Relacja z szóstych urodzin klubu Baza
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 24 lipca 2022
Między 22 a 27 czerwca w klubie Baza na ulicy Mostowej 2 miały miejsce szóste urodziny tego lokalu. Były to pierwsze urodziny Bazy, które odbyły się bez Wojciecha Kozielskiego, znanego szerzej jako Pędzel, który to ów lokal zakładał wraz z Piotrem Dworzańskim w 2016 roku. W listopadzie zeszłego roku opuścił on Bazę, a ostatnio można było o nim usłyszeć ponownie przy okazji premiery drugiej jego książki Obsługiwałem angielskiego ciula, która ukazała się dwa lata po debiucie zatytułowanym Weltschmerz hardcore. Z okazji osiągnięcia sześciolecia, klub przygotował moc atrakcji i form celebracji w postaci slamu poetyckiego, jam session, koncertów reggae’owo-dubowych oraz postpunkowo-alternatywnych. Na tych ostatnich, które odbyły się w weekend 25 i 26 czerwca, postanowiłem się skupić.
Pierwszy dzień tego koncertowego weekendu zaczął się dla mnie od koncertu czeskiego zespołu Šamanovo Zboží. O nich to Daniel Sywala z „Rock’n’Roll Journalist” powiedział, że grają post everything. Założona w Brnie w 2009 roku grupa została zaproszona na dwa koncerty do Polski przez Szklane Oczy, zespół mocno z Bazą związany. 25 czerwca zagrali w Krakowie w Bazie, a dzień później także z Ciśnieniem w Katowicach w Absurdalnej. Występ krakowski zaczął się od szybkiego złapania kontaktu z publicznością przez Jakuba Nováka, lidera zespołu. Rozmawiał po polsku i podziękował Ani Grąbczewskiej ze Szklanych Oczu za zaproszenie. Opowiadał także o swojej sympatii do Polski i Polaków, lecz uznał w końcu, że gadania już dość i wraz z zespołem zabrał się za prezentowanie materiału. Grali ledwie godzinę, a podczas tego koncertu wydarzyło się tyle, że można by było tą energią i pasją obdzielić kilka zespołów…
Gdy dzień przed ich koncertem prowadziłem na ich temat audycję, zastanawiałem się, jak to wszystko wypada na żywo. Ponieważ jestem ogromnym wielbicielem ich drugiego krążka Čtvrtá polnice z 2019 roku, byłem zachwycony faktem, że na koncert składa się przede wszystkich repertuar z tej właśnie płyty. I okazało się, że panowie rzeczywiście dokańczają swoje utwory na żywo. O co chodzi? Już tłumaczę – Šamanovo sami o sobie mówią, jakoby na płytach znajdowały się utwory niedokończone, dla których pretekstem do dokańczania są występy na żywo.
Nie jest to wyłącznie kwestia improwizacji, której było na tym koncercie mnóstwo, lecz dopasowywania poszczególnych elementów do energetycznego napięcia, jakie miało miejsce w sali. Zespół wywodzi się z post rocka, jednak w ramach tej stylistyki chętnie porusza się między gatunkami, rozbierając na czynniki pierwsze poszczególne tropy. Gdy budują monumentalne pasaże, dokonują szybkiej tranzycji w kierunku funku okraszonego psychodelicznymi odjazdami. Ponadto theremin… Cóż, łatwo jest mnie kupić, gdy się tego instrumentu używa, ale to, co wyczyniał na nim Novák, było zupełnie kosmiczne. Jego pełne skupienia partie zagęszczał w tle niesamowicie kreatywny perkusista Dominik Bárt. Na wyróżnienie zasługuje też tłuczący na basie metaliczne, niepozbawione taneczności rytmy, Kamil Tomek. Do tego wieszczące apokalipsę anielskie wokale i brudne, bzyczące klawisze Martina Dytko. Pojawił się też w międzyczasie inny polski akcent. Na scenę wszedł nagle Filip Klega w dużym czarnym kapeluszu i odczytał z notesu przetłumaczone na język polski fragmenty poezji L. Ch. Kaposvarego użyte w utworze Dělnici poezie. Mało mi było tego koncertu, chociaż trwał nieco ponad godzinę, sponiewierał mnie i zmiażdżył.
Koncert panów z Czech podniósł temperaturę w Sali koncertowej Bazy na tyle mocno, że trzeba było ją chłodzić i wietrzyć około godziny, aby w komfortowych warunkach odbył się koncert Szklanych Oczu. Dziewczyny zagrały z piękną psychodeliczną wizualizacją w tle. W składzie zespołu chwilowo zaszła zmiana na stanowisku perkusisty, bowiem Justyna Mikrut na ów koncert nie mogła dotrzeć. W ten oto sposób żeńskie trio stało się przez chwilę triem żeńsko-męskim. Był to pierwszy występ zespołu w Krakowie od stycznia, poprzedni zresztą także miał miejsce w Bazie. Jeśli ktoś z Was śledzi Trzecią Stronę Płyty, to wie, że jestem miłośnikiem Szklanych Oczu. Tak jak byłem zachwycony w styczniu, tak też byłem zachwycony na urodzinach Bazy.
Charakterystyczna ekspresja Ani Grąbczewskiej rozlała się na zgromadzoną publiczność już w pierwszych minutach koncertu, które zarezerwowane były dla Cokolwiek z ostatniej płyty. Flaki – zagrane zresztą dwa razy! – zintensyfikowały atmosferę jako największy katalizator złości, jaki dziewczyny mają w repertuarze. Ania zeskoczyła ze sceny między publiczność i chętnie dzieliła się z ludźmi mikrofonem, by ci wykrzyczeli swoją złość z najgłębszych zakamarków trzewi. Wtórowała jej prowadząca agresywny riff basowy Agnieszka Noga i ów perkusista, którego nazwisko niestety mi umknęło, a którego nie chcę pomylić z Krzysztofem Czarnowusem z Zawodów, który zagrał z dziewczynami w Gnieźnie. Trzeba wspomnieć o tym, że głos Ani na żywo brzmi tak, jak na płytach, a może nawet lepiej. Jestem pod wielkim wrażeniem mocy i samokontroli w jej głosie.
Był oczywiście utwór programowy, czyli Rzeczywistość, który został zapowiedziany jako traktujący o tym, że jako ludzkość już dawno powinniśmy byli nauczyć się latać. Najbardziej gęsto i punkowo zrobiło się w okolicach numeru Orzełkowo, podczas którego połowa sali krzyczała to nie władza dla narodu, tylko naród dla władzy! Zabrakło mi podczas tego koncertu cudownie psychodelicznego Piołuna, którego miałem wielką przyjemność wysłuchać w styczniu. Ale za to był nowy utwór, którego studyjnie póki co nie macie szans usłyszeć! Ponadto Kwiat śpiewany przez Agnieszkę Nogę cenię sobie jako koncertowy moment zwolnienia, a którego także zabrakło. Mimo to koncert zamknięty drugim wykonaniem Flaków dokończył proces miażdżenia mnie tego dnia. Dziewczyny są koncertowymi bestiami, Szklane Oczy najlepiej jest doświadczać na żywo. I gwarantuję, że drugiego takiego zespołu po prostu nie ma. Po tym wszystkim nie byłem w stanie zostać na Jabolowych Tulipanach w całości, a z opowieści wiem, że był to kolejny poniewierający publiczność koncert tego wieczoru.
Dzień drugi zaczął się Morświnem. Marcin Świetlicki postanowił ponownie zagrać support przed Lunatykami Martwej Dyskoteki i tym razem wybrał skład z Pauliną Owczarek i Małgorzatą Tekiel. Moją relację z koncertu Morświna mogliście już przeczytać w styczniu, jednakże występ ten różnił się od styczniowego. Przede wszystkim był to koncert dłuższy i – co ważne – z chyba najlepiej jak dotąd nagłośnionym basem. Był to mój trzeci raz na Morświnie i to właśnie w Bazie bas Tekli grzmiał najmocniej. Duże oklaski dla Piotra Dogorynowicza za tak dobre nagłośnienie. Ponadto
doskonale sprawdza się w przypadku Morświna patent dwóch mikrofonów, z których korzysta Marcin Świetlicki. Zabawa efektami nałożonymi na jego głos dodaje raz dramaturgii, jak w przypadku utworu o roboczym tytule Stolik, a raz akcentów humorystycznych, jak w utworze o milionie małych białych mrówek. Paulina Owczarek rozkręciła swoje improwizatorskie umiejętności w dramatycznej końcówce utworu RB, podczas której Świetlicki udał się w kierunku baru, aby, jak zapowiedział „zażyć lekarstwo”. Pojawił się utwór nowy, powstały na dzień przed koncertem, a także pojawił się gość z Nowej Huty. Obecny na sali Marek Marczak, znany jako MC Robak, na polecenie poety wszedł na scenę i zarapował wiersz Wymiana elit. Ma on znaleźć się na nadchodzącej płycie Świetlickiego Autor, lektor i przypadkowe lafiryndy właśnie w wykonaniu Robaka. Najlepszy koncert Morświna, na jakim byłem.
Urodziny Bazy zakończyły się występem Lunatyków Martwej Dyskoteki. Postpunkowy kwintet wykonał utwory ze swojego tegorocznego debiutu LMD oraz EP-ki Chaos i absurd z 2019 roku. Kilka dni przed koncertem wypuścili teledysk do utworu W innym życiu, który Iwo Greczko, wokalista, określił mianem metafizycznego, a do którego tekst napisał Piotr Łojek. Cudownie wybrzmiała inspirowana brzmieniami wschodnimi gitara Kuby Walczaka, a Iwo Greczko z groźną mimiką kreślił słowem poetyckie obrazy. Martwa dyskoteka rozkręciła się na dobre przy utworach Dyskoteka jest martwa, Gwarna i Ramadan. Zespół wił się na scenie, wokalista w pewnym momencie oblał się wodą i wykrzyknął ironicznie: to jest punk rock! W międzyczasie wraz z Igorem Stobieckim spytał, czy w Krakowie znajduje się ulica Gwarna, ponieważ w Poznaniu takowa znajduje się. Publiczność albo nie miała pojęcia, albo była za bardzo zahipnotyzowana performancem poznaniaków. Cóż, ja należałem do obu grup.
Bardziej poetycko zrobiło się przy Słońcu i słowach, wiedzionym sennymi, płynącymi gitarami i bardzo delikatną perkusją, podczas którego natchniony Iwo czynił dłońmi znaki przed sobą. Panowie zaprezentowali także „stare dobre Metropolis”, czyli singlowe Ku metropolis. Całe mnóstwo frajdy z grania tego numeru miał chyba Tomek Sojka, który tanecznym krokiem ciął atmosferyczne riffy. Gęsta perkusja Kacpra Kota tańczyła i prowokowała do szaleńczego tańca wraz z żonglującym basem Igora Stobieckiego. W sali cały czas przebywał MC Robak, który chyba stał się jednym z nowych wielkich fanów zespołu. Pojawił się w setliście również utwór nowy, mający swoją koncertową premierę. Iwo Greczko opowiedział mi o niezwykłym zbiegu okoliczności, jakiego doświadczył na etapie prac nad utworem. Otóż tekst napisał on na podstawie wiersza Leonarda Cohena, w którym bardzo wyraźnie pojawia się postać biblijnej Ewy, a instrumental autorstwa Kacpra Kota został przezeń roboczo nazwany Ewa. W tej sytuacji Iwo nie wierzył w przypadek. I tak właśnie wyglądała druga wizyta Lunatyków w Krakowie.
Wszystko, co działo się pomiędzy, to zupełnie inna historia. Ja, będąc w tym wszystkim, napisałem niniejszą relację, a Daria Kędziora pięknie uchwyciła co ciekawsze momenty. O Bazie muszę napisać także, że jest to niezwykle ważne miejsce na alternatywnej mapie Krakowa. Wpadajcie tam na koncerty punkowe, eksperymentalne i improwizowane.
Mateusz Sroczyński
Zdjęcia: Daria Kędziora