Recenzja „W lesie dziś nie zaśnie nikt”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 24 marca 2020
Polskie horrory z reguły funkcjonowały na marginesie narodowej kinematografii i nigdy nie cieszyły się dobrymi opiniami. Przez lata takie „perełki”, jak Wilczyca Marka Piestraka z 1982 roku czy Pora mroku Grzegorza Kuczeriszka z 2008 bardziej śmieszą swoją głupotą i niedociągnięciami, niż straszą. Jednakże, tegoroczne W lesie dziś nie zaśnie nikt Bartosza M. Kowalskiego (twórca głośnego Placu zabaw) pokazuje, że da się zrealizować w Polsce slasher, będący jednocześnie połączeniem hołdu dla całego gatunku oraz pewnym jego pastiszem.
Omawiany film przedstawia historię grupki młodych ludzi uzależnionych od komórek, którzy trafiają na obóz Adrenalina. Przez tydzień mają spędzić czas na łonie natury i przejść detoks od używania telefonów. Oczywiście, nic nie idzie tak, jak powinno. Stereotypowa piątka slasherowych (blondynka, mięśniak, kumpel-gej, komputerowiec oraz final girl) bohaterów wraz z opiekunką grupy idą w głąb lasu, aby „przeżyć przygodę życia”.
Z rozwojem fabuły okazuje się, że w okolicy grasuje dwóch zmutowanych antagonistów, którzy zabijają każdego, kogo spotkają. W pewnym momencie dwójka głównych bohaterów poznaje całe origin story z ust miejscowego odludka. Jest ona trochę naciągna, bo niepotrzebnie zostały do tej historii wplecione elementy nadprzyrodzone, co niestety niszczy końcowy efekt.
Największym mankamentem dzieła jest brak zbytniego psychologicznego rozbudowania postaci, a także dziury fabularne. Czasem rzeczy się po prostu dzieją, bez większego umotywowania danej sytuacji. Sytuacje następują po sobie w sposób przyczynowo skutkowy, jednakże można odnieść wrażenie, iż pomiędzy niektórymi scenami brakuje czegoś, co by w lepszy sposób poprowadziło fabułę do przodu. Nie zmienia to jednak faktu, iż cała historia trzyma się kupy i jest w zasadzie odtworzeniem tego, co działo się na gruncie slashera w Ameryce, głównie w latach 80. ubiegłego wieku.
Można zarzucić temu dziełu, że jest schematyczne do bólu. Jasne, jak ktoś chce, to może spisać wszystkie elementy, które na pewno pojawią się w tego rodzaju filmie i podczas seansu po kolei je odhaczać. Jednakże, na każdym kroku widać, iż twórcy wychowali się na kinie klasy B, nie mającym wielkich aspiracji. Jak sami twierdzą, wzrastali się na tego rodzaju filmach i chcieli na polskim gruncie stworzyć coś podobnego. Jest to po prostu film, który składa hołd takim dziełom, jak serie: Piątek 13-tego, Koszmar z ulicy Wiązów czy Halloween. Dodatkowo, W lesie dziś… jest w dość mocnym stopniu autotematyczne, co sprawia, iż frajda z jego oglądania staje się jeszcze większa.
Podsumowując, recenzowany film ma swoje wady, ale dzięki podskórnemu serduchu, które zostało włożone przez twórców w proces realizacyjny, seans tego dzieła staje się strawny. Dzięki doskonałemu wykorzystaniu postaci komputerowego maniaka, który naoglądał się w życiu zbyt dużo horrorów, widz wraz z nim może zobaczyć kolejne schematy rządzące slasherami. Jest to film idealny dla osób, które potrafią docenić z jednej strony poprawne wykonanie danego gatunku w Polsce, a z drugiej, lubią odczytywać nawiązania do innych dzieł popkultury.
Ocena: 5/10 z serduszkiem
Tekst: Iwona Dominiec