Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Remisy szczęścia nie dają, fatalizm Legii i kilka przełamań – 15 kolejka Ekstraklasy

Autorstwana 24 listopada 2021

Spotkania ekstraklasy po przerwie reprezentacyjnej zawsze ogląda się jakoś lepiej niż zwykle. Może to przez czas rozbratu z krajową piłką, który jest na tyle długi, by za nią zatęsknić, lecz na tyle krótki, by pamiętać o jej poziomie i nie nastawiać się na zbyt wiele. Może to kwestia tlącej się nadziei na kompletną odmianę gry jednej z drużyn, która poświęciła dwa tygodnie na ostre treningi i rewolucję taktyczną. Może jest to związane z pragnieniem zobaczenia meczu na 4,5 tysięczniku w Niecieczy zamiast na Narodowym. Najprawdopodobniej wszystko po trochu.

To właśnie sprawia, że kolejki po przerwie reprezentacyjnej nabierają nowego znaczenia, zmuszają do poczynienia interesujących obserwacji i wyciągania ciekawych wniosków. Na przykład takich, że: remisy szczęścia nie dają (przynajmniej nie ekstraklasowym klubom), gra Legii jest świetną okazją dla jej kibiców na zapoznanie się z fatalizmem (nie fatalnością; to w sumie już mogą znać) a przełamania najczęściej chodzą parami (choć nie w przypadku Legii).

*****

Zacznijmy od Mielca, gdzie w sobotę lokalna Stal zmierzyła się z dość niespodziewanie pretendującą do tytułu mistrza Lechią Gdańsk. Gra Gdańszczan to w tym sezonie niemałe zaskoczenie. Zdawać by się mogło, że po rozstaniu z trenerem Stokowcem szykuje się sezon przejściowy, w którym Tomasz Kaczmarek będzie poznawał drużynę i po kilku udanych oraz paru nieudanych eksperymentach zajmie dające spokój miejsce w środku tabeli. Tak się jednak nie dzieje, gdyż Lechia w tym sezonie zachwyca i wraz z Rakowem oraz Pogonią Szczecin dybie na potknięcia liderującego Lecha.

Pozytywnie zaskakuje również Stal Mielec, którą, przyznam się z ręką na sercu, typowałem do spadku w tym sezonie. Chłopaki ze Stali pokazują jednak, że taki ze mnie ekspert piłkarski jak z dromadera baktrian i po ciężkim początku odnaleźli formę, co daje im pewne miejsce w środku tabeli.

Mieliśmy zatem przed sobą starcie dwóch drużyn w dobrej formie i, nie ukrywam, był to jeden z najlepszych meczów ekstraklasy, jakie widziałem w tym sezonie. Dużo akcji, strzałów i ofensywnej gry, i choć chaotyczne było to wszystko, to z drugiej strony taka właśnie cząstka chaosu jest meczom potrzebna. Lechia zaczęła wysokim pressingiem, szczególnie aktywny w pierwszej połowie był Durmuş. Jednakże to Stal rozpoczęła strzelanie, kiedy w 13 minucie po długim podaniu Mak wystawił piłkę przed polem karnym Maksowi Sitkowi, a młodzieżowiec Stali z łatwością przelobował źle ustawionego Kuciaka.

Po tym Lechia trochę przygasła, Stal również zwolniła tempo i do 30 minuty niewiele się działo. Potem zaktywizowali się Durmuş z Terrazzino którzy napędzali kolejne ataki. Wymierny efekt tego otrzymaliśmy w minutach 37 i 46. Za pierwszym razem pięknym rogalem sprzed pola karnego popisał się Afgańczyk, natomiast gola do szatni strzelił Włoch, po ładnej, dwójkowej akcji z Flavio Paixao.

Muszę przyznać, że atak Lechii z tą trójką z przodu wygląda naprawdę groźnie, a trzeba pamiętać, że na ławce czeka jeszcze Łukasz Zwoliński. Na przerwę zawodnicy schodzili z wynikiem 1:2 dla Lechii.

W drugiej połowie Lechia wciąż dominowała, Stal starała się kontrować. Gdańszczanie za sprawą Marco Terrazzino podwyższyli prowadzenie w 59 minucie po sprytnie wykonanym rzucie rożnym i strzale sprzed pola karnego. „Mecz pięknych bramek”, chciało się wówczas powiedzieć. Niestety, następne nie były już zbyt piękne, ale najważniejszy jest efekt końcowy. W 65 minucie Żukowski zahaczył Maka w polu karnym i gola kontaktowego dla Stali z 11 metrów zdobył Grzegorz Tomasiewicz.

Wtedy obraz meczu się zmienił, Lechia okopała się i to Stal przejęła batutę dyrygenta spotkania. Kolejne ataki nie przynosiły jednak rezultatu, więc Mateusz Żukowski zdecydował, że jak być antybohaterem to już na całego, i zamiast do Kuciaka podał do napastnika Stali – Fabiana Piaseckiego. Ten wystawił piłkę Makowi, który umieścił ją lobem w pustej bramce, do której pędził bramkarz Lechii. Déjà vu?

Później już niewiele się działo, Lechia wyglądała na podłamaną i prawie sprowokowała czwartą bramkę dla Mielczan. Potem jeszcze przycisnęła gospodarzy, ale ostatecznie nic się już nie zmieniło, końcowy wynik – 3:3.

Wniosek? Nikt po tym meczu nie będzie zadowolony. Lechia zaprzepaściła wygrany mecz, co jest absolutnie niedopuszczalne i łatwo może zemścić się w trakcie punktowego wyścigu o mistrzostwo. Można niby usprawiedliwiać Gdańszczan tym, że wyglądali lepiej, wygrali statystycznie (choć minimalnie), mecz był na wyjeździe, a uroda bramek Terrazzino i Durmuşa na głowę bije gole dla drużyny z Mielca. Tabela jest jednak nieubłagana, a w tej zielono-biali stracili dwa punkty i pozwolili Lechowi odskoczyć. Stal natomiast też może sobie pluć w brodę, bo zmarnowała okazję do zdominowania meczu po wyrównującej bramce, gdy obrona Lechii szła w rozsypkę, a sami piłkarze wyglądali na podłamanych.

Jest jednak jeden zwycięzca – postronny widz, taki jak ja, który uraczony został świetnym spotkaniem pełnym zwrotów akcji i emocji.

*****

Niedziela, godzina dwunasta minut trzydzieści. Niektórzy pobożnie modlą się w kościołach, inni obierają ziemniaki na obiad, część na pewno odsypia gorączkę sobotniej nocy, a jakiś procent rzuci się łapczywie na książkę, popijając cappuccino. Istnieje jednak pewna grupa ludzi, a wśród nich jestem ja, która zdecydowała się zasiąść wówczas przed telewizorem (ziemniaki obrałem już wcześniej), by obejrzeć starcie między 15 a 18 drużyną ekstraklasy.

Mowa o spotkaniu Termalici Bruk-Bet Niecieczy z Górnikiem Łęczną. A cóż to było za spotkanie to będę jeszcze wnukom opowiadał, jeśli kiedyś takowych doczekam. Zaczęło się od czerwonej kartki dla Tekijaskiego po pierwszej akcji meczu, kiedy to spóźniony obrońca Termalici podciął Damiana Gąskę, wychodzącego na sytuację „sam na sam”. Łęczna poczuła krew, ale zareagowała inaczej niż można by się było spodziewać. Zamiast składnych akcji mieliśmy festiwal brutalnych fauli, kopaniny, chaosu i okazjonalnych „strzałów” z dystansu. Najlepiej oddają to słowa komentatora z 33 minuty, który stwierdził, że jak dotąd najwięcej pracy w tym meczu mają masażyści i sędzia.

Chwilę później po drugiej żółtej kartce wyleciał Przemysław Banaszak i składy się wyrównały, a już w 37 minucie mieliśmy karnego dla Niecieczan, którego z zimną krwią na bramkę zamienił Wlazło. Była to jedyna bramka pierwszej części spotkania. Druga połowa wyglądała już znacznie lepiej, choć nie znaczy to, że wyglądała dobrze, bo poprzeczka zawieszona była tak nisko, że, zdawać by się mogło, było to zupełnie inne spotkanie z zupełnie innymi piłkarzami.

W ostatnim kwadransie spotkania dominował Górnik. Potwierdza to ładny gol sprzed pola karnego autorstwa wprowadzonego z ławki Jasona Lokilo, dla którego jest to pierwsze trafienie w naszej rodzimej lidze. W doliczonym czasie obie drużyny miały jeszcze piłki meczowe, lecz zarówno Gostomski, jak i Loska wywiązali się dobrze ze swoich obowiązków. Obie drużyny jednak mogą czuć niedosyt po tym meczu. Nie chodzi o setki z ostatnich minut, tylko o zadanie sobie pytania: „Z kim mam wygrywać mecze będąc na dnie, jeśli nie z innymi drużynami z dna?”.

Łęczna może sobie wyrzucać zmarnowanie przewagi zawodnika na początku meczu, Termalica zaprzepaszczenie prowadzenia. Remis unieszczęśliwił zatem jednych i drugich. Jest jednak pewna osoba zadowolona i tak, znowu jestem to ja. Ten mecz był jak przenosiny do innego futbolowego świata, którego głównymi elementami są ostre faule, stałe fragmenty, proste błędy przy rozegraniu, nijakość, chaos. Kontrast w stosunku do wcześniejszego spotkania Stali z Lechią był tak wielki, że w głowie mi się nie mieściło, iż mogą to być po prostu dwie połówki tej samej tabeli. Czy obejrzałbym ten mecz, wiedząc na co się piszę? Oczywiście, że tak. Z kiepskim futbolem jest jak z kinem klasy Z: nikt nie ogląda go dlatego, że ma być dobre, lecz po to, by zobaczyć, jakie jest złe.

*****

Fatalizm – specyficzna wiara w to, że wszystko co może się wydarzyć jest już z góry ustalone przez siłę wyższą, bóstwo lub przeznaczenie. Nie ma zatem sensu walczyć z losem, uskarżać się na kolejne ciosy od życia czy żałować podjętych decyzji. Tutaj właśnie wejdę z moją złotą radą dla wszystkich sympatyków mistrza Polski: Drogi Kibicu Legii, zostań fatalistą!

Nie przejmuj się zwolnieniem Michniewicza, gdyż było to już zapisane w boskim planie przy jego zatrudnienia. Nie denerwuj się na absencję medialną Dariusza Mioduskiego, widocznie taka jego dola, że mówi do kamer tylko kiedy wygrywacie. Niech tobą nie wzruszy porażka z grającym w kratkę Górnikiem Zabrze, nie pierwsza ona i nie ostatnia, a skoro Podolski przełamał się właśnie w meczu przeciwko Twojej drużynie, najwyraźniej to właśnie było mu pisane.

Mam nadzieję, że pomogłem, gdyż staram się jak mogę. A jeśli Legia przełamie serię porażek w starciu z Jagiellonią za tydzień, to, Kibicu Jagi, wiesz już czym jest fatalizm.

*****

Serię jedenastu meczów bez porażki zakończył w tej kolejce Raków Częstochowa, który poległ w starciu z Cracovią po fantastycznej bramce z dystansu Otara Kakabadze. Sympatyczny Gruzin jak dotąd nie robił zbyt dobrego wrażenia swoją grą, ale, kto wie, może pod doświadczonym okiem trenera Zielińskiego, dla którego jest to pierwszy mecz po ponownym zatrudnieniu przez Pasy, boczny obrońca zacznie zachwycać.

Poza tym serie czterech meczów bez zwycięstwa zakończył Górnik Zabrze, a Wisła Płock zdobyła na Warcie Poznań swoje pierwsze wyjazdowe punkty w tym sezonie, pokonując gospodarzy 1:2. Lech popisał się minimalizmem, wygrywając 1:0 z Piastem, co na dłuższą metę może być niepokojące. Wystarczyłaby jedna przypadkowa wrzutka, jeden stały fragment, jeden strzał życia bocznego obrońcy, i Poznaniacy skończyliby z jednym punktem, jak w poprzednim wyjazdowym meczu z Górnikiem w Łęcznej. Do tego Radomiak pogromił Zagłębie, Jaga pokonała Wisłę Kraków, a Pogoń wygrała ze Śląskiem.

*****

Podsumowując, śledzenie 15 kolejki rozgrywek Ekstraklasy było ciekawym przeżyciem. Można było zobaczyć dwa ciekawe spotkania, zakończone impasem, który nie zadowalał nikogo poza postronnymi koneserami futbolu.

U aktualnych Mistrzów Polski cały czas to samo i zdawać by się mogło, że taka powtarzalność zaczyna już nudzić, ale nie, wręcz przeciwnie. Zamiast tego prowokuje do podjęcia coraz to nowych idei i systemów wierzeń, by przyjąć do wiadomości fakt, że drużyna, która na europejskich salonach pokonała w tym sezonie Leicester i Spartaka Moskwę, jednocześnie przegrała siedem meczów z rzędu na krajowym podwórku.

Poza tym Górnik i Podolski się odblokowali, teraz zobaczymy, czy był to jednorazowy wyskok, czy też nowa seria, bo za tydzień spotkanie z Łęczną. Niektóre serie się kończą, inne zaczynają, podobnie jak zaczyna się seria moich chaotycznych tekstów, które być może skłonią Was do śledzenia, zapewnią miłą chwilę oddechu od analizowania statystyk, lub pomogą w reinterpretacji i ponownym cieszeniu się najlepszą* ligą świata.

Jan Woch

* This claim is disputed by football experts.

Oznaczono, jako

Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close