Problem w tym, że omawiany film wywala się na obu tych płaszczyznach i nie umie pokazać obrazu Diany jako cierpiącej kobiety, która znajduje się w nieszczęśliwym związku.
Podsumowując, najnowsze dzieło chilijskiego reżysera jest raczej męczące i wymagające ciągłej uwagi ze strony widza. Larrain chciał stworzyć obraz-pomnik dla jednej z najważniejszych postaci końca XX wieku, ale wyszedł mu film o tym, jak księżna Diana wzdycha do ładnych widoków angielskiej wsi. A szkoda, bo to dzieło zapowiadało się jako jedno z najciekawszych stadiów psychologicznych Diany Spencer.
Ocena: 4/10
Tekst: Iwona Dominiec